Pages

2019-12-16

„Sen wioski Ding” Yan Lianke


Wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy

Data wydania: 13 maja 2019

Liczba stron: 424

Przekład: Joanna Krenz

Format e-booka: MOBI i ePUB

Cena w Virtualo.pl: 26,90 zł

Tytuł recenzji: W obliczu śmierci

Yan Lianke tworzy przerażającą opowieść, która staje się czytelną metaforą opresji oraz zniewolenia. „Sen wioski Ding” to nie tylko inspirowana prawdziwymi zdarzeniami powieść o konfrontacji człowieka ze śmiercią. To historia społeczności, w której śmierć – jakkolwiek bolesna i masowa – może stać się formą wyzwolenia od uwarunkowań społecznych, nowego sposobu zarządzania społecznością, ale przede wszystkim od przerażającej konfrontacji ludzkich instynktów z perspektywą bezkompromisowego końca. Czyta się tę powieść na wdechu, jej wizyjność jest bardzo przejmująca. Wątpliwe wydaje się uczynienie narratorem nieżyjącego chłopca, bo sugestywna i pełna metafor oraz poetyckich opisów fraza nijak nie pasuje do dziecka, niemniej ma być to opowieść kogoś, kto potrafi stworzyć zdrowy dystans do opisywanych wydarzeń, bo nie ma prawa w nich uczestniczyć. Może jedynie być smutnym kronikarzem upadku wioski, degradacji człowieczeństwa. Opowiada przejmująco i w taki sposób, że przywiązujemy się do każdego z bohaterów, których przecież musimy pożegnać. Lianke pisze o tym, że w każdą formę chaosu wcześniej czy później wedrze się ludzkie okrucieństwo. Wszędzie, nawet w skażonej równinnej strefie z dala od cywilizacji, porządek stanowienia zawsze wyznaczą chciwość, małość, koniunkturalizm i potrzeba zawłaszczania. To wszystko zdaje się dużo silniejsze od mocy śmierci, ale jej symbolika jest tu oczywiście najważniejsza i najbardziej przejmująca. „Sen wioski Ding” to opowieść o piekle umierania, ale także o tym, że śmierć to być może jedyne, przez co jesteśmy potraktowani sprawiedliwie.

Qiang nie żyje, ale obserwuje. Życie zostało mu odebrane na innych prawach i warunkach niż życia mieszkańców jego wioski. Wkraczamy do niej, obserwując przejmującą szkarłatną poświatę – to jesienny zmierzch ogarniający miejsce, któremu będziemy się przyglądać przez rok. Nastanie rok niebywałej zmiany. Każdy będzie żyć z oddechem śmierci na karku. Mieszkańcom wioski wmówi się pewnego dnia, że oddawanie krwi to intratny biznes, a dzięki temu, że jest ona czymś, co się w organizmie regeneruje, wioska będzie mogła osiągnąć lepszy status majątkowy. Ma się zmienić wszystko i zmienia się. Wioska podąża ku nicości. Niehigieniczne i zbyt wyczerpujące zabiegi doprowadzają do rozwoju epidemii AIDS. W niej ukryje się jeszcze inne zło – zmienią się okoliczności, w jakich ludzie będą chcieli władzy, poklasku, posiadania i porządkowania rzeczywistości. A ta opisywana jest dwutorowo – dwiema przejmującymi narracjami, w których wizje senne łączą się i uzupełniają z coraz bardziej przerażającą rzeczywistością w zaniku. Śmierć staje się nowym porządkiem i nową perspektywą. Dla tych, którzy potrafią wykorzystać sytuację graniczną do realizacji własnych potrzeb. Reszta przestanie się liczyć. Wioska będzie zmierzać ku samozagładzie. Wraz z nią rozpadać się będą więzi tworzące to tradycyjne społeczeństwo. Ktoś wyrzeknie się najbliższej osoby w związku, ktoś podniesie rękę na syna, ktoś też własnego syna zabije. Yan Lianke nie pozwala na złapanie oddechu. Każda strona tej przejmującej książki mówi więcej o człowieczeństwie niż opasłe filozoficzne tomy.

Na pierwszym planie jest senior rodu, z którego wywodzi się narrator. Dziadek cieszy się lokalnym autorytetem. Sam na początku włącza się w przerażającą w skutkach akcję pobierania krwi od mieszkańców, widząc w tym nadzieję na poprawę ich losu. Ta nadzieja przychodzi z zewnątrz, pojawia się w formie zarządzeń i ustaleń nowego porządku. Mieszkańcy wioski jak zawsze swoje marzenia i oczekiwania muszą powiązać z tym, co formalnie narzucone. Nie wolno im myśleć i działać samodzielnie. Są niewolnikami własnych pragnień, a z czasem stają się sprawnymi uczestnikami machiny śmierci. Dziadek chciałby ją zatrzymać, ale jego działania są tyle konsekwentne, ile przede wszystkim rozpaczliwe. Gromadzi cierpiącą społeczność w budynku lokalnej szkoły. W niej narodzą się nowe formy przemocy, za którymi będzie stać większe nieszczęście. Dziadek nie będzie w stanie dać społeczności poczucia bezpieczeństwa. Rozpaczliwie będzie przyglądał się temu, jak rujnowany jest wiejski ład. Jak śmierć zawłaszcza już za życia, deprawuje charaktery, skłania do haniebnych czynów.

W obliczu śmierci wciąż istnieją podziały. Nawet trumny dla tych, którzy niebawem odejdą, zostają podzielone – jedne przypominają dzieła sztuki, inne są naprędce sklecone z drewna, którego po pewnym czasie zaczyna w wiosce brakować. Tymczasem podział idzie w wielu kierunkach. Ludzie stają się zatomizowani, pojawia się coraz więcej konfliktów – zwłaszcza w rodzinach, które przestają normalnie funkcjonować. Ale opresja śmierci rodzi też w tej powieści wiele zapadających w pamięć pięknych scen. Jak pożegnanie się z życiem miejscowego artysty. Odczuwalna pasja jego koncertu życia i pożegnanie z nim. Chwila duchowego katharsis, które chcą współdzielić w milczeniu słuchacze. Albo scena seksu chorych kochanków pokrytych owrzodzeniami, gdy piękne staje się zespolenie ciał. Pośród cieni śmierci rodzi się też miłość wraz z czułością. Idą za tym odważne deklaracje i czyny. Nie każdy w obliczu zagrożenia podda się instynktom, które hańbią pojęcie człowieczeństwa.

Tego brakuje synowi seniora rodu. Hui jest bezpośrednio odpowiedzialny za to, co dzieje się w wiosce. A jednak to cyniczny malwersant, który wychodzi obronną ręką z sytuacji, w której mieszkańcy bezradnie patrzą na swój koniec. Siłą Huia jest jego bezkompromisowość. Ojciec nie może tego znieść. Formą intensywności życia pośród śmierci staje się narastająca nienawiść – nie tylko w ich relacjach. Yan Lianke portretuje społeczność, która poddaje się umieraniu, ale również ludzi, którym instynkt przetrwania pozwala na wszelkie okropne osobliwości. Ci, którzy umarli, nie mogą mieć pewności spokoju. Ich trumny mogą zostać wykopane, groby obrabowane. Nie ma nic gorszego od wszechobecnej śmierci. A jednak autor podkreśla, że linia życia, które wciąż chce być ponad nią, to bolesny ciąg doświadczeń, w których ludzie stają się zniewoleni i toną w goryczy. Wioska Ding staje się przestrzenią wyjątkowej opresji.

Wspólnota nadziei dość szybko zostaje zniszczona. W tej bezkompromisowej do samego końca powieści chodzi także o oddanie fatalizmu istnienia. Prowincja chińska staje się areną malwersacji i takich zbiegów okoliczności, które udowadniają, że oddalone od centrum ośrodki społeczności zawsze najmocniej przyjmą na siebie odium przemian i fatalnych zarządzeń. Lianke opowiada także o tym, jak nieszczęście rodzi się pośród biedy i deficytów. Pojawiają się przecież prozaiczne powody, by oddawać krew. Niektórzy robią to po to, by mieć na szampon. Inni skuszeni filozofią nowej ekonomii rozwoju jako pierwsi ponoszą jej ofiarę. A ofiarą symboliczną jest oczywiście społeczność.

Świat apokalipsy chińskiego prozaika jest jednocześnie światem walki o władzę – choćby była ona już tylko prowizoryczną władzą, ostatnim szaleństwem przed odejściem, zniknięciem społeczności. Duszny, ale i poetycko piękny klimat tej książki osadza się w bezwzględności natury, która nie widzi cierpienia ludzkiego, sama wyznacza swój rytm i swoje prawa. Wizyjność Lianke idzie w parze z czułością pokazywania tego, czym może być ostatnie nieszczęście ludzkie. To kameralna, ale jednocześnie panoramiczna opowieść o społeczności, która musi zginąć. I o imperatywie umierania, który tutaj łączy się z tym, co bolesne za życia – z zawłaszczaniem, przemocą i upokorzeniem. Jedna z bardziej przejmujących książek, jakie przeczytałem w tym roku. Biorąc pod uwagę jej uniwersalną metaforykę – myślę, że to lektura obowiązkowa dla wszystkich. Bo śmierć, władza, cierpienie oraz strach dotyczą każdego z nas. E-book w dobrej cenie oferuje Virtualo.pl

Recenzja powstała we współpracy z księgarnią Virtualo.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz