Pages

2020-12-08

„Zmierzch demokracji. Zwodniczy powab autorytaryzmu” Anne Applebaum

 

Wydawca: Agora

Data wydania: 10 grudnia 2020

Liczba stron: 280

Przekład: Piotr Tarczyński

Oprawa: twarda

Cena det.: 49,99 zł

Tytuł recenzji: Niebezpieczne ucieczki

Kryzys demokracji może pojawić się zawsze i wszędzie. Ta teza jest podkreślana w nowej książce Anne Applebaum z całą stanowczością, albowiem nie jest to analiza jakiejś aberracji politycznej czy społecznej, nie jest to też książka o dziwnych zbiegach okoliczności i przypadkowych mechanizmach gruntujących w różnych miejscach na świecie ustroje autorytarne funkcjonujące z różną mocą autorytaryzmu. Autorka nie sugeruje, że przejmujące ją zwroty w politykach państw czy utrwalające się z roku na rok agresywne i ksenofobiczne tendencje narodowe to rzecz, która wzięła się konkretnie z kilku uwarunkowań początku XXI wieku. „Zmierzch demokracji” to sięgająca daleko do czasów starożytnych analiza tego, w jaki sposób odejście od liberalnych postaw na rzecz autorytarnego zacietrzewienia dokonywało się i dokonuje, a zapewne również w przyszłości niejednokrotnie będzie mieć miejsce. O ile pewne mechanizmy tak błyskotliwa postać jak Applebaum potrafi z całą sumiennością i naukowo-socjologiczną wnikliwością wyjaśnić, o tyle nie jest w stanie zrozumieć i przeanalizować postaw ludzi, którzy tak chętnie i tak zaskakująco szybko przejmują oraz gruntują w sobie niebezpieczne przekonania. Określenie ich mianem demokratycznych byłoby eufemizmem. A „Zmierzch demokracji” chce większość opisywanych zjawisk i procesów nazywać wprost. Tymczasem jest to jednak książka o zdziwieniu, niepewności i pozostawaniu w stanie trudnego do opisania niepokoju. Anne Applebaum nie ma narzędzi, by przeanalizować dogłębnie jednostkowe ludzkie postawy. A to książka przede wszystkim o ludziach, w mniejszym stopniu o mechanizmach i ustrojach. Dlatego jest tak bardzo frapująca.

Klamrowa kompozycja tego eseju koncentruje się na dwóch przyjęciach, czyli dwóch sytuacjach, w których dochodzi do interakcji społecznych, a relacje komunikujących się ze sobą ludzi są konkretnie uwarunkowane. Na prywatne przyjęcia nie zaprasza się przecież losowo wybranych ludzi. Applebaum wychodzi od sylwestrowej zabawy w 1999 roku, a pod koniec swojej narracji wspomina letnie przyjęcie zorganizowane dwie dekady później. Na tym pierwszym zebrali się ludzie, którzy zgodnie widzieli przyszłość Polski w zjednoczonej Europie i nie byli spolaryzowani, choć podziały i różnice światopoglądowe były w nich, tworząc wtedy dodatkowe, ciekawe tło interesujących rozmów. Jak wygląda przyjęcie w 2019 roku? Tego już nie zdradzę, bo jego obraz jest w dużej mierze komentarzem do mrocznych, ale i uważnych analiz autorki, która zabiera nas od Grecji przez Hiszpanię po Stany Zjednoczone, a potem wraca do Wielkiej Brytanii, choć tak naprawdę zawsze i ostatecznie do Polski. Istotne jest to, że „Zmierzch demokracji” skupia się na indywidualnych losach ludzi, którzy w różnym stopniu zostali zauroczeni albo zawłaszczeni przez nową ideologię, nowy punkt widzenia, nowy sposób tłumaczenia świata… albo stary jak świat mechanizm manipulujący, który działa doskonale przede wszystkim wtedy, kiedy umysł i emocje z trudem unoszą różnorodność otaczającego świata.

Anne Applebaum opowiada zatem o ustrojach społecznych, warunkach funkcjonowania kilku państw w XXI wieku, mechanizmach wypierających z nich demokratyczne struktury, ale przede wszystkim o ludziach, którzy znaleźli się w pułapce. Albo w niezrozumiały dla autorki sposób wytłumaczyli sobie świat. Zdecydowali, że odwrócą się od demokracji, a nawet znaleźli wiele argumentów na to, iż tak trzeba zrobić. Jednak „Zmierzch demokracji” obrazuje przede wszystkim te relacje, w jakich wnikliwy umysł analityczny dziennikarki i historyczki znającej doskonale przebieg rozpadu struktur politycznych oraz społecznych, które wydawały się bezpieczne i trwałe, nie jest w stanie przeniknąć indywidualnych motywacji do tego, aby zakwestionować praworządność, solidarność społeczną, pluralizm poglądów, liberalne spojrzenie na codzienne życie i kształt świata. Opisywani są ludzie, którzy stali się mrocznymi zagadkami. Dawni bliscy znajomi, którzy urywają kontakt. Ludzie będący wyrazicielami idei, jakie uznaliby pewnie wcześniej za niebezpieczne i szkodliwe. Co uwiodło ludzi z otoczenia Anne Applebaum i co ich od niej oddaliło? Ta książka nie będzie tylko rzeczową analizą. To narracja dużego niepokoju i niepewności. Tym razem Applebaum nie pisze o historii przez wielkie H. Tym razem sama jest częścią tego wszystkiego, co usiłuje nazwać, określić, a na temat tego, co niemożliwe do zdefiniowania, zadać odpowiednio brzmiące pytania. Bynajmniej nie retoryczne.

„Zmierzch demokracji” stara się autorytaryzm nazwać i określić – od szczegółu do ogółu. Kiedy w nawiązaniu do Arendt czy Adorno autorka rozważa, kto może mieć predyspozycje, by stać się osobowością autorytarną albo poddańczo się do niej zbliżyć i z nią identyfikować, nie spodziewamy się aż tak różnorodnego i frapującego spektrum rozważań o tym, co dzieje się z uporządkowanym, inteligentnym i liberalnym światem, kiedy z groźnej szczeliny rzeczywistości zaczyna wyzierać antydemokratyczny i charyzmatyczny pogląd. Za którym szybko stanie cała filozofia. A za nią sztab ludzi gotowych zaryzykować wszystko, łącznie z własną przyzwoitością, by znaleźć dla siebie lepsze miejsce. Zbudować równoległą rzeczywistość, w której zostaną zauważeni i docenieni. W całym eseju zasadniczą rolę odgrywa nawiązywanie do „Zdrady klerków” Juliena Bendy, kiedy Applebaum ukazuje, w jaki sposób inteligencja zwraca się przeciw temu, z czego wyrosła. Antydemokratyczna wizja świata to nie jest jakaś szalona filozofia destrukcji. Intelektualiści są w stanie osadzić się bardzo głęboko w nacjonalizmie czy ksenofobii, uwierzyć w wartość tworzących się wtedy uproszczeń. I stają się dużo bardziej niebezpieczni niż systemy, w jakich zaczynają na nowo funkcjonować.

„Zmierzch demokracji” przyjrzy się temu, jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Polska, ale również uważnie tutaj analizowane Węgry, zaskakująco szybko i zaskakująco trwale przyjęły nowe modele funkcjonowania państw, które wpływają nie tylko na zmiany wewnątrzpaństwowe, lecz i na politykę zagraniczną. Przestają być pojedynczymi groźnymi pomrukami. W tym wszystkim oczywiście najważniejsi są ludzie. Aby ugruntować antydemokratyczny ustrój, w którym zasadniczą rolę odgrywa lojalność rodem z bolszewizmu, potrzebny jest wspomniany już sztab zaangażowanych w to ludzi, bo dopiero wówczas niepokojąca czy mroczna idea staje się modelem odpowiadającym konformistycznym potrzebom. Kiedy Applebaum śledzi i próbuje analizować psychologiczne transformacje swoich znajomych, nie ocenia ich. Jest jednak stanowcza i bezlitosna, kiedy podsumowuje państwa. Punktuje to, w jaki sposób niebezpieczne oddalenie od demokracji staje się sankcjonowanym ładem, w który można uwierzyć. Jednak ta wiara musi być stale i regularnie czymś podsycana.

Brexit, rządy Donalda Trumpa, przemiany społeczne w Polsce czy bezduszny węgierski konserwatyzm nie wzięły się znikąd. Rozważania Applebaum o Stanach Zjednoczonych są tu świetnym uzupełnieniem znakomitej książki „My, naród” Jill Lepore. Kiedy autorka analizuje rolę kłamstw oraz teorii spiskowych w kształtowaniu antydemokratycznej mentalności, przychodzi na myśl stworzona przez kolumbijskiego pisarza Juana Gabriela Vásqueza – który z pewnością mógłby uzupełnić fantazjami ze swojego „Kształtu ruin” tezy i wątpliwości Anne Applebaum – monumentalna paradokumentalna rozprawa o tym, czym jest dla człowieka teoria spisku. Najgorsze jest jednak portretowane ryzyko narastającej polaryzacji społecznej, w której rodzą się gniew i kategoria wroga mająca się doskonale w autorytaryzmie. Ale punktując i analizując zjawiska, które z pewnością nie są tak czytelne, jak nam się wydaje, autorka nie zezwala sobie na fatalizm. „Zmierzch demokracji” wbrew mocnemu tytułowi nie będzie pełną goryczy i bezradności rozprawą. Dużą wartość ma nie tylko erudycja Applebaum, istotnym walorem eseju są też jej przeczucia. To zatem narracja, w której zderzą się merytoryczne analizy z zaskakująco trafnymi wnioskami, jakie podsuwa intuicja.  

2 komentarze:

  1. No cóż, zachęcająca recenzja, kupiłem wczoraj książkę i zabieram się za lekturę w weekend.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie rozumiem, dlaczego autorka z góry przyjmuje konserwatyzm za zły, a liberalizm za dobry.
    Pióro jest świetne, ale z góry postawiona teza o wyższości liberalizmu skreśla u mnie tę książkę.

    OdpowiedzUsuń