Wydawca: Poradnia
K
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Liczba stron: 360
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,99 zł
Tytuł recenzji: Ślady przeszłości
Książka Patryka Fijałkowskiego
jest jednocześnie znakomita i fatalna. To niezwykłe, że można napisać taką
historię, tak wewnętrznie rozsadzoną, zaskakującą, ale i rozczarowującą. Nie
spotkałem się jeszcze w obrębie jednej powieści z budowaniem jej za pomocą tak
doskonale przemyślanej frazy przeplatanej infantylną narracją przypominającą
trochę pracę na szkolny konkurs literacki. „Filip i hydra” to dwa słowa
oznaczające to zaskakujące przeciwieństwo. Jako opowieść o dziecku zmagającym
się z przemocą domową jest to rzecz wyśmienita. Intensywne, mocne i plastyczne
sceny obrazujące architekturę domowego terroru zapierają dech w piersiach, a
jednocześnie pozostawiają po sobie niepokojące napięcie. To napięcie
Fijałkowski buduje bardzo dobrze, nie tyle przekonująco ukazując rzeczywistość
widzianą oczyma małego chłopca, ile przede wszystkim koncentrując się na
pojedynczych scenach niosących w sobie ładunek emocji wszystkich uczestników
zdarzeń. Retrospekcje w tej powieści zapadają w pamięć, to świadoma swego
wyrazu i ciężaru, bardzo dojrzała proza. Jednak historia dorosłego już bohatera
walczącego z tytułowym stworem to próba hiperbolizacji symboli, naiwna opowieść
o hamletyzującym chłopcu z mieczykiem u boku, bardzo naiwna i literacko słaba.
Trudno zatem czytać „Filipa i hydrę” bez pewnego dysonansu poznawczego. Czyta
się trudno, bo genialne fragmenty przeplatają się z książką o problemach z
gatunku young adult.
Mały Filip jest strachem. Boi
się, gdy patrzy w puste oczodoły swego silnego i dużego ojca. Boi się, gdy
widzi poranione i posiniaczone ciało mamy, która jest dla niego najpiękniejsza
na świecie. Boi się przede wszystkim wtedy, gdy czeka na kolejny wybuch agresji
domowego potwora. Człowieka charyzmatycznego w najbardziej mroczny sposób. To
będzie punkt odniesienia w życiu Filipa – tata z oczodołami pełnymi potworów
będzie warunkował to, kiedy chłopiec, a potem dorosły mężczyzna, będzie mógł
wziąć głęboki oddech. Pomiędzy jednym aktem przemocy a drugim. Między jednym o
nim wspomnieniem a drugim. Trudno jednoznacznie orzec, kto w konfrontacji z
głową rodu jest bardziej przezroczysty, bardziej niewidzialny. Czy żona stająca
się tylko poranionym ciałem, przyjmująca na siebie ciosy i planująca zemstę,
ale na co dzień uciekająca w bezwolę i działająca kompulsywnie, gdy chce z
siebie zrzucić odium takiej żony, ale także ciężar bycia matką? Czy syn, który
jest obecny, gdy tata wymierza domową sprawiedliwość, lecz jest przy niej tylko
nieśmiałym oddechem bądź udawaną obojętnością? Ogrom rodzinnego cierpienia jest
przez Fijałkowskiego portretowany z jednej strony dosadnie, z drugiej jednak
poprzez niedomówienia, przemilczany ból, niewypowiedziane słowa. Bo tylko
domowy kat ma jakąś swoją tożsamość, ale nie jest to coś, co daje mu przewagę w
codziennej eskalacji przemocy. Ta przemoc jest tu warunkowana przyzwoleniem, a
cały dom dusi się w toksyczności wytwarzanej między jednym a drugim biciem.
Dorosły Filip jest już tylko
tendencją ucieczkową, bo niczym innym być nie może. Zaprzecza temu, co dzielnie
wykrzykiwał mamie i wujkowi podczas jednej z sielankowych wypraw bez kata u
boku. „Ja się nigdy nie gubię” – te słowa brzmiały wyraźnie przed laty, ale
teraz są tylko gorzkim zaprzeczeniem tego, kim jest Filip. A jest
opozycją wobec ojca. Gniewem na niego. Jest tym, co chciałoby być dostrzegane
jako godny przeciwnik tyrana. Dorosły Filip to idiosynkrazja wobec człowieka,
który przez lata dusił emocjonalnie, szantażował, stawał się coraz większym
koszmarem i coraz silniej zakorzeniał się jako ten, za którym stało złe do cna
życie. Emocjonalne blokady i tłumioną wściekłość świetnie obrazuje scena, kiedy
ojciec chce zagrać z synem w piłkę, zrobić coś razem. Pokazać, że mogą znaleźć
wspólną radość jak tysiące ojców i synów. Ale ta konfrontacja to początek
bolesnej opresji. Prowadzącej do momentu, w którym Filip będzie się musiał
zmierzyć z demonem dużo bardziej przerażającym niż tytułowa hydra.
Tu dochodzę do słabości tej
książki, jej narracyjnych mielizn i czytelniczego przekonania, jakby jedną
powieść pisało dwóch autorów. Hydra wędruje za Filipem. Filip walczy z nią na
każdym kroku. Nawet dostaje miecz, żeby ścinać łby. Sam Filip jest młodzieńcem,
który już przed południem bywa zmęczony samym sobą. Nie wychodzi mu w związku,
niezbyt spełnia się jako wokalista zespołu, czuje bezsens studiowania. Jest
przekonany, że nikt w niego nie wierzy, a każde słowo skierowane w swoim
kierunku traktuje jak potencjalnie wymierzoną w niego broń. I jest w tym
wszystkim, niestety, bardzo nieprzekonujący. Dochodzi do tego jeszcze jakiś
fikcyjny albo może realny przyjaciel, bohater drugiego planu pojawiający się i
znikający nieco bez sensu. Do tego rozważania dwudziestojednoletniego Filipa –
miałkie, banalne, przesycone taką formą egocentryzmu, która zwykle prosi
otoczenie o postrzeganie egocentryka jako kogoś wyjątkowego, wyjątkowo również
naznaczonego cierpieniem.
A przecież ładunek bolesnych
emocji i traum, które niesie ze sobą bohater, jest naprawdę ogromny. Siłę tego
ładunku widzimy w momencie, w którym chłopiec musi oswoić się z przerażającą
rzeczywistością, rozmaitymi odcieniami strachu, przejmującym oczekiwaniem na
coś, co będzie jeszcze gorsze, niż było to poprzednie. Mały Filip z
zaskoczeniem odkrywa przestrzeń wewnętrznej wolności, gdzie przez chwilę może
być daleko od swego bolesnego życia. Ale wydarzy się coś, co naznaczy go na
zawsze. Ktoś z niego zrezygnuje i po tym akcie rezygnacji chłopiec zawsze już
będzie łkał w samotności. I to wszystko niesamowicie mocno wybrzmiewa w czasie
przeszłym.
Tymczasem dorosły Filip ze
swoim urojonym obrazem potwora tuż obok jest niemożliwie męczący. Tym bardziej
że walka z hydrą to taki rozjechany logicznie komiks z mnogością dymków
zapełnionych onomatopejami. Napisane to jest nawet w konwencji „zabili go i
uciekł”, bo hydra jest w stanie pałaszować bohatera, ale on daje radę i
zmartwychwstaje. Wiem, to ironizowanie z czytelnej symboliki, ale przede
wszystkim dlatego, że figura hydry jest tu w swej oczywistości śmieszna, a w
pewnym momencie niepotrzebna. Można odnieść wrażenie, że po lekturze
retrospekcji z domu, gdzie zamieszkała przemoc, chciałoby się – jak bohater –
naprawdę pożegnać z tym pretensjonalnym stworem. I dlatego kompletnie nie wiem,
jak mam całościowo ocenić tę powieść. To na pewno ważny, przemyślany i bardzo
przejmujący głos w polskiej literaturze współczesnej portretującej rodzinne
piekło relacji. Patryk Fijałkowski po mistrzowsku oddaje kondycję
nieszczęśliwego dziecka. Kiedy przechodzi do opowiadania o nieszczęściu tego
dziecka jako dorosłego, staje się już jakby innym pisarzem. Słabym i
kwestionującym talent tego, który opowiada o tożsamości strachu chłopca.
Ta książka musi być faktycznie niezwykła, trudno ją ocenić jednoznacznie i zawiera w sobie wiele trudnych tematów. Z ciekawości muszę sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńOj, niełatwa to lektura, ale cieszę, się, że się nie poddałam. Choć momentami miałam ściśnięte gardło. Ujęła mnie sposobem narracji - przede wszystkim ze względu na przeplatające się dwie perspektywy czasowe: małego i dorosłego już Filipa - niby już tak było nieraz a jednak tu jakoś inaczej. Ale też tak trafnym przedstawieniem tych zmagań ofiar przemocy jako walki z hydrą - odrąbiesz jedną głowę a urosną dwie lub trzy kolejne... Mocno dotyka szczególnie teraz w tym czasie izolacji, który potęguje agresję i konflikty.
OdpowiedzUsuń