Wydawca: Pauza
Data wydania: 8 sierpnia 2019
Liczba stron: 272
Przekład: Łukasz Buchalski
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Świadomy bunt
Z jednej strony książka bardzo
niebezpieczna jako rekreacyjny poradnik dla lekomanów. Z drugiej jednak –
niebywale oryginalna, kiedy portretuje formę oraz strukturę buntu. Mamy tu
bowiem bohaterkę, która zasadniczo nie powinna się przeciwko czemukolwiek
buntować, ma pieniądze i możliwości, może ukształtować swoje życie dowolnie,
może być z niego zadowolona bez większego wysiłku. A jednak wybiera dystans
wobec tego życia. Rok, podczas którego chce je przespać, oddać się niebyciu,
wygasić wszelkie bodźce, za którymi stoją emocje, oddalić się od dynamicznego
nurtu istnienia. Szalone? Niekoniecznie. Tym bardziej że Ottessa Moshfegh
bardzo szczegółowo przedstawi rzeczywistość, od której jej bohaterka się
odwróci. Trochę niekonsekwentnie z tym portretowaniem – wyłącza się absolutnie
na wszystko, ale proponuje nam drobiazgową wiwisekcję swojej przeszłości. Do
tego trzeba czasem świadomości wyjątkowo natężonej oraz wytężonej uwagi. Musi
jednak zaistnieć ta absurdalność, abyśmy mieli książkę. W jaki sposób
opowiedzieć o wyłączeniu z życia, będąc z niego całkowicie wyłączonym?
Narracja jest bardzo spójna,
niesłychanie dynamiczna, jej charakterystyczny rytm porywa od pierwszych zdań,
ale potem przede wszystkim drażni, irytuje, prowokuje do bardzo ambiwalentnych
odczuć, bohaterka nie jest jednoznaczna w ocenie, a jeżeli chciałoby się
wyrazić ją jednoznacznie, na pewno nie byłaby to ocena pozytywna. Być
piękną, bogatą, młodą i mającą możliwości, a wybierać sen na proszkach, zaniki
pamięci, wegetację w łóżku i bierność wobec jakiejkolwiek odpowiedzialności za
siebie? Moshfegh celowo pokazuje, z jakiej rzeczywistości jej bohaterka się
wydobyła, by prezentowanym buntem zakwestionować ją i ośmieszyć. A dostaje
się wszystkiemu, co buduje nowojorski świat pozorów i mody – każdemu
opresyjnemu trendowi modelującemu ludzi w taki sposób, w jaki wymodelowana jest
Reva, najbliższa przyjaciółka naszej biernej buntowniczki, jedyna bliska jej
osoba reagująca jakoś na tę programową pasywność.
Reva jest żywym świadectwem
tego, w jaki sposób młodzi z wielkiego miasta szumnie wkraczają w XXI wiek. Jej
częste wymiotowanie to nie tylko efekt obsesyjnego odchudzania, to także
symboliczny obraz niezgody na samą siebie niedopasowaną do doskonałych wzorców.
A tę doskonałość prezentuje na przykład groteskowo ukazana galeria sztuki, w
której bohaterka ucina sobie drzemki, jeszcze zanim programowo pozwoli sobie na
sen przez całą dobę. Albo dłużej. Nowy Jork w jej obserwacjach to miasto
męczących póz, miejsce intensywnych mistyfikacji, walki o dostrzeżenie. To
przestrzeń pozorów stających się normami społecznymi oraz splendoru, za którym
kryje się pustka i wyobcowanie. Wybór świadomej samotności w zamkniętej
przestrzeni mieszkania wydaje się lepszy niż bycie samotnym symbolicznie –
pośród ludzi wciąż na nowo goniących za intensywnymi doznaniami, by nie spotkać
się ze swą samotnością i oczekiwaniami, które nie przystają do modnego oraz
dynamicznego świata.
Nowy Jork zatem gasi światła,
staje się cichy, niemy, przestaje istnieć, nie odbiera już energii życiowej.
Pozostajemy z bohaterką w bezczasie, w którym dzieje się dość sporo, ale nic
nie jest warte zapamiętania. I coraz bardziej rozumiemy jej potrzebę odcięcia
się od wszystkiego. Tym bardziej że udaje jej się znaleźć farmaceutyczną
dilerkę, charyzmatyczną lekarkę od problemów duszy, która skupiona na sobie i
własnych odkryciach zawodowych zapomina o tym, że ma kogokolwiek uleczyć. W
ogóle Moshfegh jest tu mistrzynią tworzenia postaci drugoplanowych. Wśród nich
są rodzice bohaterki, dawno już nieobecni, wciąż jednak oddziałujący na jej
świadomość, a także pozwalający na komfort niemyślenia o zarobkowaniu, bo
zostawili spory spadek. Spadkiem jest też jednak emocjonalne zagubienie córki,
która nigdy nie poczuła się potrzebna i kochana. Historia rodzinna bohaterki to
przygnębiające studium wyobcowania i egocentryzmu. Przejmująca jest scena
śmierci ojca, człowieka do ostatnich chwil życia surowego dla swego dziecka.
Ale nie tylko ta scena zmusza do zweryfikowania spojrzenia na
dwudziestosiedmioletnią lekomankę, dla której priorytetem jest spanie i
nieuczestniczenie już w żadnej formie życia – zwłaszcza społecznego.
To wcale nie jest opowieść o
bierności i bezradności. Mamy tutaj do czynienia z metodycznym planowaniem
bezruchu. Bohaterka jest świadoma, że czas, kiedy porzuci kontrolę nad sobą,
jest jednocześnie doskonale kontrolowany. Ta sankcjonowana w jej
świadomości pauza ma być świadomym oderwaniem się od często nietrafnych wyborów
i dokonywania w życiu zmian, których właściwie nikt nie popiera, nikt nie jest
w stanie określić ich zasadności oraz słuszności. Mamy tutaj małą zagubioną
dziewczynkę, która jednocześnie jest sprytną oraz inteligentną kobietą
odpowiedzialną w pełni za własny los. Nie chce go wiązać z wielkomiejskimi
światem pozorów ani od tego świata uzależniać. Chce być gotowa do konfrontacji
z samą sobą. Paradoksalnie przez zapomnienie się.
„Mój rok relaksu i
odpoczynku” to zmyślna satyra społeczna, która dekonstruuje pojęcie dobrobytu,
nowoczesności i doskonałości. Ośmiesza trendy i mody, przekonanie o własnej
wyjątkowości oraz mądrości (drwiny z chłopców czytających w metrze Fostera Wallace’a i notujących cytaty z
niego), kpi ze wszystkiego, co buduje splendor i charakterystyczny sznyt między
innymi Upper East Side. To z jednej strony powieść z bardzo
czytelnym adresem, z drugiej jednak – interesująca rozprawa z kondycją
człowieka w epoce przesytu i nadmiaru. Warto jednak zwrócić uwagę, że
wydarzenia niebezpiecznie zbliżają się do najmroczniejszej w XXI wieku daty dla
Nowego Jorku i Amerykanów. Bohaterka decyduje się na życiową przerwę nieco
ponad rok przed atakiem terrorystycznym z września 2001 roku. I mamy
przekonanie graniczące z pewnością, że ten rok opisywanych w powieści wydarzeń sfinalizuje
się gdzieś w okolicach znamiennej daty.
Moshfegh zwraca uwagę na to,
że pozornie zadowolony z siebie świat nigdy nie może mieć pewności, że
zadowolenie jest na stałe. Bohaterka kwestionuje zarówno poczucie
przywiązania się do siebie, jak również przywiązanie do otoczenia oraz do ludzi
kształtujących naszą tożsamość. Jej brawurowa (albo irytująca
nieodpowiedzialnością) forma wydobycia się z opresji obowiązków oraz zasad nie
jest – jak często w takich przypadkach – rozpaczliwym wołaniem o pomoc. To
działanie świadome i ukierunkowane. A jednak jest w nim szaleństwo. Trudno
jednak orzec, gdzie go więcej – czy w przerywanych sennych wizjach bohaterki,
czy też w świecie, do którego przez jakiś czas nie chce się zbliżać, by zdjąć z
siebie odium irracjonalności tego, dokąd świat ów podąża.
Jestem właśnie po lekturze, bardzo dziękuję za tę recenzję - pozwoliła mi uporządkować myśli.
OdpowiedzUsuń