Dobrze, że po raz kolejny
wydaje się ciekawe książki. Reportaż Mateusza Marczewskiego przed czterema laty
umknął mojej uwadze i dopiero teraz mogłem się nad nim pochylić w skupieniu.
Jest nad czym. To opowieść o rdzennych mieszkańcach Australii, którzy byli tam
od zawsze i o białych Australijczykach, jacy po pojawieniu się na nie swojej
ziemi, szybko wprowadzili swoje prawa i kazali Aborygenom ich przestrzegać. To
opowieść o ludziach, którzy są dla siebie tak przejmująco obojętni, że autor
pokusił się nawet o tytułowy zwrot „niewidzialni”. Problematyka podzielonego
społeczeństwa Australii będzie opisana językiem niezwykłym jak na reportaż, bo
pełnym subtelności, metafor, intrygujących symboli i ogólnie w tendencji nie
mówienia o niczym wprost. Obcując z prozą Marczewskiego, próbujemy nie tyle zrozumieć
problem braku porozumienia między rdzenną a napływową ludnością australijską,
co przede wszystkim czytamy o niezwykłym, trudnym do ujęcia w słowach, pięknie
kontynentu – zasiedlonego przecież głównie po brzegach, a centralnie palonego
słońcem, które zostawia w buszu ślady nieprzemijającego piękna dzikiej
przyrody.
Właśnie tam, na bezkresnych
pustyniach środkowej Australii narodzili się z Nicości ci, którzy teraz nie
roszczą sobie prawa do tego, by anglojęzyczni imigranci uznawali, że to oni są
gośćmi. Biali nie widzą w Aborygenach żadnej niezwykłej egzotyki, nie szanują
ich i nie próbują zrozumieć. Kogo mają rozumieć? „Aborygeni są jak dzieci. Jak
porzucone i bezprizorne skurwysyny, które w mieście rzucą w ciebie butelką za
nic – tak dla echa rozbijanego szkła (…) Śmierdzą i chodzą grupami jak ciemny,
ale silny gatunek budzący jednocześnie strach i politowanie”. Lepiej omijać
takich szerokim łukiem. Lepiej ich nie widzieć, skoro nie dają się dopasować do
nowych, obowiązujących norm. Niech staną się niewidzialni. Bo kiedy ich nie
widać, problemów także nie ma.
Przecież żeby poznać
Aborygenów potrzeba nie lada wysiłku, czasu i przede wszystkim chęci. Są w
Australii od zawsze. Tymczasem? „Niewiele o nich wiadomo. Ich mity i pieśni
poznano, ich kosmogonia została już dawno rozpisana. (…) Nie udało się, jak na
razie, rozpoznać ich mentalności – prozaicznego innego oglądu świata”.
Marczewski próbuje to zrobić jakby za białych Australijczyków, którym się nie
chce. Jego opowieść jest próbą docierania tam, gdzie dotrzeć nie sposób. Bo
przecież bardzo trudno zrozumieć aborygeńskie zwyczaje – np. to, że nie patrzą
w oczy podczas rozmowy lub to, iż mają upodobanie do gromadzenia rzeczy
zbędnych – kiedy są one tak dalekie od tak zwanych kultur cywilizacji.
Australijska kultura „cywilizacji” białych to polowania na Aborygenów początkiem
XX wieku czy też odbieranie dzieci ze związków mieszanych, by małych Aborygenów
wyzuć z ich tradycji, całkowicie niepojętej i innej od tego, jak nakazują żyć
współczesne wzorce. Marczewski podkreśla wrogość i przemoc, ale to chyba nie
ona w jego odczuciu jest największym problemem. Autor sugeruje, że niemożność
dogadania się, przekroczenia granic kulturowych współcześnie uniemożliwia
zwyczajna obojętność i bierność w relacjach ludzi, którzy najchętniej nie
widzieliby się nawzajem.
„Niewidzialni” to reportaż
poetycko zadawanych pytań i unikania odpowiedzi. Znajdziemy się wśród
aborygeńskich legend i opowieści, poznamy magię aborygeńskiego malarstwa, odkryjemy
rolę żałobnych pali czy też przeżyjemy niezwykłą chwilę, jaką jest zmysłowy
taniec, któremu poddaje się Aborygenka, zaś jej ciało staje się wtedy dziełem
sztuki. Autor zwraca uwagę na niuanse i w nich próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie o to,
co czują Aborygeni. Nie są przecież zbyt wylewni, to bardziej ich sztuka oddaje
nastroje. Wielu jest zwyczajnie mało sympatycznych, a niektórzy reagują
agresywnie, jak australijscy biali zresztą. Marczewski znajduje się zatem
między przysłowiowym młotem a kowadłem; na ziemi, która pamięta wszystko i
której pamięć obejmuje głównie wieki Aborygenów. Bo oni są panami Australii.
Tyle tylko, że obecnie wolą apatię i oddalenie od innych, gdyż walczyć nie ma o
co.
Mateusz Marczewski w swych
rozważaniach o dwóch grupach ludzi, którzy nawzajem nie są w stanie się
przeniknąć, zwraca uwagę na współczesne wypaczenie pojęcia równości.
Australijska równość bowiem to identyczność. Aborygeni kolorem skóry, strojem,
zwyczajami i językiem nie są w stanie i nie chcą być jednością z białymi. Tym
samym nie ma równości, bo przecież tylko tacy sami ludzie mogą być jednakowo
traktowani.
Autor „Niewidzialnych”
dokonał rzeczy prawie niemożliwej. Udało mu się na chwilę wejść do hermetycznie
zamkniętego świata, gdzie na pewno żaden biały nie może się znaleźć. Marczewski
ledwie dotyka tego, co jest prawdziwą naturą Aborygena. Przy okazji zwiedza
Australię, chłonie jej spalone słońcem, bezkresne przestrzenie; szuka punktu
zaczepienia, by niewidzialnych naszkicować grubą kreską tak, by można ich zauważyć
i choć trochę zrozumieć.
Czuję się zachęcona do lektury. Zapraszam do zapoznania się z moimi recenzjami.
OdpowiedzUsuń