Wydawca: Otwarte
Data wydania: 6 marca 2022
Liczba stron: 320
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 49,99 zł
Tytuł recenzji: Czytanie i doświadczanie
Przyznam, że to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie – napisać po raz drugi o tej samej książce. A jednak nie jest dla mnie ta sama. I wcale nie dlatego, że drugie wydanie „Szeptów kamieni” uzupełnione jest o kilka narracji i jeden zasadniczo inny punkt widzenia, bo autorzy wspominają tu swój wyjazd do Polski i powrót na Islandię. W międzyczasie udało mi się z Bereniką Lenard i Piotrem Mikołajczakiem dotrzeć do miejsc, o których wcześniej czytałem, i ujrzeć je w ponownej lekturze zupełnie inaczej. A może przede wszystkim przejmująco dokładnie. Bo jest właśnie tak, jak autorzy podkreślają to kilka razy: nie można poznać Islandii tylko z książek. Niemożliwe jest odczuwanie w pełni tego, o czym oni piszą, jeśli nie zobaczy się pewnych rzeczy i nie poczuje własnymi zmysłami, że tam kamienie szepczą, mgła tańczy, a światło odgrywa ze znanym już krajobrazem codziennie inny spektakl. Pisząc ponownie o „Szeptach kamieni”, jestem przekonany, że to najlepsza książka o Islandii, jaka kiedykolwiek została wydana w Polsce. Takie kultowe publikacje domagają się wznowień. A drugie czytanie domaga się u mnie rewizji tego, co myślałem o tej zimnej wyspie.
Autorzy tak jak ja wiedzą, że Fiordy Zachodnie, którym zresztą poświęcili osobną książkę, to specyficzna i naprawdę wyjątkowa Islandia, która oddycha, pachnie, czaruje sobą zupełnie inaczej niż reszta wyspy. Tutaj właściwie wszystko się zaczęło: geologicznie ukształtowało się najpiękniejsze miejsce na ziemi domagające się równie pięknego opisania. Lenard i Mikołajczak są w stanie temu podołać i użyć odpowiednich zdań, by opowiedzieć świat, w którym czas oraz przestrzeń zaczynają otrzymywać nowe definicje. Niebywałe jest to, w jak inny, bardziej dogłębny sposób mogę w drugim wydaniu czytać o tym fragmencie Strandir, który w lecie połączył nas wspólnym doświadczeniem – o dzielnej Evie z Djúpavíku, którą miałem okazję poznać, o tamtejszym wyobcowaniu i wyjątkowej formie surowości, w końcu o tym, co ukształtowało przede wszystkim krajobraz mentalny ludzi decydujących się na zamieszkanie na krańcu krańca. Rozdziały opowiadające o wschodniej części Fiordów Zachodnich ożyły w mojej wyobraźni na nowo. A raczej ożyły naprawdę, bo tu już nie wyobraźnia, lecz wspomnienia uzupełniały i definiowały to, co autorzy próbowali oddać po swojemu.
Mam wrażenie, że drugie wydanie „Szeptów kamieni” zbliża się do tego, czym ta książka miała być pierwotnie. Po tym, jak Lenard i Mikołajczak powracają na wyspę, rozpoczynają podróż ku opustoszałym budynkom na wschodzie kraju. Czy ludzie tacy jak oni mogą jeszcze docierać do rejonów Islandii, które są dla nich dziewicze? Otóż mogą, bo zrobiliśmy to wspólnie, podążając dalej za opisaną w książce przetwórnię Eyri. Ale oni wybrali się w wędrówkę prawdziwie intymną. Jakby chcieli przytulić się do wyspy, którą na kilkanaście miesięcy opuścili, łudząc się, że można znaleźć dom gdzie indziej. To podróż na wschód, w wyjątkowo odosobnione rejony, których historię opowiada wiatr szalejący między porzuconymi domostwami. Autorzy tej książki sięgali i sięgają po coś, co nie zainteresuje uczestnika masowej turystyki na Islandii. Chcą dotrzeć do jej tożsamości przez milczące ślady przeszłości. Bo choć konfrontują się z ludźmi i to zapisy rozmów z Islandczykami czy polskimi emigrantami zapełniają tu kolejne rozdziały, w tym dopisanym do wydania tekście czuć mocno ich wielką potrzebę zrozumienia Islandii przez jej milczenie i majestat czasu minionego, w którym tego milczenia było jeszcze więcej. Są poszukiwaczami i odkrywcami. Mam wrażenie, że jedno i drugie dotyczy przede wszystkim ich miłości do tego miejsca. Dzięki niej są w stanie ruszyć tam, dokąd z różnych powodów nie dotarli, a gdzie zapewne otrzymują pełniejszą odpowiedź na pytanie o to, dlaczego i do czego wrócili.
