Pages

2019-12-02

„Dzieci Kronosa” Siergiej Lebiediew


Wydawca: Claroscuro

Data wydania: 24 października 2019

Liczba stron: 442

Przekład: Grzegorz Szymczak

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 45 zł

Tytuł recenzji: Pamięć przodków

Trudno po takiej książce, jaką jest „Granica zapomnienia”, napisać coś równie doskonałego. Dlatego jakkolwiek odczytywać „Dzieci Kronosa”, mając z tyłu głowy mistyczne wręcz doznanie lektury debiutanckiej powieści Siergieja Lebiediewa, w każdym porównaniu będzie ta książka wypadać gorzej. A może inaczej, choć widać, że to próba odważnej kontynuacji tematyki „Granicy zapomnienia”. W tej powieści autor skupi się na penetracji lat od drugiej połowy osiemnastego wieku po czasy zaraz po drugiej wojnie światowej. Trochę tak, jakby z Rosją radziecką rozprawił się już w debiucie, a tym razem chce stworzyć coś nowego, choć to dalej gorzka opowieść o tym, jak boli i uwiera go ojczyzna, z zaskakująco współczesnym wątkiem kreowania, oceniania, deprecjonowania i atakowania kogoś uznanego za obcego. Brakuje mi w „Dzieciach Kronosa” opowieści o najbliższym przodku bohatera, o losach i czasach jego ojca. Ale Lebiediew doskonale waży proporcje swojej ambitnej książki o tym, że nie jesteśmy znikąd i choć XXI wiek zaciera pojęcie tożsamości kulturowej czy narodowej, choć łatwo dziś być po prostu obywatelem świata bez wikłania się w tożsamościowe pułapki, zawsze powinniśmy sobie zadawać pytanie o to, jacy ludzie i jaki kraj stworzyli nas takimi, jakimi jesteśmy dzisiaj.

To ponownie narracja o istocie pamięci. O tym, że pamięć może być przekleństwem, ale tylko poprzez pamięć można zdefiniować swoje miejsce. Tym razem bohater prowadzący nie jest tak plastycznie zindywidualizowany, jak miało to miejsce w „Granicy zapomnienia”. Co więcej: Kiryłł chwilami zdaje się tylko autorskim zabiegiem mającym opowiedzieć mroczny czas przez pryzmat zdziwienia kogoś, kto odkrywa tajemnice swoich przodków, ich pochodzenia oraz nieszczęśliwego fatum. Nie jest to zatem pełnokrwista postać, raczej obsesyjny poszukiwacz. Ktoś bez właściwości, kto próbuje określić właściwość historii ludzi ze swojej rodziny i zadać pytania o to, kim jest ofiara historii, jak boleśnie i nieświadomie może stać się elementem machiny zniszczenia w dziele ludzkiego zła. Kiryłł nakreślony jest bardziej jako przedstawiciel pewnego pokolenia. Ludzi, którzy wkraczali w dorosłość wówczas, gdy Rosja transformowała się w niewiadomym kierunku, bez sentymentu żegnając ZSRR, ale i bez większych nadziei oraz planów spoglądając w przyszłość. Dla Kiryłła przyszłość będzie tym, co wydobędzie z historii. Nie chce być jednym ze swojego pokolenia, które nie rozumie życia w tak opresyjnym państwie, jakim kiedyś była Rosja. A może nie chce być kimś, kto bezrefleksyjnie przejmuje traumy, a wraz z nimi właściwości charakteru, z powodu których bycie dzisiaj Rosjaninem to również zagadkowa i mroczna sprawa. Lebiediew konstruuje bohatera, który będzie podążał tropami członków swojej rodziny – w sensie dosłownym, ale także poprzez analizę zapisanych śladów po nich. Zobowiąże się do tego przed śmiercią swojej babki, która wyzna mu tajemnicę rodzinnego pochodzenia. Niemieckie nazwisko stanie się punktem wyjścia do skrupulatnej i metodycznej podróży odsłaniającej przeszłość. Kiryłła właściwie w niej nie będzie. Pojawi się sprawozdawczy ton, który wypiera tak wspaniałą poetyckość Sergieja Lebiediewa.

Powieść chyba na tym traci, choć jest tak samo wyrazista i bolesna jak „Granica zapomnienia”. Kiedy czyta się pierwsze zdania i wchłania tę subtelną impresję o krajobrazie świata po burzy, ma się nadzieję na powrót do znajomej frazy. Ale to tylko początek książki pisanej przez Kiryłła. Potem „Dzieci Kronosa” przybierają formę kroniki, opowieści detektywistycznej, trochę sensacyjnej, a nawet mającej znamiona prozy podróżniczej. Tymczasem motyw podążania w przeszłość nie niesie jakichś bardzo odkrywczych wniosków. Lebiediew analizuje kondycję jednostki w zderzeniu z piekłem systemu opartego na uprzedzeniach. Portretuje, jak niemieccy przodkowie tracili godność i prawo do bycia sobą pośród Rosjan wciąż na nowo kreujących w swojej wyobraźni widmo wroga, obcości i konieczności dzielenia społeczeństwa, oddzielania jednostek wrogich i złych. Ta powieść opowiada jednak o złu wyborów w taki sposób, że splata naznaczone cierpieniem i niepewnością losy poczciwych ludzi, dla których zmieniające się sojusze polityczne i buzujące tło społeczne były chwiejącymi się drogowskazami – ich życiowe drogi stawały się bowiem wciąż próbami kamuflażu. Jednym udało się przetrwać dłużej dzięki zachowawczości. Inni od początku wiedzieli, że za bycie sobą grozi śmierć. Ale w tej opowieści rodzinnej Lebiediew przede wszystkim odmalowuje oblicze zmieniającej się Rosji. Posługuje się mocnymi metaforami – jak ta gnijącego mięsa – ale potrafi również opowiedzieć o nieszczęśliwych zbiegach okoliczności i nieszczęśliwych ludziach, którzy nie zasłużyli na nie.

Autor nie porzuca poetyckiego rozmachu, gdyż są fragmenty, w których brutalność i bezkompromisowość faktów ulegają konstrukcji nieoczywistych zdań, jakie o nich opowiedzą. Zastanawia mnie również dobór tytułu tej powieści, który oczywiście czytelnie obrazuje pożeranie przez historię oraz heroiczne, zeusowe próby wydobycia z niepamięci dzieci tej historii, którym Kiryłł poświęca absolutnie cały swój czas oraz energię. Oryginalny tytuł odnosi się jednak do ważnego dla Kiryłła wspomnienia. Do Sierżanta, który strzelał do gęsi, albowiem widział w nich Niemców, wiecznych wrogów. To symboliczne wspomnienia o człowieku, którego dusza „skamieniała”, i butnym gąsiorze, za którym stali nieświadomi niczego opierzeni przodkowie, bardzo czytelnie zaznacza się w całej opowiadanej historii. Lebiediew wyraźnie zaznacza: „nie ma pamięci – nie ma strachu”. Ale wszędzie mogą pojawić się opętani szaleństwem przeszłości Sierżanci i nieświadome zagrożeń gęsi, które nie muszą pamiętać, nie chcą, nie mają czego.

Kiryłł za to pamięta dzieciństwo pośród domowych antyków. I wie, że aby zrozumieć ich znaczenie po latach, musi oddać się poszukiwaniom. Musi opisać i nazwać cierpienie ludzi, którzy chcieli związać się z Rosją jako nową ojczyzną, ale doświadczyli w niej przede wszystkim grozy niepewności swojego losu. To książka bardzo dosadnie sugerująca, że każdy z nas ma moralny obowiązek odkryć i nazwać trudności życia swoich przodków. Kiryłł wie to, co autor podkreśla – „los może trwać nawet poza śmiercią”. I tu ożywa wszystko to, co jest już tylko bolesną przeszłością. Lebiediew doskonale stopniuje napięcie. Nie nuży dygresjami o kolejnych odgałęzieniach rodzinnego drzewa genealogicznego. „Dzieci Kronosa” to powieść bardzo spójna i szczególnie czytelna. Ujawnia momenty, w których zło wytyczyło kształt świata, i demaskuje ten kształt, sugerując, jak wiele może się powtórzyć. Ta powieść to sięgająca głębi rozpaczy anatomia ludzkiego strachu, strachu społeczeństwa oraz państwa, ale przede wszystkim mroczne memento tego, że powtarzalność doświadczeń i sytuacji jest czymś, na co nie mamy wpływu. Możemy jednak uniemożliwiać mroczne powtórki z nienawiści i uprzedzeń. Głęboka i mądra powieść o „sieroctwie martwych” i o tym, że żywi wciąż nieświadomie kroczą w jakiejś przestrzeni zapomnienia tego, kim są – dla siebie i państwa. Surowość idzie w parze z nadzwyczajną zdolnością do niuansowania tego, co w przeszłości Rosji było przerażające, a co może przerażać i dzisiaj. Bez względu na rozmiar czytelniczego rozczarowania po „Granicy zapomnienia” ta powieść również na zawsze pozostanie w pamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz