Zasadnicza historia rozgrywa się w przedwojennym domu z ogrodem, w którego pokoju została kiedyś zastrzelona przez hitlerowców dziewczyna. Po latach jej imienniczka zastaje tam ducha zmarłej, usiłującego ją przekonać, że można zmienić los, nie pozwolić złu zwyciężyć i dać świadectwo temu, iż prawdziwe, ciepłe uczucia są w stanie zawsze wygrać z tym, co mroczne. Przestrzeń fabularna w nowej książce Magdaleny Zimniak nie jest tak przytłaczająca jak w „Willi”, gdzie rozgrywał się nie tylko dramat życia dwóch kobiet, ale przede wszystkim rozliczeniu uległy zdarzenia z wielkiej historii, jakie wpływały na proste historie ludzkie. Motywem, wokół którego koncentruje się „Pokój Marty” jest miłość. Trudna, taka zupełnie nieprzystająca do dzisiejszych czasów, archaiczna i staroświecka nieco. To miłość, która rozegra się teraz i jej wspomnienia sprzed lat. Obrazy przeszłości nakładają się na barwny kalejdoskop zdarzeń pewnej siedemnastolatki, czyniąc z opowieści o niej symboliczny traktat o roli odkupienia i trudnościach, jakie napotykamy, próbując realizować swe marzenia.
Zimniak pisze początkowo bardzo prostym, chwilami irytującym i dość chłodnym językiem. Narracja rozpoczyna się banalnie. Mniej banalnie kończy, ale między pierwszym a ostatnim zdaniem powiedziane zostaje dosłownie wszystko, co ma być powiedziane. Nie intrygują tajemnicze nawiązania do bestialsko zamordowanej imienniczki Marty, nie porusza jej zainteresowanie tym, co było. Nie wznieca żadnych odczuć również płomienne uczucie, jakim nastolatka obdarza w ekspresowym tempie swego wychowawcę w nowej szkole. Nic to, że rozwój zdarzeń i emocji rozłożony jest tak, że mamy tutaj do czynienia z zaskakująco szybko rozwijającą się opowieścią o dojrzewaniu, zranieniu i próbach odnalezienia się na życiowym bezdrożu. Najbardziej przygnębiający jest fakt, że „Pokój Marty” chce nam sprzedać najprościej rozumiany banał, dobierając doń jedynie atrakcyjną z pozoru przeszłość i opis przenikania się tego, co było oraz tego, co jest.
Eryk, charyzmatyczny nauczyciel fizyki wielbiący poezję i swoich uczniów, to z pewnością typ, który niejednej nastolatce może zamieszać w głowie. Naturalnie miesza Marcie i to nadzwyczaj szybko. Wiem, że dzisiejsza młodzież dojrzewa w błyskawicznym tempie, ale doprawdy krótkość czasu od momentu zrobienia pierwszych maślanych oczu w kierunku Eryka do wskoczenia mu do łóżka jest u Marty co najmniej rekordowa. Nie upraszczajmy jednak. Okazuje się, że dojrzały nauczyciel odnajduje w dziewczynie miłość życia. Zwierza jej się z traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa i daje tak wielkie poczucie bezpieczeństwa, że Marta zatraca się do szaleństwa, bo jakże nie kochać człowieka tak doświadczonego przez los?
Podobnie doświadczony jest też ojciec dziewczyny. Karol Kępiński, znany pisarz, zmaga się wciąż z pustką po śmierci żony i żyje dzieciństwem, w którym doświadczył szaleństw chorej psychicznie babci. Nie jest w stanie nawiązać żadnej bliższej relacji z kobietą, bo dawno temu pokochał tylko tę jedną, jedyną. Karol próbuje na siłę uszczęśliwiać Martę, a właściwie „urabiać” ją według sobie tylko znanego planu. Naturalnie romans córki z nauczycielem wzburza go ogromnie, a dziewczyna w ramach buntu wyprowadza się z domu i nie chce wracać do miejsca, w którym mieszka człowiek wzbudzający w niej strach.
Bo „Dom Marty” to między innymi opowieść o strachu i próbach jego oswojenia. Mamy lęki tych, którzy już nie żyją i tych, dla których życie jest trudem ponad siły. Mamy strach o przyszłość uczucia, które rozpalone tak nagle, musi przejść poważną próbę. Zdarzenia w pewnym momencie wydają się wreszcie na chwilę nieprzewidywalne, ale to kwestia kilkunastu stron, bo melancholijną i smutną resztę można sobie dośpiewać.
Zimniak próbuje pisać o samotności w sposób twórczy i nowatorski, ale nie mówi nam niczego nowego. Samotny jest nie tylko Karol. Samotność dręczy w pewnym momencie i jego córkę, i jej kochanka, i sympatycznego sąsiada, który kiedyś kochał się w Marcie nawołującej teraz do nowej mieszkanki domu w Maciejowie i przekonującej ją, że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje.
Wydaje się, iż „Pokój Marty” to książka, w której po raz kolejny autorka frapująco połączy dwie przestrzenie czasowe, a dodatkowo opowie ciekawą historię. Historia Marty, jej poetyckie próby, wzloty i upadki miłosne oraz przemyślenia o życiu są może nie tyle banalne, co po prostu nużące. Trudno powiedzieć, o co Magdalenie Zimniak chodziło w tej książce. Może jest tak, że nazbyt osobiste opowieści i przekaz, który w pełni zna być może tylko najbliższe otoczenie pisarki, to za mało, żeby oczarować czytelnika. Zaś po „Willi” oczekiwałem, że Zimniak to potrafi.
KUP KSIĄŻKĘ
Sporo słyszałam o tej książce. Nadal się zastanawiam, czy do niej zaglądać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Całkowicie zgadzam się z recenzją. "Willa" była dobra, momentami nawet bardzo. "Pokój..." to blada kopia, często męcząca oklepanymi wątkami i irytującą (choć dobrze wykreowaną) bohaterką. Akcenty są źle dobrane: zamiast podkreślać niezwykłość, zagadki, autorka postawiła na wielokrotnie już opisywane problemy i powtórzyła je w mało odkrywczy sposób. Nie bardzo polecam.
OdpowiedzUsuńJak wyżej - wielkie rozczarowanie, żałuję wydanych pieniędzy na tę książkę.
OdpowiedzUsuńSłabiutka książeczka, pretensjonalna i nieznośnie źle napisana.
OdpowiedzUsuńW pełni się zgadzam z tą opinią. Nie dotrwałam do finału.
Usuń