Pages

2009-06-27

"Śmierć czeskiego psa" Janusz Rudnicki

Z góry przepraszam purystów językowych za słownictwo, jakiego użyję w mojej recenzji, ale recenzowana pozycja jest tak „soczysta” językowo, że kilka wulgaryzmów wzmocni jedynie zainteresowanie nią.

Trudno znaleźć wspólny mianownik dla osiemnastu opowiadań zawartych w najnowszym zbiorze Janusza Rudnickiego. Nie wiem, czy jest sens szukać takowego, bo po pierwsze, to opowiadania o różnej tematyce, po drugie, różnej jakości literackiej i po trzecie, „rozkwitające”. Dlaczego? Z każdego z tych tekstów powstaje właściwie kilka kolejnych, bardzo często zostały napisane dzięki artykułom prasowym czy notatkom encyklopedycznym, prawie wszystkie opisują jedną sytuację, ale z niej rodzą się następne i w taki oto sposób te teksty żyją sobie własnym życiem. „Śmierć czeskiego psa” to książka, przy której lekturze pojawić się może śmiech, ale także łzy. To śmieszna książka, ale i gorzka jednocześnie. Humor, jaki znamy już z poprzednich książek Rudnickiego, jest tutaj także sposobem wyrażenia prawd niewygodnych, smutnych, zatrważających. Opowiadania te, nasycone wulgaryzmami, wyrastają z prozy życia, ale jednocześnie poruszają problematykę uniwersalną, z sensem życia i śmierci na czele. To książka, w której człowiek człowiekowi… psem, wilkiem i człowiekiem. Książka wielobarwna i fascynująca. Wzbudzająca naprawdę bardzo wiele emocji.

Tytułowe opowiadanie mówi o tym, że można zjeść czeskiego psa, zrobić coś dla Niemiec, nie będąc Niemcem i stać się Cyganem, którego się ściga. Zwariowane? Bynajmniej. Rudnicki już od pierwszych stron próbuje zdefiniować pojęcie stereotypu i niemiłosiernie wyszydza wszelkie stereotypowe myślenie o różnych nacjach. Robi to poważnie, ale także w sposób groteskowy. W „Jeżdżąc” tłumaczy Niemcowi, że dla Polaka niepotrzebne jest żadne dodatkowe słowo, by wyrazić się o sąsiedzie negatywnie. Wyjaśnia różnicę między słowami „Polen” (Polacy) i „pollen” (pyłki), opisując ostrzeżenia przed inwazją pyłków kwiatowych, których Niemcy powinni się wystrzegać („Achtung, die Pollen kommen!”) . W „Robaczywym pacierzu” omyłkowo osadzony w niemieckim więzieniu Polak ośmieszy Niemców, ale wystawi także złe świadectwo Polakom – obu nacjom ze wskazaniem cech uznawanych przez sąsiadów za wady. W tym tekście dowiemy się także, dlaczego Czesi, Francuzi, Niemcy i Polacy są popierdoleni.

Polskość boli Rudnickiego i to widać bardzo wyraźnie. Polskość to pijackie zwidy po weselu, to rodacy masowo oddający krew za Odrą, bo tam płacą, a w Polsce tylko czekoladę za to dają. Polak nie zna języka niemieckiego, żyjąc i pracując w Niemczech, Polak to prosty gastarbeiter bez ambicji i marzeń. Ostatecznie Polak to nadwrażliwy człek, który zamienia się z emerytowanego nauczyciela w klauna, a potem wariata. Czy jednak tylko takie świadectwo autor wystawia polskości? Niekoniecznie. Z Polski i Polaków Rudnicki potrafi się szczerze śmiać i sentymentalnie rodaków wspominać. To kolejny dowód na to, że ta książka nie jest jednoznaczna i że opisuje pewne sprawy z kilku punktów widzenia naraz.

Zasadniczą część zbioru stanowią teksty, w których autor podąża tropami znanych postaci. Opowieści biograficznych w „Śmierci czeskiego psa” co nie miara. Dość wspomnieć Hansa Christiana Andersena, Jamesa Joyce’a, Almę Mahler-Werfel czy Marka Hłaskę. Każdą z opisywanych postaci Rudnicki traktuje bardzo podmiotowo. Przygląda się temu, jak żyli, co myśleli, jak postępowali i… ocenia ich, bo jakże miałby nie oceniać, skoro to opowiadania mające na celu demaskowanie stereotypów.

Jest wśród tych tekstów kilka niezbyt udanych albo takich, które jednak zachwytu nie wywołają. W „Tu stacja Kędzierzyn-Koźle!” dochodzi do zapętlenia w absurdzie i grotesce, bo autor zwyczajnie z tym przesadza. „Jednoblatówka” sprawia wrażenie tekstu nijakiego, w „Na wzgórzu” specyficzne stwarzanie świata à rebours przez człowieka-psa wywołuje lekki zawrót głowy i wrażenie, że tekst ucieka w trudne do zrozumienia rejony purenonsensu.

Nic to jednak. Kilka niezbyt atrakcyjnych tekstów nie powoduje, że ta książka przestaje być atrakcyjna. Jest taka, i to z wielu powodów. Autor „Chodźcie, idziemy” po raz kolejny udowadnia, że pióro ma lekkie i potrafi nim zręcznie się posługiwać. Dlaczego warto sięgnąć po „Śmierć czeskiego psa”? Choćby po to, by znaleźć odpowiedź na kilka bardzo ważnych pytań. Czym skończy się sentymentalna podróż do sycylijskiej Taorminy dla głupiego Augusta, przypominającego wzdychającego i cierpiącego bohatera Goethego? Co się stanie, kiedy… stanie kolej krzesełkowa, a w garści pozostanie gromnica? Czy zgrabniej przełożyć na język czeski „stoję jak chuj w rynnie” czy „stoję jak chuj w torcie”? Jakie refleksje mogą zrodzić podróże kolejowe ze współpasażerami, którzy zabawiają się własnymi zębami?

Myślę, że każdy znajdzie w tym zbiorze tekst mu bliski. Myślę także, że one wszystkie bardzo wyraźnie pokażą, jak niezauważalna może być granica między tym, co śmieszne a tym, co tragiczne.

Wydawnictwo W.A.B., 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz