Kiedy na początku tego roku recenzowałem pierwszą przetłumaczoną na język polski powieść Mattiego Rönki, byłem entuzjastycznie nastawiony do nowej jakości, którą do świata skandynawskich kryminałów wprowadziła przewrotna i inteligentna książka „Mężczyzna o twarzy mordercy”. Kolejna powieść kryminalna tego autora to porażka na całej linii i nie sposób znaleźć w niej niczego, co przykułoby uwagę podczas lektury. Zmęczony nią okrutnie, wskażę jedynie najsłabsze ogniwa „Dobrego brata, złego brata”, a już na samym wstępie mogę napisać, iż Matti Rönkä wart jest uwagi, ale tylko w przypadku dużo wcześniej wydanej książki.
Główny bohater, Victor Kärpä, został przedstawiony już w pierwszej o nim powieści. Tym razem autor dodaje jedynie informacje o śmierci matki Victora, która spowodowała, iż rodzinna Sortavala pozostała już na zawsze poza granicami w sensie dosłownym i metaforycznym oraz uwzględnia fakt korespondencji mailowej z Marią, z którą bohatera łączy silna więź. Co poza tym? Do Finlandii przybywa brat Victora, Aleksiej. Zaskakująco szybko aklimatyzuje się w nowych warunkach, znajduje pracę i otrzymuje mieszkanie. Wiemy, że w Moskwie zostawia żonę i syna. Wiemy także, że w przeszłości bracia nie żyli w zgodzie i że teraz jeden drugiego niejako oswaja na nowo.
Co poza tym? Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Marnie portretowane środowisko drobnych handlarzy-przemytników. Jakaś mafia, której nie sposób się bać, choć zabija. Cała masa zupełnie niepotrzebnych postaci epizodycznych, które przedstawiane są z pietyzmem epopei. W tle jakaś kobieta, Helena, nijaka jak pozostali bohaterowie. Główny bohater został już przedstawiony i Rönkä nie ma w zasadzie żadnych kart do odkrycia. Trudno także wskazać jakąś jedną, konkretną intrygę kryminalną, bo jest ich kilka, ale żadna tak naprawdę nie narzuca rytmu narracji fragmentarycznej, powierzchownej i – jak już to zaznaczyłem – przeraźliwie nudnej. Nuda fabularna to strzał w kolano, a może nawet swoiste samobójstwo, jakie autor kryminału na sobie popełnia. Matti Rönkä wydaje się miotać w szeregu opisywanych zdarzeń i tak naprawdę nie mamy w tej książce jednego, wyraźnego wątku, który trzymałby tę opowieść jakoś w ryzach. „Dobry brat, zły brat” rozpada się już na samym początku i każdy kolejny rozdział zmierza po prostu ku katastrofie.
W przypadku tej książki mamy do czynienia z czymś w rodzaju literackiego wypalenia. Bywa tak bowiem, że autor cyklu powieści o jednym bohaterze przedstawia go już w pierwszej powieści, a drugą i kolejną rujnuje to, co ciekawie zbudował na początku. Tutaj właśnie mamy coś takiego. „Dobry brat, zły brat” ponownie na granicy fińsko-rosyjskiej próbuje stworzyć intrygę sensacyjno-kryminalną, ale zupełnie się to nie udaje. Zasadniczym błędem jest koncentracja na postaciach, które zwyczajnie pojawiają się i znikają. Niby coś się dzieje, niby mamy aferę narkotykową i nie tylko taką. To jednak taki kryminał na niby. Bo co to za kryminał, przy którym się ziewa?
Jedyną postacią godną uwagi jest Korhonen, policjant „fatalny”. Człowiek oddający się hedonistycznym uciechom i walczący jednocześnie ze światem przestępczym, który takie uciechy zapewnia. Jedna interesująca postać dobrej książki nie czyni. Owszem, „dzianie się” jest wyznacznikiem „Dobrego brata, złego brata”. Dziać się może wiele, ale cóż z tego? Nie uważam się za jakiegoś smakosza literatury kryminalnej, cenię sobie kilkanaście tego rodzaju dokonań twórców ze Skandynawii. Obawiam się, iż niepotrzebnie sięgnąłem po tę lekturę, gdyż miałem o autorze „Mężczyzny o twarzy mordercy” bardzo dobre zdanie. Miałem. I smutno mi, że przeczytałem książkę tak marną.
Wydawnictwo Czarne, 2011
Główny bohater, Victor Kärpä, został przedstawiony już w pierwszej o nim powieści. Tym razem autor dodaje jedynie informacje o śmierci matki Victora, która spowodowała, iż rodzinna Sortavala pozostała już na zawsze poza granicami w sensie dosłownym i metaforycznym oraz uwzględnia fakt korespondencji mailowej z Marią, z którą bohatera łączy silna więź. Co poza tym? Do Finlandii przybywa brat Victora, Aleksiej. Zaskakująco szybko aklimatyzuje się w nowych warunkach, znajduje pracę i otrzymuje mieszkanie. Wiemy, że w Moskwie zostawia żonę i syna. Wiemy także, że w przeszłości bracia nie żyli w zgodzie i że teraz jeden drugiego niejako oswaja na nowo.
Co poza tym? Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Marnie portretowane środowisko drobnych handlarzy-przemytników. Jakaś mafia, której nie sposób się bać, choć zabija. Cała masa zupełnie niepotrzebnych postaci epizodycznych, które przedstawiane są z pietyzmem epopei. W tle jakaś kobieta, Helena, nijaka jak pozostali bohaterowie. Główny bohater został już przedstawiony i Rönkä nie ma w zasadzie żadnych kart do odkrycia. Trudno także wskazać jakąś jedną, konkretną intrygę kryminalną, bo jest ich kilka, ale żadna tak naprawdę nie narzuca rytmu narracji fragmentarycznej, powierzchownej i – jak już to zaznaczyłem – przeraźliwie nudnej. Nuda fabularna to strzał w kolano, a może nawet swoiste samobójstwo, jakie autor kryminału na sobie popełnia. Matti Rönkä wydaje się miotać w szeregu opisywanych zdarzeń i tak naprawdę nie mamy w tej książce jednego, wyraźnego wątku, który trzymałby tę opowieść jakoś w ryzach. „Dobry brat, zły brat” rozpada się już na samym początku i każdy kolejny rozdział zmierza po prostu ku katastrofie.
W przypadku tej książki mamy do czynienia z czymś w rodzaju literackiego wypalenia. Bywa tak bowiem, że autor cyklu powieści o jednym bohaterze przedstawia go już w pierwszej powieści, a drugą i kolejną rujnuje to, co ciekawie zbudował na początku. Tutaj właśnie mamy coś takiego. „Dobry brat, zły brat” ponownie na granicy fińsko-rosyjskiej próbuje stworzyć intrygę sensacyjno-kryminalną, ale zupełnie się to nie udaje. Zasadniczym błędem jest koncentracja na postaciach, które zwyczajnie pojawiają się i znikają. Niby coś się dzieje, niby mamy aferę narkotykową i nie tylko taką. To jednak taki kryminał na niby. Bo co to za kryminał, przy którym się ziewa?
Jedyną postacią godną uwagi jest Korhonen, policjant „fatalny”. Człowiek oddający się hedonistycznym uciechom i walczący jednocześnie ze światem przestępczym, który takie uciechy zapewnia. Jedna interesująca postać dobrej książki nie czyni. Owszem, „dzianie się” jest wyznacznikiem „Dobrego brata, złego brata”. Dziać się może wiele, ale cóż z tego? Nie uważam się za jakiegoś smakosza literatury kryminalnej, cenię sobie kilkanaście tego rodzaju dokonań twórców ze Skandynawii. Obawiam się, iż niepotrzebnie sięgnąłem po tę lekturę, gdyż miałem o autorze „Mężczyzny o twarzy mordercy” bardzo dobre zdanie. Miałem. I smutno mi, że przeczytałem książkę tak marną.
Wydawnictwo Czarne, 2011
Oj, to rzeczywiście rozczarowujące...po udanym debiucie chciałoby się, aby każda kolejna książka była tylko lepsza.
OdpowiedzUsuńWitam :)
OdpowiedzUsuńTeż wiele sobie obiecywałam po tym autorze ale recenzja skutecznie mnie odstraszyła od drugiej jego książki. Czyżby został autorem jednej dobrej książki, czy to może niemoc twórcza?
pozdr. opty2
Dzięki za ostrzeżenie, będziemy unikać tej książki... ;)
OdpowiedzUsuńooo dobrze, że teraz trafiłam na tą recenzję! Popołudniu miałam zamiar kupic tą książkę, ale się powstrzymam :) dzięki za ostrzeżenie :))
OdpowiedzUsuńA ja jednak zaryzykuję, choć po recenzji trochę się boję, pierwsza część była naprawdę niezła.
OdpowiedzUsuń