Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie
Data wydania: 12 kwietnia 2023
Liczba stron: 448
Przekład: Maciej Studencki
Oprawa: twarda
Cena det.: 64,90 zł
Tytuł recenzji: Inicjacje
Do lektury tej powieści zabierałem się z ogromnymi oczekiwaniami. Nie mogło być inaczej po tym, jak debiut Douglasa Stuarta „Shuggie Bain” uznałem za najlepszą książkę 2021 roku i do tej pory opowiadam o niej z czułością i podziwem dla literackiego piękna. A przecież „Shuggie Bain” był lingwistycznie szorstki i momentami nie dał się do siebie zbliżyć. „Młody Mungo” to również taka powieść. Debiut przetłumaczył znakomicie Krzysztof Cieślik, tą książką dla polskiego czytelnika zajął się Maciej Studencki. Wyjątkowo wyraźnie zaznaczam nazwiska tłumaczy, albowiem pierwsza przygoda ze Stuartem to z pewnością wielkie wyzwanie. Jakie wrażenie zrobiła na mnie ta druga narracja? Z pewnością nie było efektu takiego zaskoczenia jak w przypadku „Shuggiego Baina”. Ba, nawet przez chwilę pojawiło się rozczarowanie, kiedy nie do końca zrozumiałem, dlaczego autor powiela większość tematów i proponuje nam w gruncie rzeczy podobną historię jak w debiucie. Szybko jednak uświadomiłem sobie, że „Młody Mungo” to przemyślana w każdym detalu kontynuacja, że jest nie tyle uzupełnieniem „Shuggiego Baina”, ile przede wszystkim dowodem na to, że znakomity pisarz nie jest wtórny, choć pozornie sięga po to samo. Oczywiście można bez żadnych problemów zapoznać się z nową powieścią Douglasa Stuarta bez znajomości poprzedniej, jednakże mam wrażenie, że największą przyjemność odczują ci, którzy odkryją, jak wiele autor chce uzupełnić i poszerzyć oraz jak wielu kwestiom rozszerzyć pole interpretacyjne w porównaniu ze swoją pierwszą książką.
Zacznę może od zdań, które definiowały w mojej recenzji „Shuggiego Baina”, a które otrzymują w „Młodym Mungo” nowe znaczenie, są uzupełnione. Przede wszystkim chodzi o to, w jaki sposób Stuart literacko traktuje bierność oraz bezradność. Jego bohaterowie ponownie tkwią w robotniczej dzielnicy Glasgow, w której przeklina się ducha Margaret Thatcher, gdzie rozgościło się poczucie nieprzystawania do świata, bycia częścią bylejakości i bezsensu, gdzie istotą życia staje się prymitywna wegetacja i gdzie nikt nie może się niczym wyróżnić w przedstawianej szarości, bo ulica przygląda się każdemu bardzo uważnie. Czy to ponownie będzie świat, w którym rozgościło się to przekonanie o tym, że o nic już nie warto walczyć i nie trzeba się o nic starać, bo życie i tak jest pasmem przegranych oraz upokorzeń? W takim świecie dorasta tytułowy Mungo, „cacany chłopaczek”, nieco starszy od powieściowego Shuggiego Baina, z tym samym jednak bagażem życiowych doświadczeń. Stuart tym razem portretuje bohatera, który zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele może zrobić ze swoim życiem i że jest alternatywa, by zmienić wszystko, co pozornie niemożliwe do zmiany. Tu mamy młodego chłopaka, który gotów jest podjąć ryzyko. Ma predyspozycje i możliwości, by zrobić dużo więcej niż młodszy od niego Bain. Robi bardziej zdecydowanie to, co usiłował robić młodziutki bohater z debiutu Stuarta – usiłuje wyjść poza oczywistą życiową alternatywę jego środowiska, w którym można albo się dostosować, albo uciekać.
Mungo nie chce ani jednego, ani drugiego. Jednocześnie zachowuje się w taki sposób, jakby jedno i drugie było w jakimś stopniu konieczne. Dostosować się musi do bezwzględności, którą wyznacza mu surowy brat. Jego gang z przyjemnością atakuje katolików na ulicach, bo w świecie tej powieści wyznanie jest wystarczającym powodem, by nienawidzić. Dlaczego młodzi protestanci są gotowi być brutalni wobec katolickich rówieśników? Pretekstem jest coś oczywistego. Ważne, że ten pretekst jest, bo przecież – jak twierdzi starszy brat głównego bohatera – przemoc wobec innych, znajdująca uzasadnienie, to przecież „zajebista sprawa”. Mungo z drugiej strony konfrontuje się z rozpaczliwą determinacją swojego nowego przyjaciela, który wie, że musi uciec jak najdalej od Glasgow, które go dusi i zniewala. Starszy o rok James, wielbiciel gołębi, nie będzie po prostu przyjacielem. Stanie się czułym kochankiem, czyli zadecyduje o tym, że charakter jego relacji z Mungo będzie wzbudzał kolejną falę agresji, bo przecież być z drugim mężczyzną to wstyd, hańba i ostracyzm.
A przecież wszystko rozgrywa się tutaj wokół szeroko pojętego „czynienia mężczyzną” nastolatka, który musi przejść specyficzną próbę. Jeśli zwróci się uwagę na prowadzoną tu równolegle narrację z innymi bohaterami w otoczeniu Mungo, dostrzeże się wieloznaczność tej znakomitej powieści, która kwestię męskości z każdym jej przymiotem oraz wadą czyni symbolem jeszcze jednej historii – nie tej opowiadanej tutaj tak dosadnie, usytuowanej w świecie, w którym wszystko mocno rani, przejmuje i wpędza w marazm. O ile łatwiej antycypować, co będzie się działo ze znajomością nastolatków, którzy gotowi są okazać sobie czułość wbrew temu, co narzuca i czego oczekuje konserwatywne w swych naznaczonych różnego rodzaju wypaczeniami środowisko, o tyle dużo trudniej rozpoznać, w którym kierunku zmierza historia Mungo udającego się za miasto z dwoma mężczyznami. Stuart stosuje tutaj ciekawy zabieg, by nie tylko uczynić głównego bohatera bardziej interesującym przez to, jak złożone są motywacje jego działania, ale nadać dwa znaczenia opresyjnemu „wchodzeniu w męskość”. W świecie przedstawionym tej książki płeć to konkretne role, obowiązki, społeczne powinności. Widzimy, jak niesamowicie opresyjne może okazać się bycie tak zwanym prawdziwym mężczyzną. Ale widzimy również kobiety zniewolone i straumatyzowane przez to, co powinny w życiu zrobić.
Świetna jest konstrukcja psychologiczna ułomnej i wciąż na nowo upadającej matki; powtórzony z debiutu wzorzec dysfunkcyjnej alkoholiczki, którą naznacza wczesne macierzyństwo, bycie odrzuconą oraz samotną, niemożność spełnienia społecznych oczekiwań i chęć pozbycia się piętna matki. Bo dla Po-Mo posiadanie dzieci to trauma. Żyje ze świadomością, że jest przecież wciąż młoda, a okoliczności wszystko jej odebrały. Dlatego wyjątkowo wstrząsająca jest tu scena, w której Mungo uderza pięścią w brzuch swojej ukochanej siostry, która nie chce sobie pozwolić na powtórzenie wzorca matki, posiadania dziecka tak wcześnie i tak niezamierzenie. Dwie bardzo sugestywnie zaprezentowane postaci kobiece dodają tej powieści kolorytu: Mungo jest gotów zrobić wszystko dla matki i siostry. Jedna nie jest zdolna do tego, by odwzajemniać jego uczucie. Druga zdaje sobie sprawę, że jej miłość może ranić, jeśli będzie jej zbyt wiele. A Mungo cierpi w dwójnasób. Jest bezradny, choć przecież nie ma żadnej bezradności w działaniach, które narzuca mu wielka miłość do dwóch najważniejszych kobiet. Tyle że w ogólnym rozrachunku nie kobieta stanie się dla bohatera najważniejsza. I w tym bezkompromisowym świecie, którego surowość podkreśla znakomicie przetłumaczona sfera dialogowa powieści, przyjdzie czas na osąd oraz konsekwencje społecznego osądu. Jednakże mylić się mogą ci, którzy będą przekonani, że przewidzą, do jakich finałowych rozwiązań prowadzić będzie Douglas Stuart. Ta powieść chyba mocniej niż debiut rezonuje w wyobraźni czytelniczej właśnie ze względu na to, co ma nam do opowiedzenia w zakończeniu i z czym nas tam zostawia.
Skoro zasygnalizowałem, to
podkreślę ponownie: Stuart po raz drugi mistrzowsko łączy język mówiony świata,
w którym „poprawna brytyjska angielszczyzna śmierdzi uprzywilejowaniem”, z
opisami przejmującymi swoją głębią i wrażliwością autora na detale. Ponownie
będziemy świadkami tego, jak bezkompromisowo dana scena jest komentowana, a jak
subtelnie wygląda w narracji autora. „Młody Mungo” to wstrząsająca
historia dorastania do prawdziwych uczuć, które okazują się bardziej bolesne
niż ich życiowy deficyt. Czy w nowej powieści Stuarta rzeczywiście warto się
starać w imię czegokolwiek, wierzyć emocjom i ufać uczuciom? Z jednej strony
jest to ponownie jedna z najbardziej przygnębiających powieści roku. Z drugiej
jednak – ta opowieść czytana razem z debiutem sugeruje coś więcej niż sama
pierwsza książka. Widzimy tu życiową drogę i jej możliwości. Tym razem autor
nie odbiera bohaterom ich wrażliwości, którą muszą przed światem ukrywać. Co
więcej, intensyfikuje jej obraz. Opowie raczej o tym, co się dzieje z wrażliwym
człowiekiem, kiedy doświadczy okrutnego splotu złych okoliczności w świecie,
który sam w sobie jest wrogi ze względu na marazm i atrofię uczuć. Poruszająca
powieść o tęsknocie za miłością oraz rozpaczy tej miłości. W kilku znaczeniach.
Douglas Stuart ponownie udowadnia, że jest jednym z najciekawszych
współczesnych prozaików na świecie.
Przyznam, że zaciekawiła mnie bardzo ta książka. Koniecznie muszę ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńpodloga-24.net