Mając w pamięci traumę, jaką
była lektura „Wilgotnych miejsc”, zabierałem się do czytania nowej powieści
Charlotte Roche z przekonaniem, że oto przede mną kolejna pornograficzna i
naturalistyczna prowokacja, która z pewnością świetnie się sprzeda. Kiedy rozpocząłem
czytanie i zapoznałem z genitalno-analno-waginalnymi tajnikami sypialni głównej
bohaterki, byłem przekonany, że brnę w kolejny literacki chłam. Tymczasem
trzymam kciuki za dobrą sprzedaż i gratuluję Roche, bo „Modlitwy waginy” to
naprawdę ciekawa książka! Warta poznania opowieść o dzieciństwie, od którego
chce się uciec i o neurozach dorosłości kobiety, jaka stara się robić wszystko
na przekór matce. Książka o rozpaczliwych próbach porządkowania chaosu świata,
paraliżujących lękach i o tym, co potrafią zrobić z wyobraźnią. Powieść –
studium prawdziwego przywiązania, historia związku niezwykłego swą zwykłością i
narracja, która mimo wszystko jest bardzo ciepła i optymistyczna, choć jej
bohaterka toczy boje ze sobą i ze światem, których końca tak naprawdę nie
widać.
Dużą krzywdę robi tej
pozycji tytuł oraz okładka. Kobieta, której historię poznamy, jest ateistką, a
jej wagina co najwyżej może się rozciągać lub wilgotnieć. Minimalizm okładki to
z jednej strony dobre posunięcie, bo zwraca się uwagę na jakże ważne w tej
historii żołędzie; z drugiej jednak jest to pójście po linii
najmniejszego oporu, biorąc pod uwagę fakt, w jaki sposób „opakowano” pierwszą powieść Roche.
Zapewniam, że warto zajrzeć do środka. Może niekoniecznie waginy Elisabeth
Kiehl, ale jej duszy, w której drzemią demony, wizja śmierci i wszystko, co
najgorsze i co nie daje normalnie funkcjonować. Roche zadaje jednak przewrotne
pytanie o to, co niby takiego w jej bohaterce jest nienormalne i czy to może
świat wokół sfiksował, a z jej umysłem naprawdę wszystko jest w porządku?
Przyznajmy, do końca nie
jest. „Mam obłąkaną wyobraźnię. Która zajmuje się wyłącznie kreśleniem
scenariuszy jak z horroru. Sama sobie wszystko wymyślam w najdrobniejszych
szczegółach. Sama się tym zadręczam. I tylko wtedy, kiedy przesłonię lęk
hiperseksualnością, jestem wolna od lęku”. Charlotte Roche stara się dać
wyczerpującą odpowiedź na pytanie o to, dlaczego tak się dzieje. Ja pozwolę
sobie tylko zasugerować kilka tropów interpretacyjnych. Każdy może odebrać tę
książkę inaczej, ale liczę na to, iż większość zrozumie, że treść to nie tylko
kopie z tanich poradników psychologicznych, których autorka się pewnie
naczytała. Nie, „Modlitwy waginy” to jednak życie; prawdziwe neurotyczne życie
tysięcy 33-latek, które boją się jednak rozmawiać z samymi sobą. Albo z
terapeutą. Znajdą tam sporo niewypowiedzianych głośno zdań, wiele wstydliwych
myśli; sporo egzystencjalnego brudu, ale i prawdy o tym, że tworzy nas to, co
dookoła w dużo większym stopniu niż my sami, nasz rozum i inteligencja.
Elisabeth miała koszmarną
rodzinę. Miała. Ojciec i matka żyją, ale ona wytarła ich ze swego życia niczym
za sprawą magicznej gumki myszki. Matka – katoliczka od zawsze wpajała jej, że
seks jest obrzydliwy i to coś złego. Elisabeth na złość rodzicielce nie tylko
odmroziła sobie uszy, ale także pożegnała się z Bogiem i zaczęła się pieprzyć
na wszystkie możliwe sposoby. Jest niesamowicie oddana – dosłownie i w
przenośni – Georgowi, dużo od niej starszemu mężowi. Takie kompensowanie sobie
braku z dzieciństwa; ojciec ostatecznie może zostać i niech sobie gdzieś tam
tkwi w partnerze. Oboje żyją w małżeństwie nowoczesnym seksualnie. Nic, co
ludzkie nie jest im obce, więc próbują wszystkiego i czerpią z tego dziką
rozkosz. Żeby nie było nudno, czasami wybierają się razem do burdelu lub dają
poszaleć wyobraźni przy filmach pornograficznych. Dla Elisabeth seks jest
niezwykle istotny. Dzięki niemu zapomina o problemach, ale też nadaje mu rangę
symboliczną – oczyszczającą. Istotny jest jeszcze fakt (nie ignorujmy go!), że
w jej przekonaniu ludzi nie łączy żadna miłość tylko wzajemne napalenie i
jeżeli erotyczny piec wygasa, duża jest szansa na to, że związek się rozpadnie.
Związek bohaterki cementuje
jeszcze córka. Przy niej rodzice są inni. Sfera seksu nie istnieje. Rozpoczyna
się niekończący się rytuał ceremonii i zwyczajów związanych ze wszystkimi
prozaicznymi czynnościami. Bo porządek musi być. Świadomości dziecka nie zbruka
zaburzona świadomość matki ani fakt, że oboje z ojcem lubią dziki seks. Wbrew
chaosowi wewnątrz duszy Elisabeth, świat wokół niej wydaje się nieznośnie
dobrze uporządkowany. Widzimy, że nie jest to kolos na glinianych nogach,
chociaż takiej kochanki, matki, a może nawet przyjaciółki nie chcielibyśmy
mieć. Jej wieczna potrzeba troski o innych to przeniesienia z okresu
dzieciństwa; ma to także duży związek z tym, że po tragicznym wypadku role się
zamieniły i córka opiekowała się poszkodowaną matką. Tą matką, która podczas
jazdy samochodem zabiła swoje dzieci. Śmierci i dramatów w życiu Elisabeth
Kiehl było naprawdę wiele. Teraz jej życie będzie szczęśliwe. To nic, że od lat
przy pomocy terapeutki buduje coś, co nie wydaje jej się pewne. Ona wie, że
będzie dobrze i tak będzie.
Bez względu na to, jak
bardzo irytować może proza Roche, buduje w niej ona przekonujący obraz po
prostu silnej i dzielnej kobiety. Co z tego, że z neurozami! Każdy je ma, ale
Elisabeth nie zamiata tego pod dywan. Pomaga terapia, pomaga poczucie
spełnienia i przede wszystkim pomaga seks. Była prezenterka telewizyjna
wykorzystała tematykę seksualności mądrze i z wyczuciem. I nawet nie
przeszkadzają historie o walce z robakami w dupie czy o ćwiczeniach rozciągania
tego czy owego przed seksem analnym. „Modlitwy waginy” to historia strachu
przed życiem i opowieść o tym, jak w życiu – mimo tego, co się przeszło – można
dawać sobie radę. To nic, że Elisabeth sprawia wrażenie, jakby była wykończona
swoim jestestwem. Przeżywa je w pełni, jak każdy akt seksualny. Pełną piersią.
Tym razem prowokacji
niewiele, za to sporo ciekawie stawianych pytań i sprytne manipulowanie
czytelnikiem tak, by bohaterka go irytowała i intrygowała zarazem. Dlatego
właśnie nigdy nie skreślam danego autora po jednym tytule. Bo tacy jak Roche potrafią
często bardzo miło zaskoczyć.
tłum. Ewa Kochanowska
Wydawnictwo Czarna Owca,
2012
Znakomita recenzja, zresztą jak większość tych, które wyszły spod Twojego pióra :) Zwróciłam jednak uwagę na jedno zdanie, moim zdaniem niepoprawne - ,,[...]po najmniejszej linii oporu". Czy nie sądzisz, że to błędne użycie frazeologizmu? (dla pewności sprawdziłam w wielu źródłach - istnieje ,,linia najmniejszego oporu"). Oczywiście nie chcę się czepiać, broń Boże nie odbieraj mojego komentarza w ten sposób, bo każdemu się zdarza :)) Po prostu zaintrygowało mnie to - a może wprowadzono drugą wersję? :)
OdpowiedzUsuńHiliko, dzięki za wnikliwość. Faktycznie, niezgrabnie. Już poprawiam! Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńCóż, w takim razie dam autorce jeszcze jedną szansę ;)
OdpowiedzUsuńCo do 'Wilgotnych Miejsc' byłam przede wszystkim zirytowana niewspółmiernością ilości przeżyć bohaterki do jej młodego wieku.
Zakoczyła mnie ta pozytywna recenzja. "Wilgotne miejsca" były dla mnie tak skandalicznie beznadziejne, pretensjonalne i błache, że w ramach protestu tej nowej pozycji na pewno nie kupię. Opalcuję w księgarni, albo skądinąd wydobędę.
OdpowiedzUsuń"Matka – katoliczka od zawsze wpajała jej, że seks jest obrzydliwy i to coś złego." - Jak widać recenzent czytał najwyraźniej tę książkę po łebkach, ponieważ matka głównej bohaterki była ateistką! Więcej nawet - główny problem polegał na tym, że była 'przesiąkniętą do szpiku kości feministką' i z tego też powodu zrodził się wewnętrzny konflikt w głowie Elisabeth Kiehl, która z całego serca chciała zostać u boku swego męża Georga do końca swoich dni i w tym właśnie celu dogadzała mu na wszystkie możliwe sposoby...
OdpowiedzUsuń