Pages

2021-01-12

„Halibut na Księżycu” David Vann

 

Wydawca: Pauza

Data wydania: 13 stycznia 2021

Liczba stron: 288

Przekład: Dobromiła Jankowska

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Wokół odejścia

Ta powieść jest oczywistym uzupełnieniem „Legendy o samobójstwie”, ale nie jest już oczywiste to, w jaki sposób David Vann wypełnia treścią znaczące braki tamtej historii. Tym razem perspektywa jest zupełnie inna – jesteśmy najbliżej kogoś, kto bohaterów „Legendy o samobójstwie” pozostawił z niemą rozpaczą. Trzeba dużej dozy empatii, ale przede wszystkim ogromnej miłości, aby opowiedzieć o rodzicu, który porzucił i zostawił, w taki sposób, w jaki Vann portretuje ostatnie dni swego ojca. „Halibut na Księżycu” to proza intensywna do ostatniej kropki. Chwilami nie do zniesienia, aż trzeba robić sobie przerwy w lekturze. Ale to przede wszystkim bezkompromisowa rozprawa z tym, w jaki sposób tok myślenia człowieka gotowego na odejście zderza się z rzeczywistością – pełną różnych przejawów witalizmu, nawet w postaci zgorzkniałego ojca Jima, który wyznaje, z jak wielką nienawiścią żyje na co dzień. Jim zadaje proste pytanie, którego raczej nie rozumieją osoby z jego otoczenia: „Dlaczego ludzie sądzą, że mogą kontrolować to, co czują?”. David Vann tworzy poetycką i brutalną jednocześnie opowieść o zbliżaniu się do gotowości, by opuścić świat. O udręce nierozpoznanych emocji i jednocześnie o koszmarze świadomości tego, co się czuje. Do końca, do ostatniego tchnienia. Do gestu, który zakończy wszystko, a przed którym bohater Vanna wciąż się wzbrania.

Już niesamowity sposób obrazowania lądowania w San Francisco będzie dowodem na to, że „Halibut na Księżycu” to powieść nieoczywistych opisów tego, co zdaje się oczywiste. Jim przybywa z Alaski, z którą tak naprawdę nie rozstał się mentalnie, aby w gronie najbliższych zawalczyć o tak zwaną normalność. Egzemplifikuje ją brat odbierający go z lotniska. Dla niego egzystencjalny dramat Jima to tylko niemożność wzięcia się w garść. Gary fizycznie symbolizuje tak zwane zdrowe życie, znajduje się po tej jego jasnej stronie, którą starszy o sześć lat brat opuścił jakiś czas temu. Braterskie relacje zostaną tu nakreślone w bardzo bezpośredni sposób. Vann wykorzystuje bardzo proste środki wyrazu, by obrazować burzę emocji narastającą między mężczyznami, którzy nie są w stanie się porozumieć. Ta relacja najmocniej pokazuje, jak bardzo bezradni możemy być wobec swojego egzystencjalnego smutku. Ale obecność Gary’ego nie pozwoli Jimowi po prostu zatonąć w rozpaczy. Zmusi go do konfrontacji z takimi emocjami, jakich prawdopodobnie nigdy by nie wyodrębnił, nie nazwał. Bohater Vanna nie werbalizuje tego, co czuje, w sposób dosłowny. Autor niekiedy pokazuje jego dramat w boleśnie niepokojących zdaniach. Czasami wkrada się tu jednak dydaktyzm, jak choćby we fragmencie nazbyt dosadnie wyjaśniającym tytułową metaforę.

Najważniejsza jest tu jednak rodzina. Obraz ludzi, z którymi Jim musi się pożegnać. „Rodzina to nie udręka” – to stwierdza stanowczo Gary. Dla zmierzającego ku nicości Jima właśnie rodzina stanie się tym, co dręczyć będzie najmocniej. Kontakt z dziećmi, rodzicami, byłą żoną, inną bliską kobietą. Niby oni wszyscy widzą, jak bardzo zapadł się w sobie Jim, ale nie są w stanie tego naprawdę zrozumieć. Przyswoić ogromu cierpienia, lecz przede wszystkim istoty nihilizmu. Bo odrzucając każdą kolejną wartość, Jim jednocześnie musi odepchnąć każdego kolejnego członka rodziny. Najmocniej ujmuje oczywiście opisana relacja z synem, bo wiemy, że to on po latach dokonuje tak drobiazgowej wiwisekcji duszy ojca, posiłkując się jedynie tym, co dyktuje mu miłość do człowieka, którego odejście straumatyzowało na całe życie, ale jednocześnie dało też coś w rodzaju specyficznej siły. Trzynastoletni David jest w tej powieści błyskotliwym i inteligentnym nastolatkiem. Ojcowski dystans do niego zaznacza już pierwsza uwaga dotycząca długości włosów chłopca. Potem widzimy dziecięcą bezradność. Jest wstrząsająca dużo bardziej niż ta pojawiająca się w oczach dorosłych członków rodziny. To dzieci zostają tutaj najbardziej naznaczone tajemnicą odejścia, od którego rozpocznie się dla nich inne, trudne życie.

Vann doskonale w każdej scenie obrazuje napięcie, z jakim zmaga się Jim. Najmocniej widać je w opisach kompulsywnych prób zaspokajania potrzeb seksualnych. Organizm bohatera odpowiada na to, w jak wielkiej emocjonalnej matni się znajduje. Kipi, choć pozornie osuwa się w bezwład. Nic tak bardzo nie przejmuje jak opis fizjologii walczącej o normalność, kiedy umysł dawno odpuścił sobie poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o to, co jest normalne, co nakazuje trzymać się życia, co czyni je nieznośnym i niemożliwym. Paradoksalnie wizerunek psychologiczny Jima jest tu pełen tego, co świadczy o pełni przeżywania życia. Rodzice jakby zastygli w odlanych życiowych formach. Brat koncentruje się na wyzwaniach codzienności. Dzieci ze swą bezwarunkową miłością, jednocześnie bezradne, kiedy chcą ojcu pokazać, jak silna jest ta miłość. I w tym wszystkim człowiek zmierzający ku samobójstwu – pozornie martwy za życia, a przecież najmocniej ze wszystkich przejawiający siłę tego życia.

„Halibut na Księżycu” to pełna czułości wiwisekcja duszy człowieka, który zbyt wiele chce zrozumieć, a jednocześnie cierpi z powodu niezrozumienia samego siebie. To bolesna dwuznaczność, w której Jim wciąż się miota. Dostrzega i rozumie to, dlaczego najbliżsi mu ludzie chcą go przy sobie zatrzymać, ale zdaje sobie również sprawę z tego, jak paradoksalnie daleko jest od każdego z nich. Pojmuje, że ten dystans to nie tylko pokłosie myślenia o bracie, ojcu, synu. Że dzieje się tu coś wyjątkowo mrocznego, nad czym nikt nie ma kontroli. Przekraczanie granicy. Ta granica między życiem a śmiercią przynosi tak trudne do zniesienia napięcia, że czytanie o tym powoduje, iż naprawdę trzeba Vanna odkładać. Ta intensywna i jednocześnie pełna fatalizmu powieść staje się zbyt gęsta. Niemożliwe jest zbliżenie do takiego ogromu wewnętrznego cierpienia, ale autor nie o tym chce przede wszystkim opowiadać. Ta powieść stara się zasugerować, że decyzja o samobójstwie jest pochodną bardzo wielu niejednoznacznych spraw. To nie jest tylko pozornie prosta kwestia – żyć czy odpuścić sobie życie. To także sprawa wrażliwości i pewnej nieprzystawalności emocjonalnej do świata, który za wszelką cenę chce tłumić niewygodne emocje.

To książka o rozpaczy, w której nadzwyczaj intensywnie rozgrywają się poszczególne walki i kapitulacje. Rzecz o tym, jak niemożliwe jest pozbycie się odpowiedzialności za samego siebie. Zwłaszcza jeśli jest się z kimś w ważnych relacjach. David Vann opowiada w sposób bardzo przejmujący o tym, z czym nie można się pogodzić – o egzystencjalnym wycofaniu. Jednocześnie fantazjuje, jak wielu z nas gotowych byłoby pożegnać się ze swoim życiem, gdyby okoliczności sprawiły, że ujrzałoby się prawdziwą pustkę tego życia. Opowieść pełna nieznośnego napięcia. Ale jednocześnie książka o swoistym duchowym wyzwoleniu. O tym, że za sens własnego życia odpowiadamy zawsze tylko my sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz