Lubię beletrystykę Łukasza
Gołębiewskiego, choć akurat w treści całości jego dokonań się nie orientuję.
To, co udało mi się przeczytać - przy
dużej różnorodności poziomu literackiego – to na pewno książki szczere i bezkompromisowe.
Z publicystyką autora nie miałem jeszcze do czynienia i pewnie tak by zostało,
gdyby nie tytuł jego najnowszego eseju „Gdzie jest czytelnik?”. Ponieważ to
pytanie w ostatnim czasie zadawałem sobie kilka razy, nigdy nie znajdując
odpowiedzi, sięgnąłem po specyficzny przewodnik. Po świecie kultury mediów
elektronicznych, technologii informacyjnych, rynku współczesnej książki
wypierającym zwarte wydawnictwa drukowane i po świecie, w którym krąży teraz
czytelnik online – osobowość wymagająca i oczekująca nowej jakości. Szybkiej, łatwej
w użyciu, najlepiej darmowej.
Imponująca jest liczba tekstów źródłowych, z
jakich Łukasz Gołębiewski korzysta, rozważając pozycję współczesnego
czytelnika, odbiorcy kultury. Może przez to być i tak, że autor nie mówi
niczego nowego. Zmasowana liczba przypisów wybija z regularnej lektury. Nie ma
w tym eseju porządku myślowego, bo autor chce powiedzieć o zbyt wielu
problemach naraz. Niemniej jednak „Gdzie jest czytelnik?” to pozycja, którą
powinien znać każdy, kto o losy czytania i książek pyta coraz częściej z
trwogą, widząc świat, w którym czytanie to jakiś archaizm, od którego odwraca
się coraz więcej ludzi.
Gołębiewski zwraca uwagę na
to, iż współcześni odbiorcy, dysponując nadmiarem kanałów i informacji, wcale
nie są mądrzejsi niż ci, którzy kiedyś zaglądali do gazet, czasopism,
encyklopedii. Co się takiego niedobrego podziało ze światem, że odeszły już w
niepamięć nawyki czytania w skupieniu i prawdziwego analizowania tego, co się
czyta? Oczywiście informatyzacja życia, nowe media, sposoby kreowania
rzeczywistości na inny, nieznany dotąd sposób. Porażające są przytaczane dane
dotyczące tego, jak niewiele osób sięga dzisiaj po książkę, ale najbardziej
przeraża fakt, iż kontakt z nią ma naprawdę niewielki procent ludzi
wykształconych. Mamy teraz coś na kształt „czytelnictwa online”, czyli
pochłaniania treści bezrefleksyjnie, szybko i pobieżnie. W szerszym ujęciu
Gołębiewski omawia rozwój oraz problemy nowoczesnych technologii przekazu;
wskazuje zagrożenia dla naszych umysłów i nawyków sięgania po książkę drukowaną,
by pobyć z nią w ciszy i skupieniu. Autor pisze: „Czy ten świat mnie oburza? Tak. Czy chcę z
nim walczyć? Nie. Bo to walka z wiatrakami, walka idealistyczna, romantyczna,
skazana na porażkę”. Co można zrobić? Próbować odnaleźć jeszcze nadzieję na to,
że czytelnictwo nie wygaśnie i że zainteresowanie książką – dla której wciąż
nie ma nowej definicji – nadal będzie istnieć mimo tego, iż książka sama w
sobie przestaje być wartością albo też jest wartością dezawuowaną w świecie
strzępków informacji, szybkiego surfowania po sieci i pobieżnego przeglądania
linków umieszczanych na Facebooku, gdzie głównym kryterium oceny wszystkiego
jest nieszczęsne „lubię to”, wyrażające zarówno wszystko, jak i nic.
