Pages

2020-10-12

„Władcy strachu. Przemoc w sierocińcach i przełamywanie zmowy milczenia” Ewa Winnicka, Dionisos Sturis

 

Wydawca: Znak

Data wydania: 16 września 2020

Liczba stron: 304

Oprawa: twarda

Cena det.: 44,99 zł

Tytuł recenzji: Zło wyspy

Ta książka to doskonały przykład tego, że temat sam może znaleźć reportera. Dionisios Sturis i Ewa Winnicka wybrali się na wyspę Jersey, aby zebrać materiały do opisu sprawy morderstw Damiana Rzeszowskiego. Powstałe w ten sposób „Głosy” nie mają jednak takiej siły wyrazu jak „Władcy strachu”. Kiedy autorzy zamierzali już opuścić Jersey, pojawiły się szokujące doniesienia o masowym wykorzystywaniu nieletnich na wyspie. Raport obrazujący niewyobrażalną skalę zjawiska przykuł ich uwagę. Wrócili na Jersey. I na bazie wspomnianego raportu stworzyli przerażającą opowieść o istocie ludzkiego zła, mechanizmach jego wypierania, ale przede wszystkim historię obrazującą niezwykle trudne konfrontacje – katów i ofiar, które po latach muszą mierzyć się z obojętnością, czasem cynizmem, niekiedy z lekceważeniem krzywdy, jaka naznaczyła je na zawsze. Nie wiem, co bardziej podnosi tętno przy lekturze „Władców strachu” – wstrząsające relacje molestowanych seksualnie i bitych dzieci, które usiłują stworzyć normalne dorosłe życie, czy też może opis tego, w jaki sposób ich traumy były bagatelizowane, odsuwane w czasie do rozpatrzenia, czasami racjonalizowane albo uznawane za szaleństwa. Ta dwuznaczność emocji czytelnika podkreślana jest przez przemyślaną strukturę książki – bezkompromisowe świadectwa krzywdy przeplatają się z opowieściami o ludziach, którzy z różnych powodów i na przestrzeni wielu lat chcieli doprowadzić do ich zadośćuczynienia. Bo ten reportaż jest przede wszystkim poruszającą historią tego, że niemożliwy jest prawdziwy rozrachunek, jeżeli ból i cierpienie nie zostaną nazwane, określone i połączone z ich sprawcami.

Sturis i Winnicka są w tej książce bardzo dyskretni. Pojawiają się jedynie na marginesach narracji. Całość robi tym większe wrażenie, że autorzy – inaczej niż w przypadku „Głosów” – starają się pozostawiać fakty bez znaczących komentarzy. Wspomniany już porządek w tej opowieści bardzo silnie związany jest z upływem czasu. Krzywdzone, gwałcone, pozostawione samym sobie ze swoim bólem dzieci są już dorosłymi ludźmi, niekiedy w jesieni życia. To, co działo się latami na Jersey, jest już mroczną przeszłością, ale to wciąż przeszłość nierozliczona. „Władcy strachu” obrazują przede wszystkim to, jak trudno jest o konfrontację i przypominanie. Na wyspie, która wypracowała sobie swój własny model funkcjonowania, daleki od brytyjskiego. Na wyspie z jednej strony pięknej i kuszącej jako raj podatkowy, z drugiej jednak – przerażającej, niebezpiecznej.

To miejsce, w którym rozwinęła się i ukonstytuowała chyba na stałe tak zwana „kultura strachu”. W niej żyły latami krzywdzone dzieci, a później dorośli ludzie z niemożliwym do uniesienia bagażem wspomnień. Ale dużo bardziej przejmujące uczestnictwo w tej kulturze to wszyscy ludzie, którzy z różnych powodów postanowili milczeć – lata temu, kiedy opisywane zdarzenia się działy, i długo po nich, by nie nazwać, nie określić, nie zaznaczyć w hermetycznie zamkniętej społeczności tego, jak bardzo blisko zła ta społeczność funkcjonowała. Co więcej: w jaki sposób je sankcjonowała. Bo myślenie o idyllicznej z pozoru Jersey może się po tej lekturze bardzo zmienić. Warto jednak pamiętać o tym, że Sturis i Winnicka przedstawiają mroczne mechanizmy obrony i powrotu zła, które są bardzo uniwersalne. Pokazują, ile krzywdy człowiek może wyrządzić, jak również to, w jaki sposób z tą krzywdą musi żyć. Siłą tego reportażu jest dyskretne, ale stanowcze kierowanie naszej uwagi na to, że z równie silną determinacją walczyli na wyspie ludzie chcący ujawnienia prawdy i ukarania przestępców, jak i skrzywdzone dzieci z własną pamięcią. Z pamiętaniem niewyobrażalnej niesprawiedliwości, jaka je dotknęła. Równie wielkiej jak to, że po latach oprawcy uniknęli konsekwencji albo otrzymali niewspółmierne do wagi przestępstw wyroki.

Dynamiczny rytm reportażu mówi o ludziach, którzy przybywali na Jersey z zewnątrz i konfrontowali się ze sposobem myślenia oraz działania społeczności, w której niejednokrotnie stróż prawa stawał w kontrze do tego prawa. Właściwie obraz wyspy staje się naprawdę jak z horroru. Przymykanie oczu na systemowe okrucieństwa wobec dzieci potrzebujących wsparcia i opieki dorosłych, kiedy wydostały się z dysfunkcyjnych domów. Piekło ma tu swój konkretny adres – Haut de la Garenne. Ośrodek w założeniu pomagający młodym na zakręcie będący jednocześnie miejscem ich codziennej kaźni. Miejscem, które stawało się rajem dla pedofilów. Terenem eskalacji przemocy nabierającej coraz bardziej wysublimowanych kształtów. Bo krzywdzić dzieci nauczono się w taki sposób, by nie było to oczywiste. By młode ofiary nie mogły się skarżyć. Dla czytelników o mocnych nerwach znajdą się tu fragmenty ich tortury, która później była bagatelizowana. Dlatego to reportaż, którego nie da się czytać bez emocji. Jednocześnie studium człowieczego bestialstwa, które wciąż kryje się przed naszymi oczyma, a mimo upływu lat ma się wyjątkowo dobrze. Bo nazwać zło i określić jego konsekwencje to czasem dwie zupełnie nieprzystające do siebie sprawy. Dlatego ta książka bulwersuje, a ten wstrząs pozostaje z nami na dłużej. Przerażające historie z Jersey to czas przeszły. Ale prawdopodobnie tylko pod tamtym adresem, skoro ludzie – kaci, wspierający ich bliscy, przyjaciele, znajomi – potrafią w krótkim czasie w każdej chyba lokacji stworzyć warunki do tego, by zło rozwijało się dzięki ludzkiemu strachowi.

Właśnie anatomia strachu jest tu najważniejsza i ona porządkuje prezentowane historie. Z jednej strony jest to egzystencjalny strach przed samym sobą, gdy krzywdy zakwestionowały poczucie własnej wartości. Z drugiej jednak – to krążący latami w zamkniętej społeczności lęk przed tym, by ujawnić skazę, pokazać palcem ludzkie potwory, uznać ich okropności, ale przede wszystkim mentalnie zaakceptować, że były częścią pozornie szczęśliwego ładu na małej wyspie. Jersey nie miało latami problemu z pamięcią, bardziej z przypominaniem sobie i nazywaniem krzywd. Jednocześnie Sturis i Winnicka opowiadają o tym, jak trudno było zdefiniować istotę zaznanej krzywdy, jak piekielnie trudno było ją wyłonić z odmętów przeszłości i zapomnienia. Po to, by po latach stoczyć jeszcze jedną batalię z katami – skonfrontować się z rozmiarem krzywdy, której nie pomniejszył upływ czasu.

„Władcy strachu” to bezkompromisowy reportaż o tym, że jakkolwiek plugawe może być samo zło, z równą łatwością formują się okoliczności, w których może zostać zbanalizowane. A wszystko w rękach i sumieniach złych ludzi. Gdzie kryje się okrucieństwo naszego gatunku? W jego bezpośrednim ataku na bezbronną drugą istotę czy w wieloznaczeniowym odwracaniu wzroku od tego ataku? Myślę, że autorzy tej książki chcą pokazać, że przemoc ma się znakomicie w małych przestrzeniach i równie małych społecznościach. Przeszłość bólu i wstydu jest tu wciąż odbierającym dech czasem teraźniejszym. Doświadczone krzywdy pozostały śladami na całe życie. W tym życiu pojawiło się zaś zbyt wiele szokujących okoliczności łagodzących dla dręczycieli. A może to historia o tym, że wciąż na nowo stajemy bezradni wobec faktu, jakimi potworami potrafimy być, działając, ale również odmawiając działania? Wstrząsająca, dobrze napisana i zajmująca rzecz. Jedna z tych książek, po których nie zaśnie się spokojnie, ale także drobiazgowa wiwisekcja tego, jaki związek ma strach z zapominaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz