Pages

2018-11-26

„Nikt nie idzie” Jakub Małecki


Wydawca: Sine Qua Non

Data wydania: 31 października 2018

Liczba stron: 266

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 36,99 zł

Tytuł recenzji: Łatwe wzruszenia

„Nikt nie idzie” to taka przygoda czytelnicza na jeden wieczór. W zasadzie brakuje takich książek absorbujących uwagę na krótki czas i jednoznacznych w swej wymowie. Nowa powieść Jakuba Małeckiego zdecydowanie do siebie przyciąga, ale potem pojawia się pytanie o to, o czym w zasadzie jest ta książka. Autor wybiera nowe rejony penetracji. Skupia się na tu i teraz, porzuca historię, jej ingerencje w ludzkie losy, nie zajmuje się konfliktami pokoleniowymi, nie stawia na panoramiczność. Jest tu kilka historii, które dość zgrabnie się łączą, ale mimo wszystko nie jest to historia o czymś konkretnym. Na pewno klasyczny wyciskacz łez. Tak skonstruowany, że nawet najbardziej odporny na wzruszenia czytelnik będzie musiał skapitulować i poddać się klimatowi książki. Można o niej opowiadać z ogromną egzaltacją i koncentrować się na wywoływanych przez nią emocjach, ale mnie najbardziej intryguje jej formalna strona, bo to przecież nowy krok w pisarstwie autora.

Czy „Nikt nie idzie” jest dobrą powieścią? Nie może być złą, bo warsztatowo mamy do czynienia z twórcą, który wie, jak unikać mielizn narracyjnych i jak odpowiednio budować napięcie, niuansować emocje swoich bohaterów. Problem tej powieści polega na tym, że zbyt wiele podaje nam na tacy. Staje się dydaktyczna. Uzupełnia wszystko to, czym mogłaby się zająć wyobraźnia czytelnika. I – jak wspomniałem – nie daje się tu wyodrębnić jakiegoś zasadniczego wątku głównego, wokół którego koncentrowałyby się kolejne historie. Poznawanie perypetii bohaterów z traumami w sercu usypia nieco czujność. Trudno o prozie życia pisać w sposób efektowny. Tu jednak opowieść ma się koncentrować głównie na tym, by czytelnik był skłonny się rozpłakać. I zbyt wiele jest temu podporządkowane. Dlatego Jakub Małecki otrzymuje ode mnie drugą – po „Odwrotniaku” – żółtą kartkę, ale myślę, że to po prostu wypadek przy pracy, bo każda jego powieść dotychczas była o czymś. Ta – rozmyta, a jednocześnie pozbawiona ciekawych i niejednoznacznych rozwiązań – zupełnie do mnie nie przemówiła.

Kiedy Małecki usiłuje kreślić biografie swoich bohaterów, jest w tym wszystkim bardzo statyczny i choć dowiadujemy się smutnych rzeczy, właściwie jest to mało intrygujące. Najciekawsza jest postać, która się nie odezwie i z której emocjami nie mamy żadnego kontaktu. To Klemens, odmieniec. Tak, musi być ktoś taki, bo nie można byłoby wtedy podpisać książki nazwiskiem Małeckiego. Klemens to dorosły mężczyzna, który nie dorósł. Niekompatybilny ze światem, odnajdujący się tylko w swoim własnym. A może właśnie on przyjął na siebie najwięcej trosk i niepokojów, choć przecież nie potrafi ich wyrazić. Mężczyzna będący chłopcem. Z balonami w plecaku. Przykuwa uwagę i intryguje. Także w relacji z matką, wywołującą tu najwięcej wzruszeń – są takie sceny, które naprawdę trudno jest unieść. Nic więcej nie potrzeba, by ująć czytelnika. I Klemens to robi, choć wydaje się przecież bardzo mroczny, a jego świat wewnętrzny niekoniecznie da się określić jednoznacznie. Klemens to pewien margines interpretacyjny tej narracji, który przy innych bohaterach zostaje nam odebrany. Dzięki Klemensowi ta historia może pozostać na dłużej w pamięci. Chyba tylko dzięki niemu.

Na bazie wzruszeń związanych z tym bohaterem autor dokłada nam kilka prostych historii, które same w sobie nie budują ciekawej powieści, ale w połączeniu tworzą coś na kształt historii o porzuceniach oraz utratach, bo to one będą tu chyba najważniejsze. Mamy więc młodych ludzi, którzy uciekli z prowincji do wielkiego miasta, osiągnęli wiele, a ich status majątkowy może wzbudzać tylko zazdrość. Olga kompulsywnie łaknęła towarzystwa innych, chciała zdobywać świat i osiągać to, co dawało jej poczucie bezpieczeństwa. A jednak mimo wszystkich osiągnięć czuje się osobna i samotna. Do tych egzaltowanych trochę dylematów kobiety sukcesu niedoceniającej niczego i celebrującej pustkę pośród różnorodnych perspektyw dołącza jeszcze ktoś, kto tak jak Olga chciał w życiu postawić na jedną kartę i przegrał. Można się zastanawiać, dlaczego kobieta tak światła, wykształcona i doświadczona tak różnymi zbiegami okoliczności jest w stanie wycofać się ze swojej fantazji i pewnie też możliwości spełnionego związku tylko dlatego, że nie potrafi rozmawiać o istotnym intymnym problemie. Odnieść można wrażenie, że w relacjach tej dwójki sporo poczynań i słów jest po prostu niewiarygodnych, ale tak ze sobą zestawionych, by trzymać czytelnika w emocjonalnym klinczu. I trochę też go szantażować, czego osobiście bardzo nie lubię.

Poza tym są tu ładna metafora latania i motyw zniknięcia. Dodany jakby na marginesie, a potem budujący całą tożsamość tego, który czuje się za to zniknięcie odpowiedzialny. Jest ukłon w stronę Japonii, a w zasadzie jej kultury i specyficznej formy wyrażania emocji. Japońska surowość i minimalizm haiku kontrastują z tym, jak Małecki analizuje zachowania i przeżywanie świata przez swych polskich bohaterów. Ostatecznie trudno jest orzec, czyj dramat ma być najważniejszy, a jeśli celem było połączenie ich w specyficzną całość, ta całość już jednak nie oddziałuje z dużą mocą, bo wszystko staje się nieczytelne. Potrzeba bliskości skonfrontowana z wyobcowaniem. Poszukiwanie swojego miejsca bez przyglądania się temu, gdzie się w danym momencie jest i co się osiągnęło. Nikt nie idzie” jest literacką miniaturą o ludzkiej samotności, ale też książką, przy której zbyt łatwo można się wzruszyć, a już większym problemem jest odnalezienie w niej jakiegoś porządku, zauważenie dyscypliny pisarskiej. Kompozycja tej powieści – włącznie z czytelnymi sugestiami, co mamy myśleć i jak odbierać sytuacje bohaterów – jest odrobinę szkolna. Z takim ładnie wyodrębnionym wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Na szczęście otwartym, by uniknąć wrażenia, że dydaktyzm wdziera nam się tutaj od pierwszej do ostatniej strony. Jakub Małecki opowiada o braku odwagi i niegotowości do zmierzenia się samemu ze sobą. Nadzwyczaj jednak odważnie narzuca pewne emocje i gotów jest zrobić bardzo wiele, by ta mocno rozmyta fabularnie książka wywołała wrażenie. Odkłada się ją z przeświadczeniem, że bardzo wzrusza. Obawiam się, że jakiś miesiąc po lekturze trudno będzie określić, przez co dokładnie to wzruszenie zostało wywołane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz