Pages

2020-07-28

„Średni współczynnik szczęścia” David Machado


Wydawca: Wydawnictwo Wyszukane

Data wydania: 13 lipca 2020

Liczba stron: 328

Przekład: Wojciech Charchalis

Oprawa: twarda

Cena det.: 38 zł

Tytuł recenzji: Poznać siebie

Chyba żadna powieść od czasu „Tortilla Flat” Johna Steinbecka nie poprawiła mi humoru tak bardzo jak „Średni współczynnik szczęścia”. Portugalski pisarz portretuje dwa pokolenia swoich rodaków, którzy zmagają się z życiem, poszukując nie tylko jego sensu, ale przede wszystkim poczucia satysfakcji z tego, kim są i co robią. Powieść Davida Machado przełamana jest na pół. Jej pierwsza część bynajmniej nie będzie antidotum na złe samopoczucie – w ciągu fatalnych zdarzeń autor obrazuje, jak dalecy od szczęścia są zarówno ludzie dorośli, jak i ich dzieci. Potem jednak tonacja się zmienia, a i sposób portretowania problemów jest inny, bo rzecz staje się powieścią drogi, podczas której ma miejsce doświadczenie tego, o czym tak naprawdę Machado pisze od samego początku. „Średni współczynnik szczęścia” to powieść o byciu potrzebnym i potrzebie bycia zauważonym. O tym, jak jedno i drugie kształtuje się w relacjach. Niejednokrotnie trudnych i szorstkich. Ale najciekawsze w tej książce jest to, jak autor opowiada o tym, że widzieć się uważniej to widzieć samego siebie z perspektywy innych. Dlatego ta narracja mówi o solidarności w poszukiwaniu spełnienia. Jeden z bohaterów kategorycznie stwierdza: „Większość ludzi nie ma zielonego pojęcia o szczęściu”. Machado wyjdzie temu stwierdzeniu naprzeciw. W niebanalny sposób opowie o pewnych oczywistościach. O tym, że sami odpowiadamy za satysfakcję z tego, jak żyjemy, ale bardzo często potrzebna jest do zrozumienia tego zwyczajna zmiana perspektywy.

Jak wspomniałem, na początku jest mrocznie, przygnębiająco i nic nie zapowiada odmiany. Główny bohater traci pracę. Razem z nią sens istnienia, bo życie bez środków finansowych staje się przestrzenią zawieszenia. Daleko jest do jakiegokolwiek punktu zaczepienia, trudno odnaleźć pewność siebie i odbudować stabilność gwarantowaną przez zatrudnienie. David rozstaje się z najbliższymi. Jego partnerka i dwójka dzieci próbują żyć inaczej, z dala od krzywdy i rozgoryczenia mężczyzny. Ale więzi pozostają. Są nawet silniejsze niż wcześniej, kiedy życie toczyło się sennie i było przewidywalne. Teraz trudno przewidzieć najbliższą przyszłość. Bohater oddaje bankowi swój dom, pozbywa się wszystkiego, co dotychczas definiowało jego poczucie szczęścia. A jednocześnie zastanawia się nad tym, jak wiele go w sobie ma mimo tego, jak wiele stracił. Bo przecież szczęście to nie tylko bezpieczny stan konta. Właściwie wcale nie to.

Powieść ma formę monologu kierowanego do przyjaciela, który przebywa w więzieniu. Z różnych powodów zerwał więzi ze społeczeństwem, trafił na margines i jest teraz niemy, zamknięty w celi. Równie zamknięty, choć na własne życzenie, jest drugi z przyjaciół Davida. Ten jednak wybiera izolację w sposób świadomy. Kontestuje porządek tak zwanego nurtu życia i zaczyna żyć do wewnątrz. Z poczuciem, że wszystko może się skończyć. Takie doświadczenie zaczyna być też bliskie Davidowi. Do czasu, kiedy na założonej przez przyjaciół stronie pojawia się apel o pomoc. Z dalekiej Szwajcarii. W miejscu, które w założeniu miało służyć temu, by ludzie czynili życie innych ludzi lepszym. Na stronie, której nikt nie obserwował, nikt nie był na niej aktywny. Pojawia się anons jak list w butelce. A za nim idzie działanie, które może zmienić wszystko.

Kiedy Machado opowiada o poczuciu tymczasowości swoich bohaterów i pokazuje ich jako bezproduktywnych, pozornie zbędnych, cały czas fantazjuje o tym, co ustanawia naszą wartość i w jaki sposób nabywamy przekonania, że funkcjonujemy w sposób satysfakcjonujący nas oraz otoczenie. Zderza bierność z kompulsywną trochę przedsiębiorczością – aby problemy ogarnąć doraźnie i szybko. Ciekawym kontrapunktem dla dylematów głównego bohatera jest opowieść o tym, co dzieje się z jego dziećmi i synem więzionego przyjaciela. Jedno z nich poszukuje kategorycznych recept na szczęście. Drugie wrasta w młodzieńczy fatalizm, przyglądając się temu, jak świat opisują media. Trzecie poddaje się bezkompromisowemu rytmowi ulicy, wchodzi w toksyczne i przemocowe zależności. Każde z tych dzieci jest zagubione tak, jak zagubieni są trzej mężczyźni w różnych sytuacjach życiowych. I co z tym zrobić? David Machado sugeruje, że przede wszystkim zajrzeć w siebie. Ale to zbyt oczywiste. „Średni współczynnik szczęścia” to bowiem ciekawa powieść o tym, że jesteśmy częścią mikrospołeczeństw. Przyjaźń czy rodzina wyznaczają nam specyficzne role i domagają się konkretnych działań. Jesteśmy sumą relacji z najbliższymi i doświadczeń konfrontacyjnych ze światem. Bardzo dużo zależy od nas samych. Od tego, jak uporządkujemy sobie myśli, aby obliczyć tytułowy współczynnik. Postawić na jednej szali to, co deprymuje i niszczy, a na drugiej to, dzięki czemu żyjemy. Zaskakująco trudne działanie, o czym przekona się sam David. Ale dzięki tym analizom może uważniej spojrzy na to, czym dla niego samego jest przyjaźń czy rodzina.

Machado opowiada także o odpowiedzialności za drugiego człowieka. Nie tylko o tej oczywistej, która wynika ze wskazanych wyżej uwarunkowań. Przecież okazuje się, że twórcy strony, na której ktoś napisał prośbę o pomoc, są w dużej mierze odpowiedzialni za tę osobę. A za tym musi iść jakieś działanie. Ono buduje sugestywnie drugą część tej powieści, w której powracają problemy i dylematy zasygnalizowane wcześniej, ale ukazane z innej perspektywy. Z fizycznie określonego i symbolicznego oddalenia. Dlatego ta książka jest tak dynamiczna, a w ostateczności przekonująca. Świetnie pokazuje drogę od desperacji do świadomości tego, co się czuje i co za tymi uczuciami stoi. „Średni współczynnik szczęścia” to również opowieść o współczesnej Portugalii. O społeczeństwie, w którym poczucie tego, że jest się szczęśliwym, zapisuje się na bardzo niskim poziomie.

Machado potrafi też być zabawny, ale dopiero wtedy, gdy jego bohaterowie oraz czytelnicy przejdą przez kolejne stadia niemocy i rozpaczy. Bardzo ciekawi są tu również ci nieobecni – portretowana gdzieś w tle partnerka Davida i jego niemy przyjaciel, który nie chce widzenia w więzieniu, ale staje się punktem odniesienia do wszystkich rozważań głównego bohatera, jakby był w jego życiu obecny. Ta powieść wcale nie chce definiować tego, czym ma być ludzkie szczęście. Pokazuje przede wszystkim różne drogi, na których z różnych też powodów blokujemy sobie dostęp do bycia szczęśliwym. To nie jest narracja punktująca problemy i dająca potem dobre rady, recepty na eliminację życiowego zagubienia. David Machado sugeruje, że klęska i sukces w życiu każdego z nas stoją gdzieś bardzo blisko siebie. Tylko my sami będziemy w stanie odróżnić jedno od drugiego. Ale wtedy, gdy przyjrzymy się ludziom, których życie postawiło najbliżej nas, i posłuchamy ich. Chętnie poszukujemy recept na szczęście. I czasem nie zdajemy sobie sprawy z tego, że sami możemy sobie przepisać tę najbardziej skuteczną. Budująca i mądra książka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz