Wydawca: Afera
Data wydania: 20 grudnia 2017
Liczba stron: 192
Przekład: Julia Różewicz
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34 zł
Tytuł recenzji: (Nie)możliwości Julie
Mistrzowska premiera końca
roku! Petra Hůlová mocno mnie
rozczarowała „Stacją Tajga“, ale „Macocha“ to zupełnie inna jakość, także
językowa. Są takie książki, które porywają od pierwszego zdania, i tak jest z
tą dynamiczną powieścią, w której bohaterka wykrzykuje na balkonie pytanie o
to, kto marzy o życiu gorszym niż ma. Tu czeska pisarka ma czytelnika, bo nie
sposób uwolnić się od tego specyficznego monologu wewnętrznego – z niepokorną
składnią, kryjącą całą siatkę pojęć, jakimi
Julie definiuje świat, w którym na własne życzenie chce być archaiczna, osobna,
nieprzystająca i kontestująca. Hůlová w
tym introwertycznym ciągu trudnych zdań i słów zapisuje uniwersalne
doświadczenie kobiety, która z różnych powodów nie potrafi wywiązać się z
nadanych jej ról społecznych, a jednocześnie wciąż mierzy się z gorzkim
aspektem przemijania. W świecie, który jest zatomizowany, relatywny, sztuczny i
niewarty uwagi, lecz jedynie splunięcia z balkonu. Tak, ta książka jest w każdym możliwym wymiarze
kontestatorska, złośliwa, ironiczna i szarżująca. Czyta się to jednym tchem.
Nie ma tam miejsca na złapanie oddechu. Petra Hůlová zagarnia i przykuwa uwagę. Opowiadając nie tylko o
kobiecie w szponach dysfunkcji, neuroz i nałogu. Portretując te bolesne
pęknięcia rzeczywistości, których nie chcemy dostrzegać. A Julie usiłuje się w
nich schować. Unikać świata jak mól z ciemnej szafy. Będąc jednocześnie jego
dynamicznym uczestnikiem. Kontestatorką do wewnątrz, ale również kobietą
ustalającą własny zbiór praw – dla siebie i swojej rodziny.
„Macocha“ to jedna z tych nielicznych książek odważnie wychodzących
naprzeciw problemowi alkoholizmu kobiet. Nie ma u Hůlovej jakiejś wyraźnej demaskacji szponów nałogu.
Portretowane picie wydobywa się z tej powieści w raczej dowcipnym kontekście,
ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że to dowcipne nie jest, a ostrze ironii
wyjątkowo tępe, choć pragnące zatuszować pustkę. Z niej rodzi się potrzeba
picia i jest to klasyczny dowód na to, że alkoholizujący się ludzie nie uczą
się na błędach, choć doskonale je rozumieją. Julie czuje się najbardziej trzeźwa wówczas, gdy się napije. Tylko
dzięki trunkom znosi trud każdego kolejnego dnia, w którym zdobycie się na
odwagę bycia sobą jest coraz trudniejsze. Znośniej jest istnieć w świecie,
który zniknie w swych wyraźnych konturach. Być może wówczas widzi się go
mimo wszystko takim, jaki jest naprawdę. A może to pułapka…
Kim jest bohaterka książki? Alkoholiczką, tak. Świadomą tego, że nałóg jest
złudną ucieczką, ale jedyną, jaką może sobie wyobrazić. Poza tym jest matką.
Także pisarką. Dzieci wychowała bardzo specyficznie i nie tak, jak oczekiwałyby
tego opieka społeczna czy zbulwersowana sąsiadka. Dwójka dzieci dorasta,
przejmując od matki traumy i upokorzenia, które znowu ona odbierała w okresie
dzieciństwa. Sytuacja jest patowa, bo nikt nie może się wyzwolić z mroków
przeszłości. Matka zacierająca granice
rzeczywistości dzięki alkoholowi daje dzieciom to, co może dać z przekonaniem,
że to słuszne. Czy takie jest? Widzimy ledwie zarys relacji z potomkami, ale
dostrzegamy siłę samostanowienia w roli matki. Tej matki toksycznej, kochającej
kaleką miłością. Być może przez to najsilniejszą z możliwych. A być może
będącą źródłem nieustających frustracji, które zabierane są potem w kolejne
dorosłe życia.
Pisarstwo Julie to przede wszystkim sprzedawanie czytelniczkom tanich
iluzji z koniecznie dobrymi zakończeniami, czyli tym, czego autorka nie
doświadcza w swym codziennym życiu. Fikcja literacka jej romansów ma obrazować
to, czego kobiety chciałyby zaznać, gdyby mogły fantazjować i decydować o
sobie. Julie panuje nad wszystkim tylko wówczas, kiedy tworzy swoje szmirowate
narracje. Wtedy nikt nie ma prawa przeszkadzać jej w pracy. Wówczas jest być
może bardziej skupiona niż podczas przełykania rumu. Tylko wtedy fantazje
dominują nad goryczą życia. W tym znaczeniu Julie jest pisarką spełnioną, choć
niestawiającą sobie jakichś ambitnych celów.
Ambicją bohaterki „Macochy“ jest przede wszystkim przetrwać. I kochać, bo
Jarda ze swymi złotymi rękoma i małym penisem jest substytutem tego, co w
męskości potrzebne, pożądane, chwalebne i wartościowe. Jarda naprawi w domu wszystko poza pęknięciami pojawiającymi się w
relacjach z Julie. Julie jest więc w związku stroną inicjującą konflikty, ale
także pokorną kobietą podporządkowaną temu ładowi, który buduje wokół niej jej
uczciwy mężczyzna. To, co tworzą w domu, jest być może jedyną formą
ucieczki od opresyjnego świata. Petra Hůlová zadaje ustami bohaterki pytanie o to, ile zależy od
nas samych, a na ile w potrzebach i działaniach blokuje nas rzeczywistość,
doprowadzając do tego, że jedyną w miarę bezpieczną przestrzenią jest
przestrzeń domu.
„Macocha“ to wyraz specyficznego ekshibicjonizmu. Odbywa on się w sferze
leksykalnej, lecz bohaterka książki trzyma gardę i nie pozwala się do siebie
zbliżyć. To, od czego ucieka, jest być może egzemplifikowane przez niechęć do
pracy na etacie, zajęcia powtarzalnego i monotonnego. Julie rozpaczliwie chce
obronić się przed monotonią. Walka to jej cel, choć nie do końca jest czasem o
co walczyć… Petra Hůlová
tworzy egzystencjalny dramat, w którym proponuje nam wyjątkowo przejmujący opis
tego, jak wygląda przemijanie, jakie pozostawia ślady i co czyni z jakością
życia. A także z marzeniami, bo przecież „Macocha“ to także książka o tym, co
niespełnione i niemogące mieć miejsca.
Ta spowiedź bezradnej wobec samej siebie kobiety stanowi pewien rodzaj
manifestu. Można powiedzieć, że „Macocha“
to powieść publicystyczna. Nie o tym, co możemy sobie wzajemnie dać, lecz
bardziej o tym, czego dać nie potrafimy. O niemożliwościach, deficytach
emocjonalnych i o wszystkim, czego nie da się opowiedzieć, a co dzielnie
punktuje ta rwana i pozornie chaotyczna narracja. Petra
Hůlová zaskakuje wyjątkową czułością
wobec tych form zachowania, które łatwo określić nieprzemyślanymi i nieczułymi,
a które są świadectwem tego, że prawdziwie obnażyć się przed drugim człowiekiem
wydaje się czasem niemożliwością. Docenić należy wyjątkowy trud pracy
translatorskiej, bo fraza Hůlová
nie należy do łatwych i kieruje się specyficzną logiką. To jedna z książek,
które poza tym, że są eksperymentem językowym, nasycone są uniwersalną, gorzką
symboliką.
Dziekuje za zrozumienie.
OdpowiedzUsuńCzytałem książkę. Moim zdaniem najbardziej szczera i autentyczna książka 2017 roku wydana w Polsce, a przy tym jedna z najlepszych. O takich książkach warto mówić i pisać, bo to żadna produkcja tylko wyraz artystycznej duszy.
OdpowiedzUsuńPetra, pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńMelancholia Codzienności, wyjątkowo bezpretensjonalna i naprawdę dobrze napisana. Świetna jest.
Nie miałam pojęcia, że codzienność można aż tak ubrać w słowa.....Jestem dopiero na półmetku ksiązki a juz wiem,że jest świetna bo bardzo "inna"
OdpowiedzUsuń