„Szepty kamieni” w tym wydaniu to również publikacja multimedialna. Zamieszczone w niej kody pozwalają obejrzeć wszystko to, czego autorzy nie opisali (wcale nie dlatego, że nie potrafią) albo czemu nadali zdefiniowaną przez siebie wartość. Lenard i Mikołajczak w niektórych sytuacjach oferują nam zdjęcia, bo to być może najlepszy sposób komunikacji wówczas, kiedy chcą opowiedzieć pejzaż, a każdy islandzki krajobraz ma swoją magiczną moc. Dzięki przyglądaniu się następuje zbliżenie także z autorami, bardzo specyficznymi obserwatorami, ludźmi naprawdę niebywałej wrażliwości, którzy wszystkie miejsca, odwiedzane nawet wielokrotnie, potrafią z czułością fotografować wciąż na nowo. I nie są to jakieś moje fantazje, lecz fakty, które mogę potwierdzić, bo współuczestniczyłem w tym niepowtarzalnym procesie. „Szepty kamieni” po raz drugi stają się dla nas dowodem wielkiej miłości do miejsca, ale przybliżają nam je z nowej perspektywy. Perspektywy ludzi, którzy musieli Islandię opuścić, by ją lepiej zrozumieć i – o ile to możliwe – bardziej pokochać. Zatęsknić i ruszyć w kolejną podróż, jakby to była pierwsza w ich życiu.
Myślę, że dzięki współuczestniczeniu w tym, jak Lenard i Mikołajczak widzą Islandię, mogę dziś nieco inaczej zdefiniować islandzki spokój, islandzką samotność czy islandzkie opuszczenie. Powtórna lektura ich książki pokazała mi, jak dużo z niej nie wyczytałem za pierwszym razem. W jaki sposób ta wrażliwość autorska ukryła się w pozornie bezpośrednich zdaniach, w których kryje się bardzo wiele tajemnic odczuwania i przyglądania się temu, co wzbudza dane uczucia. Ta książka przy drugiej lekturze i po doświadczaniu podróży z autorami staje się niczym melancholijna baśń, którą po latach odczytuje ktoś bardziej dojrzały i bardziej świadomy tego, co ukryto w detalach. A także tego, jak funkcjonują tutaj symbole, bo mimo że składnia jest konkretna i rzeczowa, „Szepty kamieni” to jedna z bardziej poetyckich prób opowiedzenia najbardziej nawet prozaicznych spotkań i idących za nimi konsekwencji.
Berenika Lenard i Piotr
Mikołajczak opowiadają o tym, że Islandia jest bardzo otwarta dla wszystkich,
lecz jednocześnie hermetycznie zamknięta, jeśli nie przekroczy się pewnej
granicy, nie podda się pewnym odczuciom,
nie zboczy z turystycznego szlaku, nie zdecyduje na odbieranie tamtejszej
natury bardziej wyostrzonymi zmysłami. „Szepty kamieni” w nowej odsłonie to
wciąż ta sama opowieść o wielkim przywiązaniu i szacunku do wyspy, ale również
dowód na to, że niektóre impresjonistyczne narracje trzeba czasem przypomnieć i
poszerzyć. Mam wrażenie, że takie najbardziej intymne „Szepty kamieni” piszą
się w autorach każdego dnia, podczas każdego kolejnego kontaktu z islandzką
naturą. I wiem o tym, bo sam gdzieś wewnątrz przeżywam to, że kompromis z
Islandią zawiera się zawsze dzięki pokorze. Dopiero po niej przychodzi czas na
uczucia. Przywiązanie, sentyment, żarliwą miłość. Poczucie przynależności,
które autorzy uświadomili sobie po tym, jak bezskutecznie usiłowali odnaleźć je
w Polsce. Wspaniała książka. A będzie jeszcze wspanialsza dla tych odbiorców,
którzy po przeczytaniu pierwszej wersji ruszyli śladami autorów. Jak wspomniano
na wstępie: „Islandia jest opowieścią”. Ta publikacja jest tego dowodem oraz
świadectwem czynienia z islandzkich opowieści czegoś szalenie intymnego,
niepowtarzalnego. Bardzo mi było przyjemnie do niej wrócić.
Sprawił Pan, że kupię i przeczytam to kolejne wydanie. ❤ Pierwsze mam przeczytane, podobnie NorWay. Piękne książki, jak wyjątkowi ludzie, którzy są ich autorami... dla mnie te książki są ucieleśnieniem pragnień, marzeń, za przestrzenią dla myśli, kontemplacją życia oderwanego od zła, które rozlało się wokół...
OdpowiedzUsuńBoga, cieszę się bardzo. To książka, która ma honorowe miejsce na mojej półce. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń