Wydawca: MOVA
Data wydania: 26 lutego 2020
Liczba stron: 304
Przekład: Magda Dolińska-Rydzek
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Wobec mrocznej zagadki
To książka, która doczekała
się już wielu wydań. Polski czytelnik otrzymuje coś, co stanowi specyficzną
jakość literacką, bo tak naprawdę fabuła jest tutaj wątła, a najważniejsza jest
konfrontacja z dokumentami dotyczącymi jednego z najbardziej tajemniczych
zdarzeń w rosyjskiej historii, czyli tragedii na Przełęczy Diatłowa w północnym
Uralu, gdzie w 1959 roku dziewięć osób poniosło śmierć. To, co stanowi element
świata przedstawionego, jest pewnym zgrabnie skomponowanym dodatkiem do faktów,
z jakimi mierzy się bohaterka książki. Tym niemniej nie jest tak, że wszystko,
co opisuje Matwiejewa, to jakaś średnia przypadkowości, bo mam wrażenie, że
osobista historia śledzącej dokumenty jest tu też bardzo istotna. Zwróćmy uwagę
na samo otwarcie i zasygnalizowanie zimna w mieszkaniu. W siarczystym mrozie
grupa ludzi doświadczyła czegoś, czego nikt do końca nie określił precyzyjnie,
i w tym mrozie straciła życie. Rekonstruująca zdarzenia kobieta przeżywa
nieokreśloność i jednocześnie bezkompromisowość tych śmierci wyjątkowo
intensywnie. Sama wyraża swój lęk przed końcem życia. Wyobrażenie przerażającej
pustki po śmierci zestawione jest tutaj z mrocznymi oraz surowymi
okolicznościami, w jakich doszło do wypadku albo zbrodni.
Jest rok 1999 i niewielu już
chce wspominać zdarzeń, o których czterdzieści lat temu tak wielu chciało
zapomnieć. Czas robi swoje, ale w kwestii zapominania lub lekceważenia zdarzeń
z 1959 roku pojawiło się coś jeszcze, co ułatwiło odrzucenie tego, co
niewygodne, zbyt wieloznaczne, naprawdę przerażające. To, co pozostało po
tragedii, sugeruje wiele rozwiązań, a każde następne wydaje się straszniejsze
od poprzedniego. Uczestnicy studenckiej wyprawy górskiej przed śmiercią musieli
doświadczyć czegoś naprawdę przerażającego. Uciekali w popłochu z namiotu, bez
butów, cztery ciała znaleziono w innym miejscu, jedno nie miało języka. Ślady
rekonstruowane przez bohaterkę budują atmosferę horroru, który staje się bardzo
sugestywny, bo wtedy, w 1959 roku, musiało się wydarzyć coś niewątpliwie
strasznego. Dziewięcioro ludzi straciło życie, a władze ZSRR pokazały, że w
takiej sytuacji możliwe jest przede wszystkim tuszowanie. Nikt nie chciał czy
nie mógł rozwikłać tej zagadki?
„Przełęcz Diatłowa” to przede
wszystkim żmudna i dokładna rekonstrukcja zdarzeń. Śledzenie akt sprawy, często
niekompletnych. Zagłębianie się w treść osobistych zapisków uczestników
wyprawy. W końcu alfabetyczny słownik pojęć związanych z tą sprawą. Matwiejewa
obrazuje, jak odtwarzanie realiów radzieckiego śledztwa nakłada się na prywatną
perspektywę kobiety, która po czterech dekadach obsesyjnie chce poznać prawdę.
Dlatego ta książka jest właśnie o obsesji, ale również o wielkiej empatii.
Ciężar przekazu materiałów źródłowych jest bardzo duży. Nic dziwnego, że
otrzymujemy w ramach narracyjnej równowagi opowieści o niefrasobliwym byłym
mężu bohaterki czy jej kocie. Mimo wszystko najważniejsze jest wyeksponowanie
pewnego rodzaju samotności. Anna śledzi losy ludzi, którzy zostali pozostawieni
sami sobie w obliczu jakiegoś zaskakującego zdarzenia. Konfrontacja z aktami
zagadkowej sprawy jest także pewnym egzystencjalnym doświadczeniem dla
bohaterki. Trudnym i bolesnym. Domagającym się udzielenia odpowiedzi choćby na
część pytań. To tak, jakby to, kim teraz jest Anna, zależało od zrozumienia
tego, kim stali się uczestnicy wyprawy, kim są jako ofiary, kim pozostaną w
pamięci.
Jak wspomina Aleksiej Iwanow,
autorka „zamienia tragedię w dramat”. Książka skonstruowana jest w taki sposób,
że zbliżamy się do zmarłych jak do kogoś nam bliskiego. Śledzimy ich
poczynania, ale mamy też czasami dostęp do ich wrażliwości. Cała dziewiątka
jest tu traktowana podmiotowo, każde imię i nazwisko wybrzmi wiele razy.
Matwiejewa porządkuje fakty w taki sposób, że o pewnych sprawach wspomina
kilkukrotnie. Metodyczne i dokładne zapisy dokumentacji tworzą kontrast wobec
wszelkich niedopowiedzeń. Dla bohaterki powieści najważniejsze jest chyba
ustalenie tego, jak zmarli zachowali się tuż przed śmiercią, jaka była ich
reakcja wobec tego enigmatycznego i na pewno granicznego doświadczenia. Ale
„Przełęcz Diatłowa” tworzy wspomniany dramat, pokazując przede wszystkim pełną
determinacji walkę niektórych ludzi o to, by poznać prawdę. A w tym wszystkim
przejęta śmiercią kobieta, dla której imperatywem jest wysnucie kilku hipotez.
Dlatego też jest to książka, w której ważne jest zakończenie. Oczekuje się na
nie, jednocześnie uświadamiając sobie, ile tropów w tej sprawie zostało celowo
lub nieświadomie porzuconych.
Opowieść Matwiejewej jest
jednocześnie pisarską odpowiedzią na otaczającą tragedię na Przełęczy Diatłowa
zmowę milczenia, która w charakterystyczny sposób obrazuje radziecką
mentalność, szybką umiejętność zapominania i wypierania niewygodnych faktów.
Cała historia jest niezwykle ekscytująca, jeśli przyjmie się do wiadomości, jak
bardzo prawdopodobne mogą być teorie, że za śmiercią turystów może stać
państwo. Ale czyta się tę książkę przede wszystkim jako przejmujące świadectwo
śladów, za którymi stoją teraz ludzka bezradność i pustka. Trudno ustalić,
co bardziej wgryza się w pamięć: fakty dotyczące tej sprawy czy późniejsze
fantazje o niej. Tak czy owak autorka umiejętnie buduje klimat zawieszenia i
niepewności. Zderza go z uporządkowaną rzeczywistością wokół, na której
bohaterka może polegać. Na kim i w jakim stopniu mogli polegać tuż przed
śmiercią ci, którzy stanowili zwartą i dobrze przygotowaną do wyprawy grupę,
ale jednak stanęli wobec doświadczenia, które ich przerosło?
Myślę, że siłą takich książek
jak „Przełęcz Diatłowa” jest wzbudzanie specyficznych emocji czytelniczych.
Całość wygląda jak materiał do nakręcenia przejmującego filmu. Ale
wykorzystanie formy powieści oddziałuje tu inaczej. Nie towarzyszymy
dziewięciorgu ludziom w ich podróży czy ostatnich chwilach życia. Fantazjujemy
przede wszystkim o tym, dlaczego tak bardzo trudno ustalić jest coś konkretnego
w tej sprawie. Dlatego milczenie i niepewność wciąż na nowo toczą tutaj walkę
ze zwyczajną ciekawością, ale także charakterystyczną wrażliwością na tę
sprawę, którą prezentuje bohaterka tej powieści. Anna Matwiejewa opowiada
też o tym, jak tworzy się mroczny i niejednoznaczny mit. O tym, że ZSRR był
zagadką w wielu, naprawdę wielu znaczeniach. O niebezpiecznym zapominaniu i o
niefrasobliwej skłonności do fantazjowania pełnego absurdów. Ale to przede
wszystkim literacki hołd złożony ludziom, których śmierć na zawsze pozostanie
enigmatyczna. Zwraca uwagę ciekawy pomysł na to, by w prosty sposób połączyć
dokumenty źródłowe, a wokół nich zbudować przestrzeń niepokojących rozmyślań.
To wszystko powoduje, że od tej książki nie można się oderwać i to jedna z
takich lektur, które pozostawiają w przejmującej niepewności.
Oj, choć znam tę historię to z ciekawością zapoznam się z innym jej ujęciem, zaciekawił mnie Pan bardzo.
OdpowiedzUsuń