Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie
Data wydania: 28 października 2020
Liczba stron: 848
Przekład: Jan Szkudliński
Oprawa: twarda
Cena det.: 119 zł
Tytuł recenzji: Czym jest Ameryka?
Monumentalna książka Jill Lepore to niezwykła czytelnicza podróż do historii kontynentu i narodu, które od zawsze mnie fascynowały. Na przemian zachwycały, irytowały, zdumiewały. I te same odczucia będą pojawiać się podczas lektury, bo „My, naród” to nie tylko świetny przykład tego, w jaki sposób tworzyć obiektywną narrację o polityce, ale przede wszystkim rzecz, w której najcenniejsze jest to, co często rozluźnia skupienie przy czytaniu – dygresje. Lepore jest w nich mistrzynią. Właściwie to w każdej pobocznej myśli i w każdym dodatkowym wątku rozważań rozwija się epicko najcenniejsza część tej książki. „My, naród” – efekt wieloletniej pracy i zgłębienia materiałów źródłowych o imponujących rozmiarach – nie ma charakteru encyklopedycznego, nie jest też nudną narracją historyczną. Autorka skupia się na historii politycznej, ale już sam fakt uwypuklenia i nakreślenia roli kobiet w historii ociekającej testosteronem amerykańskiej polityki będzie czymś wyjątkowo przyciągającym do lektury. Dla Lepore pisanie poprzez płeć nie jest strategią przedstawienia problemu konstytuowania się i rozwoju narodu amerykańskiego. Nie ma tu feminizmu, ale nie ma też żadnej stronniczości. Uczciwie przedstawiona opowieść o kraju wolności i różnych form zniewolenia jest przede wszystkim dokumentem pokazującym relacje USA z Europą i resztą świata. Jill Lepore stara się bardzo uważnie przeanalizować, w jakich okresach historycznych Stany Zjednoczone czuły się częścią reszty globu i społeczeństw, a kiedy i dlaczego wyraźnie zaznaczały swoją odrębność. Myślę, że można z tej książki wysnuć sporo wniosków dotyczących tego, dlaczego ten naród i ten kraj w sposób szczególny zbliżały się do reszty świata i oddalały od niej. Ale najciekawsze jest definiowanie tego, czym są państwowość, obywatelska wolność i patriotyzm. W kraju, który wielokrotnie dawał sobie prawo, aby ingerować w nie w innych krajach, na innych kontynentach.
Narracja Lepore rozpina się między rokiem 1492 a 2016. Od czasu, kiedy Krzysztof Kolumb uznał, że odkryte przez niego ziemie będą należeć do cywilizacji odkrywcy, po czas, w którym cywilizacyjne istnienie niebywale przyspieszyło, a amerykański świat stał się pochodną tego, co dyktują media elektroniczne. Cywilizacja Kolumba była przecież cywilizacją śmierci i unicestwiania autochtonów. Wybory z 2016 roku Jill Lepore nazywa odważnie „produktem technologicznego zniszczenia”. Cała ta imponująca opowieść to zatem wyraz troski o to, w jaki sposób do amerykańskiego ustawodawstwa oraz społeczeństwa wdzierały się przemoc i manipulacje. Trudno opowiedzieć o tym w miarę obiektywnie. Myślę, że historyczce się udaje. A podróż przez wieki budowania i rujnowania amerykańskiej państwowości będzie gratką czytelniczą nie tylko dla odbiorców szczególnie zainteresowanych Stanami Zjednoczonymi.
W moim odczuciu najciekawsze są pierwsza i ostatnia część tej książki. Lata 1492-1799 to czas szeroko rozumianego początku. Pojawia się teza, że w USA wszystko stało się początkiem. Fascynujące jest śledzenie tego, jak sankcjonowano najpierw miejsce do życia, a potem struktury społeczne i państwowe w miejscu, które wciąż na nowo uznawało obecność zdobywców i pokonanych. Lepore stara się cały czas pytać o to, czy istnieje jakakolwiek organizacja rządu czy państwa, która pozwoliłaby ludziom wieść w pełni sprawiedliwe i uczciwe życie. W pierwszej części swojej opowieści stawia trudne pytanie o istotę sprawiedliwości. O to, w jaki sposób kształtuje się pojęcie narodu pośród ludzi, którzy nieustannie toczyli ze sobą rozmaite batalie. Podbity kontynent ma być ostoją demokracji i równości? Od kiedy można mówić o narodzie amerykańskim i jeśli naród ma oznaczać wspólne pochodzenie, co z pierwszymi formami państwowości tam, gdzie życie wiedli różnego rodzaju emigranci – ci, którzy przebyli ocean z własnej woli, i ci, których do tego zmuszono?
Mocny ostatni rozdział obejmuje historyczną i socjologiczną analizę lat 1946-2016. Lepore nie ukrywa tego, co było wówczas dla Stanów Zjednoczonych wstydem i porażką – także jako instytucji państwa. Ten okres, nazywany roboczo czasem funkcjonowania kraju danych, opisany jest jako czas, w którym do głosu dochodzi ukształtowany już wcześniej populizm, a wraz z nim coraz mocniej subiektywne postrzeganie tego, czym USA ma być dla obywateli. To także opowieść o tym, jak po drugiej wojnie światowej do Stanów Zjednoczonych wkradł się chaos. Pojawia się kilka hipotez, dzięki którym można zrozumieć wybór Donalda Trumpa na prezydenta kraju, a także pojąć, dlaczego obecnie – co bardzo autorkę boli – państwo jest tak mocno podzielone, a podział zaczyna oznaczać coraz bardziej dramatyczne rozdarcie.
„My, naród” to także książka, w której pasjonująco opowiada się o kolejnych prezydenturach USA. Jill Lepore zwraca uwagę na to, że za każdym kandydatem na prezydenta stał pewien społeczny kontekst, każdy zaś wybór głowy państwa był konsekwencją tego, jak kształtowała się polityka Stanów Zjednoczonych, a także jej odbiór przez obywateli. Dlatego Lepore jest bardzo interesująca – łączy w rozważaniach dwie perspektywy badawcze polegające na śledzeniu i analizowaniu losów najważniejszego człowieka w USA z równoczesnym przyglądaniem się temu, jak nastroje społeczne decydowały o rozwoju politycznej gry wokół każdej kandydatury. Świetne jest właśnie to, że autorka bardzo często przechodzi od perspektywy globalnej do tej najbardziej intymnej. Sytuuje losy państwa i jego strukturę w szerszych kontekstach, ale na podstawie jednostkowych losów i dokonań ważnych postaci prezentuje to, w jaki sposób dany nurt myślenia, działania społecznego czy przekształceń w zakresie polityki wpływał na potężne państwo. Że czasem za tym, co definiowało potem naród przez wieki, stały jedna osoba i jedna okoliczność.
Kiedy rodziła się amerykańska
konstytucja, można było sobie zadawać pytanie, czy ukształtował ją naprawdę
naród, czy poszczególne stany, które wciąż nie mogły uznać i określić, czy będą
zgodną strukturą państwową. Zmierzając ku współczesności, Lepore pisze o
tym, czym jest amerykańska atomizacja, ale także antagonizm poglądów. Pokazuje
groźne oblicza przemian i powtarza pytanie o to, czy USA niesie wciąż
niezaleczone rany w postaci rasizmu, ksenofobii, egocentrycznego przekonania o
wielkości, czy po prostu koncentruje się na lokalnych problemach, którym nadaje
definicje problemów światowych. „My, naród” to opowieść o naprawdę
fascynującej społeczności, w której polityka była zawsze bardzo ważna i
ewoluowała, by coraz częściej zaskakiwać. Na koniec można zadać sobie to istotne
pytanie i Jill Lepore stale o nim przypomina: Quo vadis, Ameryko? Czy zapisałaś
już swoje dzieje i własną państwowość w sposób kompletny, aby teraz zamiast
rozwoju oczekiwać rozpadu? Interesująca historia państwa, które chciałoby być
całym światem, i świata, który postanowił uwierzyć w jedno państwo. Ważna
książka – na pewno nie tylko dla Amerykanów.
1 komentarz:
Kurczę kusi mnie bardzo, jest na allegro ale tak oszukuję sama siebie
Prześlij komentarz