Wydawca: Albatros
Data wydania: 30 października 2019
Liczba stron: 288
Przekład: Robert Sudół
Oprawa: twarda
Cena det.: 38,90 zł
Tytuł recenzji: Czytelne dobro i zło
Książki Colsona Whiteheada są
na pewno potrzebne Ameryce i światu. Autor porusza problem amerykańskiego
rasizmu w bardzo szerokim spektrum. W „Kolei podziemnej” – jednej z ciekawszych
książek 2017 roku – nawiązywał do czasów niewolnictwa, aby opowiedzieć o
degradacji ludzkiej godności. W „Miedziakach” sięga również do autentycznych
zdarzeń, portretując oblicza rasizmu w Stanach Zjednoczonych w obrębie kilku
dekad minionego stulecia. Tyle tylko, że tym razem otrzymuję wykład, nie
literaturę. „Miedziaki” są potwornie dydaktyczne, stworzone w niej kreacje
mocno tendencyjne, a całość opisanych zdarzeń od początku do końca manipuluje
uwagą oraz emocjami czytelnika. Czyta się to bardziej jak reportaż niż
literaturę piękną. Obrazując potworną strukturę obozów wychowawczych na
Florydzie, w których rodziła się bezkompromisowa przestrzeń lęku, mściwości,
wieloznacznego zła i stygmatu na całe życie, Colson Whitehead punktuje
jak przy tablicy właściwe i niewłaściwe zachowania. Nie ma w „Miedziakach”
zajmującego zawsze uwagę środka, wieloznaczności. Jest struktura
podporządkowana czytelnej tezie. Wszystko zaczyna się jak mrożący krew w żyłach
reportaż. Potem staje się już literaturą jakby bez właściwości. A trudno to
zauważyć, bo przecież cały czas jesteśmy skoncentrowani na temacie – opresji,
jakiej poddani zostają nastolatkowie, i jej konsekwencjach w dalszym, dorosłym
już życiu. Tych, którym udało się przeżyć, bo piekielna otchłań domów
wychowawczych przynosiła nie tylko gorzkie życie, ale także śmierć…
„Zło sięga głębiej niż koloru
skóry” – to słowa jednego z bohaterów, które mogłyby opowiedzieć całą tę
historię. Whitehead zagląda do materiałów źródłowych,
by stworzyć fikcję nie tyle o kwestii funkcjonowania chłopców w miejscu,
z którego wychodzili zawsze z przetrąconym kręgosłupem, ile przede wszystkim o
mechanizmach przyswajania sobie zła, dawania mu zielonego światła. „Miedziaki”
mocno wybrzmiewają jako narracja o tym, że daje się w życiu to, co się od
innych dostaje, bo to książka o bezkompromisowości życia w miejscu, w którym by
przetrwać, trzeba stać się biernym uczestnikiem albo obserwatorem deprawacji. Autor
ponownie rozprawia o kolejnej karcie wstydu z historii USA. Piętnuje system,
proponując także ciąg rozważań o tym, jakie postępowanie życiowe należy uznać
za słuszne i w jaki sposób żyć, by dawać światu świadectwo jego
niesprawiedliwości. Sugeruje, diagnozuje, określa i definiuje za czytelnika.
Mam duże wątpliwości, kiedy
przyglądam się konstrukcji oraz losom głównego bohatera. Elwood od samego
początku portretowany jest jako prawy, uczciwy, ambitny i ceniony przez innych
czarnoskóry chłopak, który osiąga do pewnego momentu wszystko to, o czym sobie
zamarzył, a nieoczekiwany zbieg okoliczności w połączeniu z kolorem jego skóry
krzyżuje życiowe plany nastolatka i zmusza go do wejścia w świat, gdzie będzie
musiał walczyć o przetrwanie, inaczej zostanie zbity, wyszydzony, a może nawet
pozbawiony życia. Rozumiem autorskie intencje, tę potrzebę czytelnego
zaakcentowania problemu segregacji rasowej – obecnej nawet w poprawczaku – wraz
z zaznaczeniem, że każdy czarnoskóry chłopak w sytuacji Elwooda miał zawsze pod
górkę i wyjątkowo ciężko, ale z bohatera książki robi się trochę postać
papierowa. Również nadmiernie dramatyczna, a nawet teatralna w swym cierpieniu.
Nie umniejszam powagi tematu i okrucieństw, o jakich opowiada ta powieść.
Chodzi mi tylko o ten wizerunek krystalicznie czystego moralnie chłopca, którego
absurd kolizji z prawem doprowadza do opresyjnego miejsca, z którego nie sposób
wydostać się moralnie czystym, a jednak bohater stara się ze wszystkich sił,
jest czytelniczym beniaminkiem. Cała przestrzeń bezprawia oraz okrucieństwa
nieco się zawęża, bo chcemy widzieć świat oczyma poczciwego Elwooda.
Do bohatera dołącza
charyzmatyczny Turner. Razem oczywiście raźniej. Dwaj chłopcy będą jednocześnie
nieco inaczej przyglądać się systemowi brutalnej opresji, każdy z nich będzie
miał też swój pomysł na to, jak się mu przeciwstawić. W znaczeniu symbolicznym
Miedziak to z pewnością ta amerykańska przestrzeń, w której do głosu, a
właściwie do siły dopuszcza się szereg pełnych uprzedzeń frustratów. Nie ma
tutaj jakiejś głębszej anatomii zła, choć świetnie je obrazuje oczywiście
wszechobecna przemoc. Wkraczając jednak w świat, który stał się na tyle
bolesnym wspomnieniem, że nigdy nie opuszczało ono umysłów, otrzymujemy zestaw
standardowo przedstawionych elementów. A przecież Elwood jest bohaterem
dynamicznym i chciałoby się przyjrzeć przestrzeni, która go zmienia, z różnych
perspektyw albo przynajmniej tak, by samemu wydobyć z siebie jakieś sądy i
przemyślenia o niej.
Whitehead nie daje pola do
rozmyślań i fantazji. To tak, jakby chciał o problematycznym odrzuceniu i
stygmacie koloru skóry opowiedzieć na swój jedynie słuszny sposób. Bo to
książka o krzywdzie społecznej, która mogłaby mieć tu wiele wymiarów oraz
wizerunków, ale skupiamy się tylko na tym, jak problem widzi sam autor. A
raczej jak stara się nas przekonać do swojego punktu widzenia, tworząc
tendencyjną historię nadzwyczaj łatwo dzielącą ludzi i zdarzenia wzdłuż
wyraźnej linii odgraniczającej dobro i zło. Cała historia jest oczywiście
przytłaczająca, ale proporcje ujawniania obrazu zła są zwyczajnie niewłaściwe.
Na samym początku dowiadujemy się o całej potworności opisywanego zjawiska i
potem nie dzieje się nic, co mogłoby czytelnika wydobyć ze wstrząsu prologu.
Bohater i jego krzywda są tu też bardzo oczywiste, uwypuklone w autorskim
zamyśle, bez cienia szans na obserwowanie, że zło może zmieniać fronty, a dobro
czasem zmusza do bolesnych kompromisów. Także historie rodzinne bohaterów –
Elwooda i Turnera – muszą być niezwykle jednoznaczne, bo przecież zawsze trudne
dzieciństwo to początek trudnego mierzenia się z dalszym życiem, prawda?
„Miedziaki” rozczarowują, choć
opowiadają wstrząsającą historię, w której bezradność walczy z dzikimi
atawizmami, a poczucie przyzwoitości z okrucieństwem wyznaczonym przez
uprzedzenia. Socjologiczny rys tej powieści jest bardzo ciekawy i naprawdę
porusza. Samej zaś dobrej literatury jest w „Miedziakach” niewiele. To
trochę tak, jakby Whitehead chciał opowiedzieć o niewyobrażalnych sposobach
zadawania sobie bólu przez ludzi nawzajem, a opowiedział jedynie tyle, ile
mieści się w stereotypowym wyobrażeniu krzywdzenia. To także mroczna podróż do
miejsca, w którym czarnoskóry człowiek jest zawsze winny wszystkiemu.
Przypomina trochę historię opresji opowiedzianą w powieści „Ani złego słowa” Uzodinmy Iweali. Tu jakoś nadzwyczaj
czytelnie zobrazowana jest relacja kata i ofiary. W znaczeniu prywatnym
historii Elwooda, ale także jako oskarżycielski głos pisarza, który zarzuca
swojemu krajowi zachowawczość i okrucieństwo. To dobrze, że takie mocne książki
powstają. Szkoda tylko, że ich moc to przede wszystkim elektryzująca opinię
publiczną tematyka społeczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz