Czy Michel Faber pozazdrościł sukcesów Danowi Brownowi? Niekoniecznie. Chociaż wartka opowieść o odkryciu i medialnym propagowaniu piątej ewangelii przez pewnego kanadyjskiego ateistę niebezpiecznie zbliża się do bestsellerowych bajań autora „Kodu Leonarda da Vinci”. Jest też w tej książce coś, co każe ją połączyć z sensacyjnością prozy Browna, wszak Faber kilka razy wspomina o tym autorze. A może jest tak, jak komentuje to w recenzji opublikowanej ewangelii czytelniczka internetowa? „Może Dan Brown napisze powieść na podstawie tej książki i będzie to wielki hit”. Czy „Ewangelia ognia” będzie hitem w Polsce, tego nie wiem. Wiem natomiast, że to doskonale napisana satyryczna powieść o medialnym okrucieństwie wydawnictw, o Chrystusie jako symbolu i Chrystusie jako człowieku, o marności świata karmionego złudnymi przekazami mediów masowych i o ogniu pożądania sensacji, który spala współczesnego człowieka.
Po egzystencjalnej zadumie i mrocznym niepokoju, jakich mogliśmy doświadczyć po wydaniu „Bliźniąt Fahrenheit”, Faber podąża tym razem drogą wytyczoną przez jego powieść „Pod skórą”. Czyta się bowiem „Ewangelię ognia” z takimi samymi wypiekami na twarzy jak opowieść o tajemniczej nieznajomej, której nie powinno się zapraszać do samochodu. I tyle samo emocji wywoła historia, która nigdy nie mogła się wydarzyć, a przecież doskonale imituje współczesne życie, jego lęki, oczekiwania i wzruszenia.
Theo Griepenkerl podczas odwiedzin w muzeum w Mosulu, przypadkowo odkrywa tajemnicze zapiski z pierwszego wieku naszej ery. Ich autorem jest Malchus – człowiek, który towarzyszył Jezusowi w jego ostatniej drodze i był świadkiem konania na Golgocie, które przedstawia w sposób nie symboliczny, a naturalistyczny. Theo podejmuje się tłumaczenia tekstów Malchusa, bo doskonale zna aramejski, ale szybko przekonuje się, że piąty ewangelista to zwyczajny nudziarz. Równie szybko jednak dochodzi do wniosku, że sprzedanie tekstu do wydawnictwa będzie interesem jego życia. Życia, którego nie zamierza wieść w wynajętym mieszkaniu z pomarańczowymi ścianami i wśród wspomnień byłej dziewczyny, która oddała się namiętnym pieszczotom z fotografem o wdziękach znacznie atrakcyjniejszych niż wdzięki Theo. Kiedy bohater podpisuje – w jego mniemaniu mało atrakcyjną – umowę z wydawnictwem akademickim Elysium, rozpoczyna się prawdziwy zwrot w jego życiu, bo publikacja tak niezwykłego tłumaczenia zmieni życie zarówno Theo, jak i tysięcy czytelników „Piątej ewangelii”.
Kim jest Theo? Naukowcem, który zamierza ujawnić światu niezwykle ważny dla nauki tekst? Rozgoryczonym i sfrustrowanym inteligentem, jaki zamierza pokazać innym swą prawdziwą wartość? Żądnym sławy i pieniędzy egoistą? Nieznającym dobrych manier gburem, który każe nosić zakupy swej agentce? Tchórzem, który ze strachu przed porywaczami jest w stanie nagrać na wideo wszystko to, czego sobie życzą? A może współczesnym Prometeuszem, który próbuje zbawić ludzkość od grzechu popadania w religijne dogmaty, chcącym „dać ludziom narzędzie, które pomogłoby im zerwać z religią jak z nałogiem, żeby przestali czcić zmarłych i wreszcie zajęli się problemami żywych”?
W krótkim czasie jego publikacja zawojuje świat. Będzie się to wiązać z gigantyczną machiną promocyjną, której ruchy odkryją coraz to nowe, niekoniecznie chwalebne strony wydawców. Theo zacznie także z wypiekami na twarzy śledzić internetowe reakcje czytelników swojej książki, występować w programach telewizyjnych i brać udział w rozmaitych formach promocji do momentu, gdy spotkanie autorskie w pewnej nowojorskiej księgarni nie zamieni się dla jej uczestników w piekło, a dla Theo w piekielną drogę ku odkupieniu swoich grzechów.
Faber szydzi ze współczesnych mitów o sukcesie wydawniczym, ale jednocześnie pokazuje sytuację, w jakiej znajduje się autor kontrowersyjny i przereklamowany. Zapiski Malchusa stają się jednak – i o tym można się przekonać z czasem – ironicznym komentarzem do zdarzeń, jakie mają miejsce po ich publikacji w XXI wieku. To, o czym pisze Malchus, redefiniuje pojęcie Mesjasza, ale jednocześnie podważa także zaufanie do sposobu, w jaki media ukazują dzisiaj rzeczywistość. Ewangelia odkryta przez Theo stanie się tekstem wywołującym fale ognia. Ognia, który nabierze symbolicznego znaczenia w książce, w której symbole będą miały duże znaczenie.
Dostaje się od Fabera środkom masowego przekazu i odpowiedzialnym za dobór lektur trafiających potem na listy bestsellerów. Dostaje się w końcu samej tradycji chrześcijańskiej i sposobom jej odbioru w kulturze masowej. To także książka o wyraźnym zabarwieniu politycznym, krytykująca inwazję Amerykanów w Iraku, ale najważniejsze są w niej satyryczne wizerunki autora, wydawcy, modelowego czytelnika i… tego, jak wiele można powiedzieć o książce, której wiarygodność stanie pod znakiem zapytania.
Świetna powieść z otwartym zakończeniem, dzięki któremu losy Theo i jego publikacji zaczynają się w naszej wyobraźni dokładnie z chwilą, kiedy autor stawia ostatnią kropkę. Warto zachować wobec „Ewangelii ognia” dystans i poczucie humoru, a stanie się lekturą wyborną i taką, przy której Dan Brown zwyczajnie wysiada. Amen.
Wydawnictwo W.A.B., 2009
Po egzystencjalnej zadumie i mrocznym niepokoju, jakich mogliśmy doświadczyć po wydaniu „Bliźniąt Fahrenheit”, Faber podąża tym razem drogą wytyczoną przez jego powieść „Pod skórą”. Czyta się bowiem „Ewangelię ognia” z takimi samymi wypiekami na twarzy jak opowieść o tajemniczej nieznajomej, której nie powinno się zapraszać do samochodu. I tyle samo emocji wywoła historia, która nigdy nie mogła się wydarzyć, a przecież doskonale imituje współczesne życie, jego lęki, oczekiwania i wzruszenia.
Theo Griepenkerl podczas odwiedzin w muzeum w Mosulu, przypadkowo odkrywa tajemnicze zapiski z pierwszego wieku naszej ery. Ich autorem jest Malchus – człowiek, który towarzyszył Jezusowi w jego ostatniej drodze i był świadkiem konania na Golgocie, które przedstawia w sposób nie symboliczny, a naturalistyczny. Theo podejmuje się tłumaczenia tekstów Malchusa, bo doskonale zna aramejski, ale szybko przekonuje się, że piąty ewangelista to zwyczajny nudziarz. Równie szybko jednak dochodzi do wniosku, że sprzedanie tekstu do wydawnictwa będzie interesem jego życia. Życia, którego nie zamierza wieść w wynajętym mieszkaniu z pomarańczowymi ścianami i wśród wspomnień byłej dziewczyny, która oddała się namiętnym pieszczotom z fotografem o wdziękach znacznie atrakcyjniejszych niż wdzięki Theo. Kiedy bohater podpisuje – w jego mniemaniu mało atrakcyjną – umowę z wydawnictwem akademickim Elysium, rozpoczyna się prawdziwy zwrot w jego życiu, bo publikacja tak niezwykłego tłumaczenia zmieni życie zarówno Theo, jak i tysięcy czytelników „Piątej ewangelii”.
Kim jest Theo? Naukowcem, który zamierza ujawnić światu niezwykle ważny dla nauki tekst? Rozgoryczonym i sfrustrowanym inteligentem, jaki zamierza pokazać innym swą prawdziwą wartość? Żądnym sławy i pieniędzy egoistą? Nieznającym dobrych manier gburem, który każe nosić zakupy swej agentce? Tchórzem, który ze strachu przed porywaczami jest w stanie nagrać na wideo wszystko to, czego sobie życzą? A może współczesnym Prometeuszem, który próbuje zbawić ludzkość od grzechu popadania w religijne dogmaty, chcącym „dać ludziom narzędzie, które pomogłoby im zerwać z religią jak z nałogiem, żeby przestali czcić zmarłych i wreszcie zajęli się problemami żywych”?
W krótkim czasie jego publikacja zawojuje świat. Będzie się to wiązać z gigantyczną machiną promocyjną, której ruchy odkryją coraz to nowe, niekoniecznie chwalebne strony wydawców. Theo zacznie także z wypiekami na twarzy śledzić internetowe reakcje czytelników swojej książki, występować w programach telewizyjnych i brać udział w rozmaitych formach promocji do momentu, gdy spotkanie autorskie w pewnej nowojorskiej księgarni nie zamieni się dla jej uczestników w piekło, a dla Theo w piekielną drogę ku odkupieniu swoich grzechów.
Faber szydzi ze współczesnych mitów o sukcesie wydawniczym, ale jednocześnie pokazuje sytuację, w jakiej znajduje się autor kontrowersyjny i przereklamowany. Zapiski Malchusa stają się jednak – i o tym można się przekonać z czasem – ironicznym komentarzem do zdarzeń, jakie mają miejsce po ich publikacji w XXI wieku. To, o czym pisze Malchus, redefiniuje pojęcie Mesjasza, ale jednocześnie podważa także zaufanie do sposobu, w jaki media ukazują dzisiaj rzeczywistość. Ewangelia odkryta przez Theo stanie się tekstem wywołującym fale ognia. Ognia, który nabierze symbolicznego znaczenia w książce, w której symbole będą miały duże znaczenie.
Dostaje się od Fabera środkom masowego przekazu i odpowiedzialnym za dobór lektur trafiających potem na listy bestsellerów. Dostaje się w końcu samej tradycji chrześcijańskiej i sposobom jej odbioru w kulturze masowej. To także książka o wyraźnym zabarwieniu politycznym, krytykująca inwazję Amerykanów w Iraku, ale najważniejsze są w niej satyryczne wizerunki autora, wydawcy, modelowego czytelnika i… tego, jak wiele można powiedzieć o książce, której wiarygodność stanie pod znakiem zapytania.
Świetna powieść z otwartym zakończeniem, dzięki któremu losy Theo i jego publikacji zaczynają się w naszej wyobraźni dokładnie z chwilą, kiedy autor stawia ostatnią kropkę. Warto zachować wobec „Ewangelii ognia” dystans i poczucie humoru, a stanie się lekturą wyborną i taką, przy której Dan Brown zwyczajnie wysiada. Amen.
Wydawnictwo W.A.B., 2009
Fabera znam jedynie ze "Szkarłatnego płatka" (polecam gorąco, bo bardzo mi się podobało) i "Jabłka". Zaskarbił sobie mój szacunek i podziw szczególnie pierwszą książką.
OdpowiedzUsuńBrowna lubię tak sobie, ma swoje gorsze i lepsze książki, a raczej jedną dobrą książkę. przepraszam za przejęzyczenie;) Mówię tu o Aniołach i demonach.
"Ewangelia ognia" to coś nowego i świeżego w dorobku Fabera i raczej różni się znacząco od poprzednich jego powieści. Oby tylko nie była kiczowata i schematyczna, bo pogniewam się na niego i obrzucę błotem na moim blogu.
No to tyle:)
Przekonałeś mnie! Muszę się rozglądnąć za tą książką.
OdpowiedzUsuńLupa, nie czytałem "Płatka", co nieco mogę o nim sądzić na podstawie "Jabłka", zrecenzowanego także na blogu. Czy ta książka to nowa jakość Fabera? Możliwe. Przeczytaj i się przekonaj.
OdpowiedzUsuńSnoopy, bardzo się cieszę, życzę udanej lektury!