Wydawca: Marginesy
Data wydania: 26 lutego 2020
Liczba stron: 320
Przekład: Agnieszka Wilga
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Toksyczne
zależności
Debiutancki thriller Christine
Mangan to dobry przykład zmarnowania całkiem ciekawego potencjału. „Tangerynka”
jest historią obsesji i obłędu. Narracją mającą w zamierzeniu portretować
skomplikowane relacje między dwiema kobietami, w których kryją się pokłady
wielkich emocji. Jest tam miejsce na fascynację, przywiązanie, potem na
odrzucenie, gniew i manipulacje. Cała historia – z zupełnie dla mnie
niezrozumiałych względów, bo miasto gloryfikowane jest tutaj na siłę – rozgrywa
się w Tangerze, którego specyfiką mamy się zachwycić, ale poza tym, że serwują
tam gorącą miętową herbatę, nie można poczuć żadnego bliższego związku z
wybraną przez autorkę lokalizacją. Mangan dokonuje rzeczy w moim odczuciu
niesamowitej: wykorzystując dwie uzupełniające się narracje pierwszoosobowe,
proponuje papierowe bohaterki, o których naprawdę niewiele wiemy, a to, czego się
dowiadujemy, nie powoduje, że czyta się tę książkę z większym zainteresowaniem.
Pojawia się za to sporo irytacji i rozczarowań. Zwłaszcza gdy przyglądamy się
temu, jak pisarka konstruuje tu intrygę kryminalną. To rzeczywiście filmowa
książka i nie dziwię się, że świat filmu już się nią zainteresował. Przede
wszystkim dlatego, że proponuje – charakterystyczne dla kasowego filmu – zbyt
proste rozwiązania, a główna oprawczyni poczyna sobie doskonale, bez
najmniejszego problemu realizując wszystkie punkty swego szaleńczego planu.
Jest zatem Alice i jest Lucy.
Najlepiej w dalszej części omówienia nie wskazywać, która z nich robi to, co
opisane, dzięki czemu pozostawi się ten element zaskoczenia, który ma w
założeniu autorki być mocny i pojawiać się w co drugim rozdziale, ale
ostatecznie znika już na samym początku, kiedy wszystkiego naprawdę dość szybko
można się domyślić. Zatem dwie kobiety, najpierw jeszcze nastolatki, w
retrospekcjach portretowane jako bliskie przyjaciółki ze studiów. Jedna wciąż
mierzy się z traumą utraty rodziców, druga wyrwała się z bolesnej i szarej
prowincji, a dzięki stypendium naukowemu może osiągnąć to, czego nie osiągają
ludzie pochodzący z takich okolic jak ona. Dziewczęta szybko zaprzyjaźniają
się, ale równie szybko odkrywamy, że ta przyjaźń jest toksyczna. Coraz bardziej
zaborcza, coraz mocniej wpływająca na codzienność, która wspólnie zaczyna być
nie do wytrzymania. Znikają rzeczy, pojawiają się napięcia w rozmowach,
potem rozmowy zamieniają się w mroczne milczenie. Rozpada się ta przyjaźń po
pewnym wypadku zimową porą i od tamtej pory bohaterki wiodą swoje życia z dala
od siebie. Tymczasem ich losy splatają się ponownie w targanym niepokojami
Tangerze. Jedna z nich po prostu przemierzy pół świata (są lata pięćdziesiąte
minionego stulecia, nie jest to tak proste jak dzisiaj), ulokuje się w domu
byłej przyjaciółki i uzna, że czas na poprawę relacji. Albo na powrót do
obsesyjnej zależności, którą ukrócił wypadek w USA. I zrobi wszystko, aby
rzeczywistość dopasować do ram swojej wyobraźni. Bez względu na to, co o tym
będzie sądzić najbliższa do niedawna osoba.
Mangan portretuje emocje i
zamierzenia bohaterek w sposób podręcznikowy. Wszystko układa się linearnie,
jest bardzo czytelne i nie zapowiada jakiegoś zaskakującego przełomu. Od
początku widzimy, do czego dąży jedna z bohaterek, a przed czym ucieka ta
druga. Zacznie się zatem znowu zabawa w kotka i myszkę, w której
manipulatorka rozdaje karty i zawsze wygrywa. Jest w stanie mydlić oczy każdemu
i w każdej sytuacji. Nawet kiedy staje się wyjątkowo groźnie, pokrzywdzona nie
jest w stanie wykrzesać z siebie choć odrobiny siły i przede wszystkim inwencji
twórczej, by zapobiec kolejnym przewrotnym działaniom byłej przyjaciółki. W tym
wszystkim jeszcze mężczyzna – od początku portretowany negatywnie, jakby
Christine Mangan bała się stosować półcienie w ukazywaniu zachowań i motywacji
działań swoich bohaterów. Ale jak wspomniałem, najgorzej rozpisane są właśnie
dwie kobiece postacie. O ile pojawia się interesująca sugestia, że każda z
istniejących rzeczy może mieć wiele nazw nawiązujących do Tangeru, o tyle nie
jest ona później w żaden sposób wykorzystana, bo nie widzimy – a powinniśmy! –
różnic w postrzeganiu tego samego przez bohaterki. Po cóż zatem te dwie
narracje, które się uzupełniają? Powtarzają oczywistości, budując czytelnie
jako taki wizerunek każdej z kobiet, który potem w żaden sposób się nie
zmienia.
To opowieść o tym, co się może
dziać, kiedy w bliskiej relacji ktoś decyduje o dalszym ciągu danej historii,
którą druga bliska osoba zamknęła, odbierając relacji prywatny i kojący wymiar.
Wszystko skonstruowane jest w taki sposób, by skupić się na tym, że
przyjaciółki stają się wrogami. Obraz psychopatki zbudowany
jest w sposób bardzo oczywisty, bez psychologicznego pogłębienia. Z drugiej
strony ofiara również nie wzbudza jakichś ciepłych uczuć. I na dokładkę ten
Tanger, który ma być niemym świadkiem wydarzeń, ale poprzez swą specyfikę jakoś
te wydarzenia komentować. Cóż, rzeczywiście jakoś to wychodzi. Tylko jakoś.
Cała powieść jak na thriller
jest wyjątkowo senna i nie oferuje specjalnych zwrotów akcji. Naprawdę
zdziwiłem się, że tak można uśpić czytelnika przy książce o takim charakterze.
Mangan stara się opowiedzieć historię o przeszłości, która powraca, bo tak
naprawdę nic nie zostało w niej zamknięte, utknęła w negatywnych emocjach i niedopowiedzeniach.
Pomysł zatem mało oryginalny, ale na pewno ciekawe jest to, jak potem rezonuje
nagłe rozstanie przyjaciółek. Białe plamy w ich biografiach również
zastanawiają, ale w żaden sposób nie są wypełnione. Tak po prostu przesuwamy
się w przyszłość. Równie nagle i równie zaskakująco jak znajdujemy się w tym, a
nie innym miejscu, choć cała historia mogłaby się rozegrać naprawdę wszędzie.
„Tangerynka” jest zatem powieścią wielu rozczarowań. Widać, że autorka bardzo
się stara uczynić z tej narracji coś nieoczywistego, kiedy proponuje dość
odważne zakończenie – również bardzo filmowe, ale na pewno literacko
bezkompromisowe.
Całość czyta się z
niesłabnącym poczuciem znużenia. Nie pomaga lokalny koloryt Tangeru ani to, w
jaki sposób pracuje wyobraźnia oprawczyni. Nie pomaga również zbliżanie się do
bohaterek, bo żadna z nich nie pozwala tak naprawdę zbliżyć się do siebie.
Wszystko tonie w oczywistych rozwiązaniach, jest boleśnie prozaiczne i nie
działa na wyobraźnię. Pomysł na drapieżną powieść o mrocznej konsekwencji w działaniu, by mieć
kogoś na własność, zostaje zmarnowany ślizganiem się po powierzchni naprawdę
złożonego problemu. Dlatego „Tangerynka” dodatkowo męczy mało przemyślanymi
partiami dialogowymi, tworzonymi w niektórych momentach jakby na siłę. Mimo
północnoafrykańskiego uroku i tajemnicy pozostaje jednak duże rozczarowanie i
nic ponad to.
Zgadzam się! Męczy ta lektura i nudzi.Irytuje. Nie wiem czemu chcę doczytać? Ślizgam się po tekście i sprawdzam ile do końca.
OdpowiedzUsuń