Wydawca: Korporacja
Ha!art
Data wydania: 10 września 2018
Liczba stron: 120
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 33,90 zł
Tytuł recenzji: Słabość i porządkowanie
To kolejne po „Roku na odwyku” Katarzyny T. Nowak kobiece świadectwo funkcjonowania w zamkniętej
przestrzeni szpitalnej, w której priorytetem jest uczynienie życia takim, aby
było znośne i dało się je prowadzić w obszarze stwarzającym sporo
niebezpieczeństw. Książka Nowak jest raczej relacją, historia Olgi Hund to
emocjonalna impresja. Autorka punktuje
to, co charakterystyczne w szpitalu psychiatrycznym, ale nie skupia się na
detalach – one bardziej służą temu, by w dwuznaczny sposób opowiedzieć o
krajobrazie emocjonalnym bohaterki, która chce się zmierzyć z własną pamięcią,
jej zanikami, niebezpieczeństwem zapominania siebie w trudnej albo i
niemożliwej do wyleczenia chorobie. Także szpitalny oddział jest naznaczony
stanem chorobowym. W tej narracji będzie on również toczony czymś z pogranicza
urojenia i szaleństwa. Struktura oddziału zarysowana zostanie groteskowo, ale z
widoczną dbałością o szczegóły. Po to, by pokazać, że półżycia pacjentek to
także mroczne świadectwo miejsca opresji, w którym niektórzy chcą się schronić,
inni jak najszybciej zeń wydobyć. Rzadko kiedy z poczuciem, że wyzdrowieli i że
świat na zewnątrz nie będzie już jak u Sartre’a, inni nie będą już piekłem nie
do zniesienia.
„Psy
ras drobnych” to introwertyczna proza, która nie rości sobie prawa do stawiania
diagnoz, jakichkolwiek ocen. Opisywany system opieki medycznej to pretekst do
tego, by zmierzyć się z tym, co zapamiętane, i po jakimś czasie nabierające
odpowiednio wartościowego znaczenia. Bo pamiętać to częściowo
rozumieć swoją przypadłość. Odmienność i trudność tak zwanego normalnego
funkcjonowania. Jeden z pacjentów na oddziale zadaje pytanie o to, czym jest
szaleństwo i tak zwana psychiczność. Olga Hund zdradza, jak wiele szaleństwa kryje
się w szpitalnych salach i na szpitalnych korytarzach. W miejscu, które samo
nie jest zdrowe i nie potrafi uzdrowić. Bo na niemoc nie pomogą kolaże,
wieczorki muzyczne, a nawet czytanie przecenionego Karpowicza. Szpital jest
innym, dodatkowym monstrum szaleństwa. A w nim ludzie ze swoimi maniami,
fobiami, rozmaitymi obliczami rozpaczy i pragnieniem, by kurczowo uczepić się
czegoś, co wydaje się normalne.
Bohaterka książki skrywa
bolesny ślad po mamie, bo właśnie po niej ona sama trafia do szpitala psychiatrycznego.
Pobyt w nim nazwany jest „wczasami dla smutnych dzieci”. Smutek przyjmuje wiele
form, a potrzeby i pragnienia pacjentek są czasem tak proste, że aż infantylne.
A jednak to opowieść o tym, co najważniejsze i najtrudniejsze do zdobycia: o namiastce
równowagi psychicznej. Tej zaburzanej w prawdziwym świecie przez powinności,
rachunki do zapłacenia i sprawy do pilnego załatwienia. W szpitalu – przez tę
duszność i nudę, w której kryje się bezradność systemu zajmującego się
schorzeniami duszy tak kompletnie niepasującymi przecież do systemowych danych.
Zbiorowość sportretowana przez Hund
określana jest również jako antyarka. Na niej ludzie przygnębieni i zbędni. Z
tej mikrospołeczności nie wydobędzie się nic, co wzmocni tak zwaną normalną
społeczność w codziennym życiu. Ci ludzie żyją z poczuciem ciągłej ucieczki. I
uciekają na oddział, gdzie upływ czasu nie jest istotny. Nie ma niczego, co
należy wykonać, z czego się wywiązać. Tu pozostaje grzeczne łykanie leków i
podporządkowanie rytmowi szpitalnego dnia.
Jest pewien oswojony
porządek i jakaś pewność tego, co proponuje szpital. Ale tylko jeśli chodzi o
wytyczenie ram funkcjonowania. Zrzucenia z siebie odpowiedzialności, choć
przecież brać ją trzeba za każdym razem, kiedy staje się przed obliczem
lekarza, terapeuty, konfrontuje z ważnymi kwestiami na spotkaniach
społeczności. Z drugiej jednak strony portretowane miejsce funkcjonuje w
absurdalnej wręcz formie groteskowości: wspomniany test na depresję albo opis
rozmowy lekarza z pacjentem podczas obchodu. Nie można uciec od tego, co tkwi w
głowie, ale można swoje lęki racjonalizować. Szpital temu sprzyja, choć jest
innym niż codzienne życie wyzwaniem dla funkcjonowania. Jest w nim może więcej
empatii, bo przecież wszyscy mają tak samo. Czy znajdziemy tam bliskość,
solidarność? Bardziej przejawy tej bliskości, jakieś niezwerbalizowane
oczekiwania. Poza tym jest jakaś zastępcza pustka. Ale nie jest tak źle, jak
bywało poza szpitalnymi murami.
Olga
Hund opowiada o kobietach, które nie mogą patrzeć na siebie, ale najczęściej
spoglądają w siebie – nie chcą konfrontacji z tym, co je przywiodło na oddział,
choć doskonale wiedzą, że na tym oddziale musi do tej konfrontacji dojść. W
ramach oszukiwania czasu pozostają czynności zastępcze. Jałowe rozmowy przy
papierosie. Wzajemne obserwacje. Tworzenie towarzyskich frontów sympatii.
Rozumienie, że cierpienia są różnorodne, choć szpital chce być uniwersalny i na
łóżkach obok kłaść ludzi odmiennych stanów i potrzeb. Hund opowiada o dużym
nasileniu niepewności oraz o rozczarowaniach. Nie chce dla bohaterki
współczucia, nie wierzy też w jej zrozumienie. Ta opowieść składająca się z
krótkiego punktowania kolejnych dni pobytu w zamkniętej przestrzeni jest opowieścią
o uwalnianiu się wewnętrznych demonów, które tak bardzo ograniczają, same
pozostając wciąż niewidzialne.
Dlatego „Psy ras drobnych”
to ważna narracja, osobista i dość odważna, odsłaniająca pewną intymność, ale
starająca się przede wszystkim udowadniać, że zmagania z chorobami duszy to
także zmagania z tym, co i jak pamiętamy. Struktura
książki odzwierciedla kompulsywną walkę o porządek wspomnień. Hund stara się
udowodnić, że walka o pamiętanie siebie w najbardziej nawet trudnej do
uniesienia formie jest konieczna i potrzebna. Bo mierzyć się ze sobą to mierzyć
się z tym, jak się siebie zapamiętało. Szpital psychiatryczny jest źródłem
możliwości, frustracji, ale poprzez pewne absurdy potrafi ukoić rozpacz. Ważna
i potrzebna książka o tym, że choroba duszy nie wyklucza ważności i
potrzebności nas jako ludzi. Jest strasznie, przygnębiająco, ale też momentami
śmiesznie. Na pewno niejednoznacznie, bo nie wydaje mi się, aby opowieść Olgi
Hund miała być tylko tym, czym pozornie jest – relacją z miejsca wewnętrznej
batalii. Ta batalia nigdy się nie kończy, a ta książka powinna uzmysłowić, jak
wiele samozaparcia jest potrzebne, by walczyć wciąż na nowo i o to samo.
PATRONAT MEDIALNY
Mam spore oczekiwania wobec tej książki i chocisż rzadko kupuję nowości, tym razem się skuszę.
OdpowiedzUsuńPorządna recenzja, pozdrawiam imiennika, chętnie sięgnę po tę książkę :)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam tę książkę.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam. Polecam.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń