Wydawca: JanKa
Data wydania: 24 września 2018
Liczba stron: 172
Oprawa: miękka lakierowana
Cena det.: 28 zł
Tytuł recenzji: Dramat i tożsamość
Miałem nosa. Trzy lata temu,
czytając debiutancką powieść Joanny Bartoń, byłem pewien, że mam do czynienia z
autorką nietuzinkową, bardzo pewną siebie i proponującą czytelnikom coś
niebanalnego. Długo trzeba było czekać na jej drugą powieść, ale dziś wiem na
pewno, że Bartoń to nie jest nazwisko jednej publikacji i że może nas jeszcze
zaskoczyć niejednym. Po specyficznym
eksperymencie lingwistycznym, jakim było „Do niewidzenia, do niejutra”, pisarka
zdecydowała się na opowiedzenie konkretnej historii. Bardzo soczystej. Mającej
pozornie zaszokować, ale w gruncie rzeczy rozbitej w sposób przemyślany na
wiele wątków pobocznych, z którymi musi nam być po drodze, jeśli chcemy
zrozumieć najważniejszy dramat. Stylistyka i forma tej książki – również
niewielkich rozmiarów – odrzuca koncepcję debiutanckiej powieści, choć i tutaj Bartoń opowie o pewnym rodzaju
ambiwalencji emocjonalnej. O deficytach miłości i konsekwencjach tych
deficytów. W „Drzazgach” zaprezentowana zostanie narracja, która jedynie
sygnalizuje problemy. Zmusza do spojrzenia na główną bohaterkę z różnych
punktów widzenia. Czyni ją wyśmienicie niejednoznaczną. Bo przecież matka,
która nie kocha swojego dziecka, narażona jest na społeczny ostracyzm, a u
Bartoń zaintryguje. Co więcej, wzbudzi sympatię i chęć zrozumienia, kim jest
naprawdę.
Syn Liliany dopuścił się
czynu przestępczego. Siedemnastolatek zabił swojego profesora, który uznawał go
za muzycznego geniusza. Ta piekielna środa zaważyła przede wszystkim na dalszym
życiu i funkcjonowaniu matki Gabriela. Liliana uznaje się za „sprawczynię
sprawcy”. Nie chce kontaktu ze swym dzieckiem, nie chce wyjaśnień. Czuje, że
miasto wydało na nią wyrok równie surowy co na Gabriela. Czuje, że musi
zniknąć. Znaleźć się w innym miejscu, poddać przypadkowym bodźcom, znaleźć
przyzwolenie na rozpaczliwy hedonizm, ale przede wszystkim na zapomnienie. Bo istotą portretu psychologicznego w
wykonaniu Joanny Bartoń jest opresja wstydu. Za nim idzie dużo więcej, gdyż
Liliana jawi nam się bardzo niejednoznacznie. Kto naprawdę odpowiada za los,
który spotkał matkę i syna? Jakie uwarunkowania i relacje doprowadziły do tego,
że chłopak zabija, a jego matka nie stara się choćby przez moment wczuć w jego
położenie? Kim Liliana jest bez syna, już kogoś całkiem obcego, z piętnem
zabójcy? Kim była przy nim i czy wówczas ta obcość nie była podobna?
„Drzazgi” to
nieuporządkowane retrospekcje wydobywające się z przerażającego faktu oraz z nieobecności
tego, który dopuścił się zbrodni. Gabriel funkcjonuje tutaj tylko jako
specyficzne odniesienie do krajobrazu emocjonalnego jego matki. Jest
wieloznacznym symbolem pewnych traum i uprzedzeń, ale wykreowany jest w swym
oddaleniu bardzo dobrze jako pewna przyczyna, dla której matka musi zadać sobie
takie, a nie inne pytania o to, co czuje i jak się w tym niebezpiecznym rewirze
stygmatyzacji odnajduje. Joanna Bartoń
opowiada o losach swojej bohaterki w taki sposób, że odbieramy tę historię jako
opowieść o emocjonalnym niedostosowaniu do narzuconej gdzieś społecznie relacji
przywiązania. Dostrzegamy ciąg traum dziedziczonych przez kobietę, która stale
i rozpaczliwie poszukiwała matki, a potem stała się równie niedostępna dla
swojego dziecka. Na innych zasadach i w innym kontekście. Tak samo jednak
przenosząca emocjonalny chłód i deficyty, z którymi związek najbliższych osób
nie radzi sobie, pękając, rozpadając się stopniowo.
Bartoń przedstawia kobietę,
do której macierzyństwo przyszło za szybko i przypadkowo. Kobietę obarczoną
odpowiedzialnością, której nie chce przyjmować. Wiecznie pragnącą bliskości z
matką dziewczynkę, dzisiaj dodającą sobie pewności łykanymi jak draże
psychotropami i ucieczkami od tego, co narzucają jej schematyczny podział ról i
oczekiwania, które należy wypełniać. Jej syn również nie jest typowym dzieckiem
z jasno zarysowaną relacją podległości albo uległości. Nie są dla siebie
uzupełnieniem, nie są też partnerami. W
życiu Joanny i Gabriela toczy się wieczna walka dwóch wyrazistych osobowości.
Bo „Drzazgi” to historia pewnej tożsamości wydobytej z przestrzeni braku
zależności oraz odpowiedzialności. Dlatego jest tak intrygująca – niczego nie
mówi wprost, niczego nie definiuje. Wydobywa najpierw mroczny kontekst,
czyli każe czytelnikom przyglądać się kobiecie niezdolnej do uczuć mających się
pojawić jako atawizmy. Potem – analizując czas przeszły i teraźniejsze
poczynania bohaterki – coraz wyraźniej dostrzegamy, że problemy i dramaty mają
specyficzną genezę. Ostatecznie przyglądamy się temu, jak wstyd przeradza się w
gotowość do samostanowienia. Taką, na jaką Liliana nigdy nie miała odwagi, choć
bardzo starała się zaznaczać, jak mocno jest osobna w tym, co myśli i jak żyje.
Kiedy
w rozmowie z ojcem bohaterki pada czule wypowiedziane słowo „jestem”, nasuwa
się fantazja o tym, że „Drzazgi” to właśnie psychologiczna analiza brzmienia i
znaczenia tego słowa w rodzinie Liliany. Co w niej znaczyło „być”?
Czy obecność fizyczna gwarantowała to, czego oczekiwała druga strona? Czy „być”
to uspokajać i zapewniać o miłości? A może ważniejsze jest niebycie,
nieuczestniczenie w życiu tej drugiej osoby? Może prawdziwą moc – choćby
destrukcyjną – relacji rodzinnej odsłania właśnie nieobecność tej drugiej osoby
i idące za tym wątpliwości, pytania, oczekiwania? Joanna Bartoń inteligentnie
dekonstruuje mit matki Polki, sięgając jednocześnie bardzo głęboko w dość
toksyczną tkankę rodzinną naznaczoną niespełnionymi oczekiwaniami i buntem. Co
wyniknie z takiego portretowania polskiej rodziny? Jak rozumieć postać
nieobecnego syna przez pryzmat tego, co zdradza nam autorka, obrazując stany
emocjonalne zawstydzonej i zdruzgotanej matki?
Myślę, że Joanna Bartoń ma
niebanalne pomysły na swoje książki i „Drzazgi” udowadniają, że po debiucie ma
nadal do powiedzenia coś, co przykuje uwagę. Autorka ironicznie przygląda się
temu, jak latami skonstruowany został w Polsce status matki, rozsadza jego
niepisane i umowne granice, pokazuje przestrzenie emocjonalne uznawane za tabu.
„Drzazgi” są śmiałe i
kontrowersyjne, to przede wszystkim powieść o pewnym ekstremum, w którym można
z całą okazałością ukazać matczyną niemiłość. A także inteligentną fantazję
o tym, jak powtarzalne bywają zaburzone relacje rodzinne oraz jak często nie
potrafimy zrobić czegokolwiek, by tę powtarzalność zakończyć. Powieść naprawdę
wielu odczytań!
Być może rozglądnę się za tą książką. Pozdrawiam imiennika !
OdpowiedzUsuń