Wydawca: Wydawnictwo
Uniwersytetu Jagiellońskiego
Data wydania: 24 kwietnia 2017
Liczba stron: 204
Przekład: Justyna Nowakowska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Niespokojna ziemia
Hervé
Ghesquière napisał książkę, którą można traktować jako ciekawe uzupełnienie
reportażu Eda Vulliamy’ego „Wojna umarła, niech żyje wojna”. Obaj korespondenci
badają teren, który został tak boleśnie doświadczony przez okrucieństwo wojny
bałkańskiej z lat 1992-1995. Obaj zastanawiają się nad tym, jak wygląda
krajobraz po wojnie – głównie ten mentalny, bo ważne są ruiny świadczące o
wielkiej traumie, ale dużo ważniejsi jednak ludzie. Groza wojenna odciska się
na kolejnym pokoleniu. Vulliamy – w dużo większej objętościowo książce –
opowiedział o tym na wiele sposobów,
zbierając taką liczbę wstrząsających wspomnień, że nie sposób było czytać je
wszystkie bez chwili przerwy na złapanie tchu. Reportaż Ghesquière’a wydaje się bardziej kameralny i nieco bardziej
osobisty. Nie chodzi tylko o to, że francuski dziennikarz opowiada o ponownym
spotkaniu z ukochanym Sarajewem, które darzy miłością sentymentalną i
jednocześnie gorzką. Hervé Ghesquière bardziej punktuje to, co Vulliamy
rozpisywał na wiele głosów. W skondensowanej formie opowiada o różnego rodzaju
opresjach, z którymi spotykają się dzisiejsi mieszkańcy Bośni i Hercegowiny.
Kraju podzielonego chyba najbardziej ze wszystkich pojugosłowiańskich państw
nie tylko dlatego, że wraz z Republiką Serbską wewnątrz siebie kumuluje tak
wiele animozji i nieprzepracowanych dramatów, z których wyrastają kolejne.
Bośnia i Hercegowina jak w soczewce ogniskuje problem bałkańskiego
nacjonalizmu. Tego, w jaki sposób wciąż jest żywotny. Trawi pozornie zdrową
tkankę społeczną, pozbawioną już agresji i uprzedzeń. Tylko pozornie. „Sarajewo.
Rany są nadal zbyt głębokie” to przede wszystkim sugestywne ostrzeżenie przed
nacjonalizmem. Wydobyte z miejsca, o którym jeden z rozmówców Ghesquière’a mówi
z goryczą: „(…) żyjemy nadal w epoce plemion”.
Teza
wstępna tej książki stara się wskazać, że Europa naznaczona coraz to nowymi
ruchami nacjonalistycznymi winna wejrzeć w głąb tego, co nacjonalizm uczynił z
sercem Starego Kontynentu w czasie, w którym Bałkany topiły się we krwi. Nie
jest jeszcze za późno, by powstrzymać to, co złe. Tam, gdzie przebywa Hervé Ghesquière, nacjonalizm po wojnie ledwie
przygasł. Dzisiaj ma się bardzo dobrze. Wielu rozmówców wyraża mroczne
przekonanie, że kolejna wojna może mieć miejsce lada chwila. Dlaczego? Dlatego,
że – co podkreśla z całą stanowczością także Vulliamy – nie dokonano właściwego
rozrachunku z przeszłością. Nie przedyskutowano jej, nie wybaczono sobie,
nie przyznano się do błędów. Cała Bośnia zdaje się wypierać ze świadomości to,
co niewygodne. Temat wojny nie istnieje. To temat tabu właściwie w każdej
rozmowie – oficjalnej czy prywatnej. Demony wojny mają się bardzo dobrze.
Zostały uśpione, ale nikt się ich nie pozbył. Ghesquière próbuje oddać ten
mroczny proces odsuwania w pamięci minionej traumy, zastępowania jej czymś
innym, niemożności rozmowy i braku chęci pojednania.
Przemierzając
terytorium Bośni i Hercegowiny, autor rozmawia z ludźmi, którzy tkwią w matni
bardzo specyficznego tworu państwowego. Etnokracja z trzema prezydentami nie
jest ustrojem, w którym ktokolwiek miałby się dobrze. Państwo przeżarte
korupcją i nepotyzmem nieśmiało puka do drzwi Unii Europejskiej, ale w gruncie
rzeczy nie jest w stanie wykorzenić tego, czego Wspólnota absolutnie nie
zaakceptuje. Przede wszystkim potwornych podziałów na tle etnicznym, które
doprowadziły do śmierci i wygnania ludzi będących dzisiaj w stanie pewnego
zawieszenia. Czy można spodziewać się powtórki jatki sprzed ponad dwudziestu
lat? Zda się, że w niektórych rejonach, które odwiedza Hervé Ghesquière,
wystarczy iskra, by podpalić lont nienawiści. Uprzedzenia są wciąż obecne.
Sąsiedzi mogą obrócić się przeciw sobie w jednej sekundzie. Czy to tylko bałkańska przypadłość, że
bliscy sobie na co dzień ludzie mogą z dnia na dzień stać się dla siebie
śmiertelnymi wrogami? Jak cienka jest granica między dobrem a złem, szacunkiem
a nienawiścią? W kraju, w którym żyją przedstawiciele chrześcijaństwa,
prawosławia i islamu, już na gruncie religijnym tarcia niewątpliwie są duże.
Zwłaszcza dzisiaj, w XXI wieku. Ale czytając tę wstrząsającą opowieść, nie
sposób nie zadać pytania o to, co takiego w portretowanych ludziach pozwala im
stać się krwawymi katami, a za chwilę uśmiechniętymi i zadowolonymi z siebie
ludźmi, którzy nacjonalizm obudują siatką neutralnych pojęć, a o dokonanej
rzezi będą mówić z cynizmem lub po prostu się jej wypierać…
Kiedy narodowość staje się cechą
dystynktywną, idą za nią najgorsze instynkty. Hervé Ghesquière ukazuje, kto i w
jaki sposób na co dzień je tłumi. Odwiedza ludzi, którzy potrafią z pełną
premedytacją fałszować historię. Ludzi, którzy są gotowi zaprzeczać faktom,
interpretować je inaczej niż robi to opinia publiczna, kwestionować własny
udział w spirali zła przed laty, nie dawać szansy na pojednanie i wybaczenie. Rachunek
wyrządzonych krzywd wystawiają Serbowie i Boszniacy. Ci drudzy portretowani są
w tej książce jako ofiary zmuszane do przesiedleń, dramatycznych ucieczek, do
niemożności kontaktu z ciałami zmarłych i pochówku tych, których nawet dziś, po
tylu latach, poszukują zapłakani członkowie rodzin. Czy kreślenie wizji
ekspansywności Serbów to obiektywne obrazowanie bałkańskich konfliktów?
Ghesquière stara się przede wszystkim trzymać faktów. Tych faktów, które
zamieniają się w morze relatywnych interpretacji. Bo rozmówcy francuskiego
autora doskonale wiedzą, że potrzebne jest wybaczenie, by móc się pojednać. Nie
są jednak mentalnie gotowi wybaczyć. Zbyt wiele krzywd przemilczano. Zbyt wiele
się dzisiaj komentuje ironicznymi uśmiechami. Najgorsze jest jednak milczenie.
Skrzywdzeni ludzie nie zapominają, oni jedynie uczą się żyć ze swą boleścią.
Funkcjonować w kalekim państwie, które budowane jest na siłach partii
nacjonalistycznych. Ten nacjonalizm zdaje się wszechobecny. Bardzo trudno jest
się od niego odciąć, bo związał się z każdą sferą życia. Tego skomplikowanego
życia pośród ruin, które zostały wzięte we władanie przez rośliny, albowiem człowiek
boi się ich dotknąć. Udaje, że nie istnieją. Są, zaznaczają swoją obecność,
nadają mijanemu pejzażowi wyraz wyjątkowo przerażającej pustki. Tam, gdzie
śmiech i witalizm zbyt często zastępowane są mrocznymi wspomnieniami.
Podziałami, których nie zlikwidował koniec wojny bałkańskiej. Te podziały
pęcznieją. Są bardzo groźne. Mieszkańcy Bośni i Hercegowiny żyją w lęku przed
tym, że przeszłość wróci do nich zaskakująco szybko. Hervé Ghesquière usiłuje
zgłębić mechanizmy myślenia tych, którym wygodniej jest milczeć, niż dokonać
prawdziwego rozrachunku. Zapomnieć i wybaczyć.
„Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie”
to reportaż powstały z osobistej troski. Także z zaskoczenia i zdumienia – one
towarzyszą autorowi w każdej podróży roku 2015, bo pokłosiem wędrówek po Bośni
i Hercegowinie w tym właśnie roku jest ta smutna i melancholijna książka.
Autor portretuje przestrzenie, których nikt nie zabudował, ukazując
jednocześnie bezmiar oddalenia tych, co zmuszeni zostali przez los i państwo,
by wieść życie obok siebie. W groźnym dystansie albo czasem w zwyczajnej
rozpaczy oddalenia, z którym nie można sobie poradzić. Hervé Ghesquière
rozmawia z bardzo różnymi ludźmi. Wie, jakie pytania zadawać, by dowiedzieć się
czegokolwiek o tym, o czym tam się milczy. Niemożność wyciągnięcia właściwych
wniosków z przeszłości idzie w parze z animozjami, które łatwiej podsycać i utrwalać…
milcząc. Bo ten reportaż to nie tylko mroczne ostrzeżenie przed niszczącą siłą
nacjonalizmu. Także historia o tym, jak przerażające może być milczenie. Co
może się w nim rodzić i w co przerodzić. Wojna bałkańska znowu jest blisko.
Jeszcze się nie wydarzyła ponownie, ale w umysłach wielu nigdy się nie skończyła.
Hervé Ghesquière jest tu zbieraczem smutnych, nostalgicznych i dramatycznych
opowieści także o przywiązaniu do miejsca, umiłowaniu ojczyzny i wewnętrznej
potrzebie stabilności. Ważna i wartościowa książka, podobnie jak opowieść Eda
Vulliamy’ego.
dziękuję. kolejna książka na listę.
OdpowiedzUsuń