Wydawca: Czarne
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Liczba stron: 256
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Tożsamość osierocenia
Czasem jest tak, że wobec
jakiejś książki nie da się zachować dystansu i obiektywizmu potrzebnych do
zrecenzowania. W moim przypadku jest to niemożliwe, kiedy ktoś pisze o matce.
Najmocniej w tej książce brzmią słowa „matki nie odchodzą”. Poczułem to wyjątkowo
przenikliwie już po lekturze pierwszych stron. A potem pomyślałem, że zdarza
się coś niezwykłego. Bo moja też mi umarła. Też miała pięćdziesiąt dziewięć
lat. Też zabrał ją nowotwór. I także w 2016 roku. Zatem był to impuls: w
trakcie czytania odnaleźć autorkę na Facebooku. Natychmiast przyjęła moje
zaproszenie. I okazało się, że wie, o wszystkim czytała, zna „Toksyczność” i
oboje stwierdziliśmy, że ten kontakt jest niesamowity. Ale potem pozostał mi
jeszcze czas z tą trudną książką, by nie tyle odtworzyć podobieństwa, ile
przede wszystkim ujrzeć odchodzenie matki w identycznej, bardzo bolesnej
perspektywie. „Powinna być jakaś kolejność umierania” – pisze Marcinów. Tak.
Nie powinno się odchodzić przed sześćdziesiątką. Nie powinno się osierocić dzieci,
które albo skończyły trzydzieści lat, albo zbliżają się do czterdziestu. Nie
powinno się wydarzyć to, co wydarzyło się w życiu moim i Miry Marcinów. Ale
poza zbieżnością doświadczeń jest jeszcze cała uniwersalna wymowa tej książki. „Bezmatek”
dotyka w sposób szczególny, bo to przejmująca proza konfesyjna, ale także
książka o tożsamości opisywanej na dwa sposoby. Ten pierwszy to historia
tożsamości wyjętej, niejako zagarniętej z życiorysu matki. Drugi, bardziej
bolesny, opowiada o tożsamości utraconej. Bo Marcinów już nie jest córką. Jest
tęsknotą, bólem, rozczarowaniem i porzuceniem. Myślę, że w dużej mierze o tym
jest ta opowieść.
Matka była mądra i dobra.
Pozwalała na marzenia i specyficzną bliskość. Pozwalała córce zbliżyć się do
siebie tak intymnie, że ta widziała, jak zmywa makijaż. Lubiła wyglądać i
pokazywać światu, że sobie radzi. Zwłaszcza kiedy sobie nie radziła.
Trzykrotnie szukała szczęścia w związkach. Uciekała w nałogi. Nie obchodziło
jej, co myślą inni. Chciała być pewna, co myślą jej córki. Jak myślą,
przetwarzają świat, oswajają się z tą szorstką jego bezkompromisowością, z
którą zderzała się artystyczna dusza matki. Matka czasem przeczyła sobie, była
nieprzewidywalna, ale za każdym razem jakaś, jak „mortadela z pistacjami”,
niepowtarzalna, wyjątkowa. A potem zaczęła umierać i – co gorsza – umarła.
Dlatego Mira Marcinów napisała tę książkę. Pożegnanie, trochę swoisty
testament, ale przede wszystkim pamiętnik specyficznej żałoby. Opowieść o
niezwykle silnej więzi, która z jednej strony jest błogostanem i źródłem
inspiracji, z drugiej jednak bolesnym uzależnieniem.
Bardzo ciekawy jest sposób, w
jaki autorka napisała „Bezmatek”. Z przejmującą metaforyką łączą się tutaj
niezwykłe wizje, jak na przykład fantazja o dialogu umarłych matek. Z drugiej
strony jest też dosadny naturalizm, chropowatość pełnych napięcia zdań. Są
nieco dłuższe rozdziały, ale także bardzo krótkie zapisy. Najmocniej chyba
wybrzmiewają te pojedyncze, bolesne zdania. Może dlatego, że sprawiają
wrażenie, jakby były osierocone. Ale istotne są też puste miejsca na kartkach,
oddalenia poszczególnych myśli i zapisów. To trochę tak, że matkę można
odmienić we wszystkich przypadkach, lecz opowiedzieć jej słowami właściwie się
nie da. Można próbować i myślę, że „Bezmatek” to przede wszystkim odważne
próby. Te krótkie rwane rozdziały i zdania jak sentencje muszą być oddalone od
siebie, bo to boli – ciągłość myślenia i pisania o czymś, co można oddać
jedynie punktowo, wtedy jest bardziej wyraziście.
Marcinów przejmująco opowiada
o wspólnej z matką walce z nowotworem. O tym, jak oszukiwały jego
bezkompromisowość smakami i przyjemnościami życia. I tu po raz kolejny pojawia
się pewna bezradność w portretowaniu tego, że obie stanęły po przeciwnych
stronach. Matka na równi pochyłej w kierunku niebycia. Córka ze świadomością,
że traci kogoś najbliższego, ale także jakąś konkretną definicję życia.
„Bezmatek” to najpierw opowieść o wielkiej bliskości, a potem historia tego, że
należy się rozstać, choć rozstanie jest w zasadzie niemożliwe. „W moim domu
zawsze było zapotrzebowanie na intensywność” – tak wspomina to autorka i taka
właśnie intensywna jest ta proza. Świadectwo poszukiwania samej siebie w
niemożliwym do wyrażenia osieroceniu. Ale jednocześnie opowieść o
konstytuowaniu się więzi, o sile wspólnych przeżyć i o tym, że życie jednak w
tej nierównej walce z parszywym rakiem wygrywa. Przejmująca jest scena
pokazująca matkę i córkę pijane na wydmach. Bo Marcinów opowiada o tym, co
przejęła po matce do dalszego życia, być może trochę za nią. Problemy z
nadużywaniem alkoholu. Ukształtowana tożsamość seksualna. Bycie w opozycji do
matki, a jednocześnie intensywne bycie nią. Ze śmiercią nie można było się
pogodzić i to wciąż niemożliwe. Można pogodzić ze sobą burzę wspomnień i dzięki
nim nazwać relacje, o których nigdy się nie mówiło.
Mira Marcinów wspomina, że nie
zdążyła usłyszeć od matki jej historii, że ta tajemnica była zarezerwowana na
później, na większą dojrzałość, na czas bycia już naprawdę dorosłą córką. „Bezmatek”
to zatem wzruszająca narracja o tym, że teraz matkę trzeba opowiedzieć za nią.
Przez pamięć, pustkę, przez bezgraniczny żal. Ale opowiedzieć ją w taki sposób,
by nie tyle zrozumieć, ile nadać swojej żałobie jakieś znośne ramy. Nie
sposób pogodzić się z czymś, co jest tak okrutne jak przedwczesna śmierć. Można
poprzez tę śmierć opowiedzieć życie w najważniejszej relacji. I uzyskać jakiś
wewnętrzny spokój. Bo Marcinów dąży do pogodzenia się z utratą, ale także do
tego, by w tej utracie odnaleźć coś więcej niż tylko pustkę.
To jedna z tych książek, które
bardzo pięknie opowiadają, że zawsze jesteśmy częścią własnej matki i każda
forma naszej niezależności wychodzi od tego, jak bardzo niezależna chciała stać
się matka od nas. „Bezmatek” nie jest lamentem porzuconej córki. To książka
przede wszystkim o takim rodzaju samotności, w którym znajduje się miejsce na
wyjątkową siłę. Bo potrzeba jej, by tak pięknie opisać relację i utratę, a w
tym wszystkim nie być posądzoną o jakiś tani ekshibicjonizm emocjonalny.
Mira Marcinów napisała książkę dla córek w żałobie po matkach, ale także dla
matek, które być może nie są pewne, co jeszcze powiedzieć córkom, zanim odejdą.
Z pozoru hermetyczna proza, o wyraźnie nakreślonych relacjach. Wiem, dlaczego
tak łatwo udało mi się dostać do środka i poczuć tę intymność. Matka to zawsze
punkt odniesienia do wszystkiego. Uniwersalny symbol życia, który na zawsze
pozostanie wdzięcznym tematem literackim. Albo podmiotem tak ważnej i
przejmującej książki jak „Bezmatek”. Czytana na wdechu. Wspaniała rzecz.
"Bezmatek" to poruszająca opowieść o relacji matki i córki, która z pewnością może skłonić do refleksji. Podobnie, jak wciągający serial, który porusza głębokie emocje i trudne tematy, książka Miry Marcinow jest lekturą, która zostaje w pamięci na długo.
OdpowiedzUsuńhttps://vodwizja.pl/filmy/jak-wytresowac-smoka-2/