Pierwsza część powieści, opowiadająca o dorastaniu Ranta w prowincjonalnym miasteczku, jest najbardziej pasjonująca i najmniej – w porównaniu do dalszych opowieści – „przekombinowana” i przegadana. Bo okazuje się, że Palahniuk w linearnej narracji sprawdza się o wiele lepiej niż w momencie, kiedy całą historię zacznie wikłać jakimiś podróżami w czasie, korektami pochodzenia czy też lekkimi zabawami z takimi pojęciami jak „tożsamość” i „rzeczywistość”. I wcześniej, i potem o tytułowym bohaterze opowiadają jego krewni, znajomi, a także ludzie, dla których biografia Ranta coś znaczyła i w jakiś sposób się zapisała w ich pamięci.
Middleton to miasto psów oraz latających na wietrze tamponów i kondomów (Rant potrafi rozpoznać węchem właścicielki i właścicieli tychże charakterystycznych przedmiotów). Rodzinna dziura Ranta to miasto bez właściwości, w którym można długo i bezbarwnie egzystować. „Małe skupiska nieprzytomnie atrakcyjnych idiotów i idiotek, płodzących potomstwo i trwających potem w długiej, ponurej dorosłości”. – to między innymi o Middleton. I właśnie w takim miejscu, zwyczajnym aż do bólu, niezwykła postać Ranta ściągnie na siebie uwagę wszystkich.
Zastanawiające jest jego pochodzenie. Matka urodziła go w wieku czternastu lat i na początku wielbiła, by któregoś dnia nazwać potworem, kiedy odkrywa, iż cała ściana nad łóżkiem syna oklejona jest kuleczkami z jego zaschniętych smarków. Irene widzi w Rancie te wszystkie niedoskonałości, jakie musiała znosić, wiodąc swoje niedoskonałe, przedwcześnie dorosłe życie. Ojciec jest kimś zagadkowym. Tymczasem Rant naprawdę to czarci pomiot, jakieś zło wcielone. Pozornie człowiek bez właściwości, a tak naprawdę machina napędowa zdarzeń, które odbiorą Middleton dumne miano zwykłego miasta. Dziać się bowiem zaczną rzeczy co najmniej niezwykłe, a wszystko to w mniejszym lub większym stopniu przez Ranta.
Nasz bohater lubi igrać z życiem. Pozwala się kąsać dzikim zwierzętom i sprawdza swoją odporność na ich jad. Okazuje się, iż może znieść bardzo wiele. Co więcej, nie chorując, jest w stanie zarażać innych i doprowadzać do małych apokalips wszędzie tam, gdzie kaszlnie albo plunie śliną zarażoną wścieklizną. Rant wydaje się też prowokować całą masę dwuznacznych zdarzeń; można mu zarzucić, iż kieruje losem tak, by inni dostawali po grzbiecie za jego charyzmę i niezdolność do upodobnienia się do świata, jaki go otacza.
Bo Rant to w gruncie rzeczy nie postać z krwi i kości, lecz jakaś idea, a pewnie i po części mit. Od początku wiemy, że go nie ma. Ginie tragiczną śmiercią, ale przecież nikt nie odnalazł zwłok. Po tym, jak na stałe zaburzy porządek w swym rodzinnym miasteczku, uda się do metropolii, w której szybko wejdzie w specyficzną subkulturę party crasherów, którzy nocami oddają się dzikiemu szaleństwu towarzyszącemu rozwalaniu aut innych. W usta Ranta Palahniuk wkłada kilka ważnych prawd życiowych, jak choćby ta - „Istniejesz tylko i wyłącznie w oczach innych ludzi”. Konstrukcja wywiadu rzeki dodatkowo podkreśla wagę stwierdzenia Ranta. Jego biografia powstaje z opowieści innych ludzi. Każdy opowiadający tworzy go niejako na nowo. Każdy może konfabulować, ale tak naprawdę przecież wierzymy wszystkim. Albo nie ufamy nikomu… W opowieściach o Rancie widzimy, jak ów wiejski głupek z szatańskim uśmiechem i czarnymi od smoły zębami, wykorzystywał innych, by osiągać własne cele. Zasiać strach, niepewność. Udawać, że jest tym, za kogo go nie mają. Manipulacje Ranta odbijają się także na tym, w jaki sposób się o nim mówi. Matka opowiada z miłością, ale i naiwnością. Metropolitalna wybranka Echo Lawrence o psychice zrytej bardziej niż lakier na jej samochodzie opowie, jak ujarzmiała dzikość Ranta. Z jednej strony nasz bohater wydaje się bardzo ulotny i słaby, z drugiej jednak urasta w oczach niektórych do rangi mitycznego boga; sprawcę zmian i przemian, które nie pozostawią cię obojętnym wobec tego, jak żyjesz.
Rant uważa swoją egzystencję za niepowtarzalną. „Być może moje życie jest nic niewarte i nudne, ale przynajmniej jest moje własne, i nie zjechało z taśmy montażowej, nie dostałem go z drugiej ręki i nikt mi go odgórnie nie narzucił”. To jakość jedyna w swoim rodzaju. Niepowtarzalna i niemożliwa do naśladowania. Wszelkie dziwactwa Ranta są tak naprawdę stygmatami jego normalności. Normalności w nienormalnym świecie, w którym rządzą popkulturowe doświadczenia dla mas zwane senseo, zastępujące świadomość i pozwalające na to, by prowadzić odbiorcę tam, gdzie chce świat. Rant jest zatem outsiderem, ale z drugiej strony jest jedyną alternatywą dla rzeczywistości naginanej przez tak zwaną kulturę masową do potrzeb prostych, by nie rzec prostackich - i tylko takimi kierują się masy.
Być może „Rant” to powieść wielowątkowa, ale trudno od tego uciec, kiedy decyduje się na koncepcję stwarzania i poznawania głównego bohatera widzianego przez innych. Rant – podkreślam ponownie - istnieje i nie istnieje w gruncie rzeczy. Jest lekiem na całe zło świata znudzonych jego przewidywalnością, a z drugiej strony zbyt ostro atakuje codzienność, wdzierając się do niej i infekując innych – nie tylko w sensie dosłownym wspomnianą już wścieklizną. On – jak Misty z „Dziennika” – jest wyobcowany społecznie, ale tylko na swoje życzenie. I dzięki temu, że jego życie ma jakość, tak wiele nasuwa się myśli o tym, co w tym życiu obok niego jest nie tak. „Rant” to powieść pytań, nie odpowiedzi. Jak zawsze w przypadku Palahniuka zabójczo ironiczna i złośliwie narzucająca pewne punkty widzenia. Jedna z ciekawszych w jego dotychczasowym dorobku i taka, po której nie da się zasnąć spokojnie. Bo Rant burzy jawę, będąc jakimś sennym symbolem. W nocnym ukryciu pokazuje własną wykładnię świata. Uważajcie, czy nie czai się tuż obok was ze swym cuchnącym oddechem i śliną zarażoną wścieklizną!
tłum. Elżbieta Gałązka – Salomon
"Bo okazuje się, że Palahniuk w linearnej narracji sprawdza się o wiele lepiej niż w momencie, kiedy całą historię zacznie wikłać jakimiś podróżami w czasie, korektami pochodzenia czy też lekkimi zabawami z takimi pojęciami jak „tożsamość” i „rzeczywistość”."
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że początkowo też tak uważałam. W pewnym momencie jednak odkryłam na własny czytelniczy użytek, że te kolejne części "Ranta" przypominają mi programy z serii "niesamowite historie" itd., które masowo są produkowane w USA (w Japonii tyż), a sporo z nich do Polski dociera, ba! powstają także polskie wersje. To z jednej strony. Z drugiej - przywodzi na myśl Internet. I tę możliwość "powrotu w przeszłość", multiplikacji siebie, retuszu własnej tożsamości itd.