Wydawca: Wydawnictwo
"Krytyki Politycznej"
Data wydania: 25 października 2018
Liczba stron: 220
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Chaos wokół tabu
Czytanie reportażu Marty
Abramowicz wywołało u mnie rozczarowanie równe temu, które przeżywałem,
czytając „Celibat” Marcina Wójcika. W obu książkach zawodzi forma i dyscyplina
myślowa autorów. Chcą opowiedzieć o czymś, o czym pozornie każdy wie bardzo
dużo, i w zasadzie nie wychodzą poza wnioski, do jakich można dojść bez lektury
ich książek. Problem „Dzieci księży” to nie tylko kwestia konstrukcji i
zaburzenia proporcji. Nie tylko to, że rasowy reportaż dający czytelnikowi duży
margines interpretacyjny zamienia się w dydaktyczną narrację połączoną z
niekoniecznie potrzebnymi i tematycznie trafionymi dygresjami zamykającymi
książkę. Mam wrażenie, że autorka
zamiast koncentrować się na kwestii zaznaczonej w tytule, snuje opowieść o
uprzedmiotowieniu kobiety w polskiej mentalności i społeczeństwie. Jej
pokrzywdzone przez mężczyzn bohaterki opowiadają o żalu oraz różnego rodzaju
frustracjach, ale także o stygmatyzowaniu – o nim dużo opowiedzą też bliscy
portretowanych kobiet. Mało w tym wszystkim rzetelnego pochylenia się nad
wyznaczonym przez tytuł problemem. Abramowicz mocno koncentruje się na tym,
by pokazać, jak w Polsce sankcjonuje się unikanie odpowiedzialności przez
księży będących ojcami. Stara się także nakreślić, jak formuje i umacnia się
społeczna zgoda na to, by polski ksiądz nie brał odpowiedzialności za swego
potomka. Niewiele jest o samych emocjach porzucanych dzieci i o ich matkach,
dla których trudna sytuacja składa się z różnych kontekstów – nie tylko z tego,
że uległy księdzu. Nie ma tu w końcu żadnej możliwości alternatywnego
spojrzenia na problem. Nie wypowiada się – choćby anonimowo – żaden ksiądz,
który stał się ojcem. Dla równowagi przytoczona jest historia… będącego ojcem księdza
ewangelickiego. Zaskakujące, że przez dwa lata zbierania materiałów nie
odnalazł się żaden katolicki rozmówca w koloratce, któremu – dla reporterskiego
obiektywizmu – można byłoby w tej książce oddać głos.
Jedna z rozmówczyń zaznacza,
że temat, którego podejmuje się Marta Abramowicz, może być bardzo trudny.
Dlaczego? „Wszyscy wiedzą, że księża mają dzieci. Ale po co o tym pisać?”.
Autorka opowiada o tym, skąd się to wzięło, że wszyscy wiedzą, ale mimo to nikt
nie chce mówić. Przytacza historie smutnych dzieci księży. W jednym z listów
widzimy, jak wielką wewnętrzną walkę toczy jego autorka, miotając się między
pogardą a miłością do swego ojca księdza. Opowieści
tytułowych dzieci dają nadzieję na naprawdę świetną książkę. Bo to przecież
wielogłosowa opowieść i o odrzuconej miłości, i o tym, jak niszczy się ufność
wobec najbliższej osoby, i ostatecznie o tym, w jaki sposób wstyd naznacza na
zawsze, choć to nie wstydząca się osoba powinna odczuwać dyskomfort. Jest
też nieco na temat hipokryzji Kościoła katolickiego, ale główny zarzut to
beztroska i brak emocjonalnego zaangażowania w problem samych księży.
Usprawiedliwianych i uwalnianych od wyrzutów sumienia przez toksycznie
działającą instytucję. Taką w dodatku, którą się popiera. Której się nadal ufa.
Bo stygmat złych mają dzieci i matki, nie księża będący ojcami. Tylko czy w
całym problemie najistotniejsze jest kategoryzowanie, co jest złym, a co dobrym
postępowaniem? Czy nie chodzi tutaj o coś bardziej złożonego niż relacja
podległości, męskie wykorzystanie kobiety i wynikające z uwarunkowań
kulturowych sytuacje, w których mężczyzna po prostu czuje się dobrze, choć
powinno go uwierać sumienie?
Chciałoby się, aby
Abramowicz szła dalej. Słuchała, notowała, opowiadała za swych zawstydzonych
albo wściekłych rozmówców. Chciałoby się, by opowieści tytułowych ludzi
zdominowały tę książkę. By reportaż dał nam naprawdę wiele do myślenia, nie
zawężał horyzontów myślowych, nie wskazywał jednoznacznie katów i ofiar. „Dzieci księży” to książka napisana w
słusznej sprawie i z dużym zaangażowaniem, ale też trochę tendencyjna. Atakując
instytucję Kościoła katolickiego, nie wnika mocniej w niuanse usłyszanych
historii. I nieumiejętnie moim zdaniem rozwija jedną z ważniejszych tez tej
opowieści, którą ujawnia jeden z cytowanych listów. „Księża nakładają na
ludzi ciężar, krzyż, którego sami nie są w stanie unieść”. Abramowicz sugeruje,
że przede wszystkim nie chcą go unosić. Łatwo określa, co jest słuszne, co
wymaga potępienia. A później proponuje nam – w trzech wywiadach – czytelną
wykładnię nakreślonego stanu, aby nie pozostawiać w niepewności, a może nie
pozwolić na samodzielne wyciąganie wniosków.
Rozmowy z antropolożką
Joanną Tokarską-Bakir, historykiem Tomaszem Stryjkiem czy byłym duchownym
Tomaszem Polakiem nakreślają nam obojętność i lekkomyślność w podejściu do
ojcostwa księży, które wypracowała instytucja, ale także polska „społeczna
zmowa milczenia”, o jakiej czyta się z ciekawością, lecz nie zawsze można
odnieść przemyślenia rozmówców Abramowicz do tych wcześniejszych, w których
czai się tyle niejednoznacznej goryczy. W momencie, w którym czyta się już
ogólnie o polskich uprzedzeniach i kompleksach, odnieść można wrażenie, że
spójność tego reportażu się rozpada. Że nakreślanie szerszego kontekstu nie
wychodzi choćby przez to, iż nie został wyraźnie określony ten węższy. „Dzieci
księży” to książka o konformizmie i złości. O tym, że skrzywdzona kobieta jest
w stanie tłumaczyć swego oprawcę, i o tym, w jaki sposób tabu funkcjonuje w
umysłach, zwłaszcza członków mniejszych społeczności. Są też przytoczone
terenowe badania naukowe i zdanie wybranej grupy studentów na określone tematy,
ale nie ma takiego pełnego empatii zaangażowania w opisywany problem. Autorka sugeruje, że należy zrobić
wszystko, by nie stygmatyzować dzieci ze związków, na które nie ma powszechnej
zgody. Także to, że owa zgoda jest pewnym sztucznym tworem, wokół którego
okopuje się konserwatyzm wraz z uprzedzeniami. Nie widzę tutaj jednak ujęcia
wychodzącego poza ostracyzm i portretowanie skonfliktowanych ze sobą stron.
Nie ma zajmującej opowieści o codziennym życiu ludzi, którzy tęsknili do
nieobecnych ojców, mając wpajane, że ojcowie na pewno nigdy nie zatęsknili za
nimi.
Mocne słowa jednego
bohatera, syna księdza, ukazują, że Marta Abramowicz nieco zbyt wygodnie bazuje
na kontrastach wywołujących niezgodę: „Jestem produktem waszej religii i jej
zakłamania”. Dużo tu fantazji na temat tego zakłamania i sporo także
publicystyki, mniej samego reportażu. Mało – co przyznaje sama autorka –
konkretnych historii, wokół których pojawić by się mogło dużo więcej pytań niż
te oczywiste, wymuszone niejako na czytającym. W dodatku to opowieść o
oczywistych problemach Kościoła katolickiego, z którymi już on sam nie jest w
stanie sobie radzić. Spory potencjał,
który – w moim odczuciu – został zmarnowany. Za dużo stanowczości tez, za mało
zdziwienia i zwyczajnych troskliwych pytań. Mało skupienia na pojedynczej
opowieści. Nie można łączyć wielu ludzkich dramatów w jeden o czytelnej
wykładni. Zabrakło niuansowania, bo pewnie nie empatii. Zabrakło też w zasadzie
pomysłu na spójny reportaż.
Książka, którą warto przeczytać. Pozdrawiam imiennika :)
OdpowiedzUsuńCzytałam tą książkę i muszę przyznać Ci rację. Tak jak Tobie zabrakło mi pewnych niuansów i szerszego spojrzenia na temat, który został pokazany w dość jednostronny sposób.
OdpowiedzUsuń