Wydawca: Marginesy
Data wydania: 9 maja 2018
Liczba stron: 400
Przekład: Małgorzata Glasenapp
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: W obliczu rewolucji
Nie wiem, jakie ambicje
miała Naomi Alderman, pisząc „Siłę”, ale zwodniczy PR tej książki kazał się nią
zainteresować jako pozycją właśnie dość ambitną. Niestety, otrzymujemy
zwyczajną literaturę rozrywkową. Opowieść w dynamicznej, komiksowej konwencji.
Pełną luk, nielogiczności, nastawioną na elektryzującą akcję, brawurowo
opisującą sceny walk i fragmentaryczną, z bardzo spłaszczonymi sylwetkami
bohaterów. „Siła” mogłaby być
ciekawym studium międzykulturowym, inteligentnym feministycznym manifestem,
powieścią analizującą struktury więzi międzyludzkich i deprecjonującą proste
podziały egzemplifikowane przez płeć. Jest sensacyjną fabułą, która zmierza w
przewidywalnym kierunku. Nijak niewyróżniającą się literacko. Proponującą
nam truizmy o naturze człowieka. O tym, że pozabijalibyśmy się, gdybyśmy tylko
mogli. O chęci dominacji, która zmierza do destrukcji. O tym, że każda siła w
rękach człowieka prowadzi do okrucieństwa. To naprawdę wszystko albo nie udało
mi się zajrzeć głębiej, bo zmieniające się jak w kalejdoskopie zdarzenia ani
nie osadzają bohaterów w jakimś sensownym i spójnym kontekście, ani nie
proponują chwili wytchnienia, by przemycić odrobinę filozofii, socjologicznych
przemyśleń, przesłania głębszego niż to, które od razu zawiera się w
narracyjnej wolcie polegającej na tym, że pewnego dnia dziewczęta, a potem
kobiety otrzymują niezwykły dar rażenia prądem i w związku z tym wykorzystają
go na płci przeciwnej, a dla rozrywki także na innych kobietach.
Rewolucja, którą portretuje
Alderman, ma charakter globalny. Nie widzimy jednak globalnej różnorodności
reakcji na odkrycie czegoś, co już na zawsze naznaczy społeczności i wytyczy
nowe podziały w prostej linii sygnalizowane przez płeć i jej kulturowe
uwarunkowania. Nastolatki odkrywają, że mogą być wojowniczkami. Elektryzują
innych, doprowadzając do śmierci. Na początku jest to zabawa, potem
niebezpieczna broń. I tu od razu zaczyna przemawiać wspomniana płeć. Kiedy
kobiety odkryją, co potrafią, w świecie Naomi Alderman będą walczyć przede
wszystkim o to, o co walczą bez użycia takiej broni mężczyźni – o władzę. Dość groteskowo wypada ukazanie światowych
przemian, które mają związek z odkryciem śmiercionośnej mocy przez kobiety. Mam
wrażenie, że autorka zawirowała globusem i postanowiła opisać te miejsca, na
których przypadkiem zatrzymał się jej palec. Będzie zatem mowa o tym, jak
zachłannie celebrują wolność kobiety saudyjskie, i opisany zostanie spisek
gdzieś w Mołdawii. Żeby było międzykontynentalnie, coś jeszcze wydarzy się w
Indiach, a męski reporter ukazujący skalę rozwoju zjawiska i idące za nim
zmiany, będzie się wywodził z Nigerii. Naturalnie jednak większość
najważniejszych działań ma się koncentrować w USA. Ani to przekonujące, ani w
żaden sposób sugerujące coś groźnego. Ot, wyimki złożone chaotycznie i bez
przemyślenia. Ze światem dzieją się rzeczy niewyobrażalne. Alderman potrafi go
opisać szczątkowo – za pomocą takich słów kluczowych jak wojna, wolność,
okrucieństwo, rewolucja, odwet i wiara.
Kwestia przeniesienia
niezwykle niebezpiecznych mocy kobiecych w sferę transcendencji ma miejsce w
zobrazowaniu losów Allie, amerykańskiej dziewczyny z rodziny zastępczej, która
po zamordowaniu opiekuna będącego pedofilem ucieka, znajduje bezpieczną
przystań w klasztorze, a następnie staje się tam mistycznym autorytetem, który
potrafi uzdrawiać i ogniskować wokół siebie wyznawczynie działające tak, jak
zaplanuje to Matka Ewa. Wszystko wygląda dość interesująco, ale tu też nie ma
jakiegoś pogłębienia. Siła wynikająca z
daru ciała w parze z przekonaniem, że to boski atrybut? Co idzie za tym dalej?
Do czego może to prowadzić? U Alderman prowadzi raczej donikąd. „Siła"”
intrygująco zawiązuje poszczególne wątki, ale potem nie oferuje nam nic ponad
dynamiczne szaleństwo autorskiej fantazji.
Uwagę przykuwa także Roxy.
Dla niej nowa umiejętność jest szansą na wymierzenie sprawiedliwości.
Dziewczyna zostanie skonfrontowana z licznymi przejawami zła i poddana próbie,
jakiej nie doświadczają inne bohaterki. Roxy początkowo wzbudza współczucie,
ale potem wikła się już w zbyt wiele niejednoznacznych w swej wymowie zależności.
Ostatecznie upada pod naporem dynamiki wydarzeń. Jest kolejną literacką
wydmuszką, wokół której gromadzi się zaskakująco wielka pustka przesłania tego,
kim jest i ku czemu zmierza.
Najciekawsza z postaci to
Margot – kobieta unikająca używania swojej mocy i starająca się ją ukryć, ale
jednocześnie zyskująca coraz większe wsparcie w społeczeństwie i zaskakująco łatwo
przechodząca przez kolejne szczeble władzy. Tu fantazjowanie Alderman unika
bazowania na dychotomii płci. Postać Margot czytelnie i sugestywnie ukazuje,
jakie są możliwe związki między niezwykłymi umiejętnościami a sposobem
sprawowania władzy. Polityka ściera się ze sferą osobistą, bo Margot walczy o
kolejne stanowiska, ale także o dobro swej córki, która źle znosi naznaczenie
elektryczną siłą.
W tej powieści nikt nie jest
wygranym i każdy traci. Ludzkość prezentuje się dokładnie tak, jak już
wielokrotnie ją zaprezentowano. Jak zaprezentowała się sama na arenie dziejów.
Całe opisywane zło ma miejsce dlatego, że ludzie mają możliwości. Kobiety
zaczną dominować nad mężczyznami. Wszystko
będzie się koncentrować wokół wojny płci. Alderman w niektórych momentach
upraszcza z pewnością bardzo świadomie, ale to czyni z „Siły” powieść tylko
inteligentną. Czy dobrą? Niekoniecznie. Zanim zaklasyfikuje się ją jako
przykład dystopii, warto uważnie przeczytać zwłaszcza początek i zakończenie, w
których autorka puszcza oko do czytelnika. Myślę, że ten klamrowy zabieg jest
najciekawszy w tej narracji. Problem całej reszty polega na tym, że „Siła”
hiperbolizuje, dynamizuje, stara się być wyrazista za wszelką cenę, ale… nie
oferuje niczego, nad czym każdy czytelnik już by nie myślał. Degradując kulturę patriarchatu i ukazując
pułapki wszelkiego rodzaju globalnych rewolt, Alderman niczym nie zaskakuje.
Portretując aberracje, bawi się tylko samą konwencją. Myślę, że jest trochę
autodestrukcyjna w tym pisaniu. Podobnie jak jej bohaterki mające błyszczeć
na pierwszym planie, a spalające się szybko, bo to postacie mocno papierowe i
nieszczere. Zdecydowanie więcej przerysowań niż subtelnych zarysowań problemów,
z którymi – jako ludzkość – mierzymy się nawet mimo tak sensacyjnego zwrotu
akcji. Zbyt wiele robimy, bo możemy. Zbyt łatwo w ten sposób krzywdzimy się
wzajemnie.
Będę poszukiwać tej książki, pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu 1/3 książki mam takie samo zdanie a recenzja pozwoliła mi wcześniej podjąć decyzję o porzuceniu "dzieła" . Szkoda czasu ,jest tyle wspaniałych książek !
OdpowiedzUsuń