W nowoczesnej kulturze 2.0
każdy może być twórcą. Kultura sieci zaburza rolę odbiorcy. Odbiorcą nie chce
się być. Edwin Bendyk w konkretnym kontekście wskazuje, że obecnie więcej ludzi
pisze niż czyta. W oderwaniu odeń ta myśl staje się uniwersalna; wielokrotnie
chodzi po głowie tym, którzy wiedzą, z jakim trudem zdobywa się skupienie
odbiorcy. Współczesny czytelnik jest nie tylko wygodny, co jest czytelnikiem od
czasu do czasu. Nie dość, że nie chce mu się przeczytać książki drukowanej,
dodatkowo nie ma ochoty na odwiedzanie innych niż internetowe księgarni czy też
bibliotek. Co można zrobić w dobie internetowego złodziejstwa, gdzie każdy plik
wędruje sobie swobodnie i bezpłatnie między użytkownikami sieci i gdzie
audiobooki i e-booki są dużo bardziej wartościowe niż drukowany wolumin, a i tak rzadko kiedy korzysta się z nich z
rozmysłem?
Diagnozy stawiane
współczesnemu czytelnictwu są smutne i chwilami przerażające. Kiedy doda się do
tego fakt, iż oto trwa zmierzch tradycyjnych księgarni oraz bibliotek, a
zamiast wertować kartki, ruchem palca zmienia się stronice na tabletach, nie
wydaje się, aby tradycyjna forma komunikacji między pisarzem a czytelnikiem
przetrwała w świecie, w którym komunikaty nie mają już określonych odbiorców i
nadawców. Gołębiewski pisze o załamywaniu się rynku książki oraz o nowym zjawisku
– sugerowaniu się „recenzjami” amatorów, notkami umieszczanymi przez
użytkowników elektronicznych księgarni i unikaniu wnikliwego czytania tego, co
profesjonalni krytycy literaccy mają do powiedzenia o literaturze. Wskazuje
trudność w wyborze czytania tradycyjnego. Jest w dzisiejszym świecie za szybko
i zbyt nerwowo, by oddać się tak skomplikowanemu zajęciu jak kilkugodzinne
skupienie nad tym, co wydano i co pragnie się przenieść w świadomość
czytelnika.
Gołębiewski ironizuje, że
jeśli obecnie ktoś wyłączy prąd, zgromadzone na elektronicznych nośnikach
zasoby współczesnej kultury znikną. Jeśli zaś pozostaniemy poza siecią, staniemy
się współczesnym wilkami stepowymi Hermana Hessego. Co zrobić, by czytelnictwo wciąż istniało i
by człowiek czytający korzystał z tego tak jak przed latami, gdy wynalazek internetu
nie zasiał w ludziach tak wielkiego chaosu? Są szanse i możliwości, ale by je
zrozumieć, przede wszystkim należy zdać sobie sprawę z zaburzeń, jakie wywołują
nowoczesne media i stylu życia społeczeństw nie tyle demokratyzujących się
wokół Internetu, co przezeń się ograniczających w poglądach, które coraz
rzadziej są nowe, własne, odkrywcze.
Nie jestem pewien, czy droga
tabletowa i elektronicznych wydań to właściwa ścieżka, na której zbudujemy w
przyszłości zainteresowanie książką. Jako książkowy dinozaur, który czyta,
dotykając i odwracając stronice oraz ktoś, kto potrafi wyłączyć komputer i pół
dnia spędzić z książką, uważam, iż tradycyjna droga kontaktu między autorem a
jego czytelnikiem nadal jest możliwa. Do tego jednak potrzebny jest nawyk
kultury czytania. Niech już nawet się czyta na tych elektronicznych cackach i w
przerwach między oglądaniem filmów na Youtube a pisaniem na fejsie. Ważne jest,
żeby była to potrzeba wewnętrzna i ważna. Bo poznawanie literatury to
poznawanie samego siebie. Należny jest jej szacunek, czas i skupienie.
Nowoczesny czytelnik może tego nie mieć. Stanie się niewiele rozumiejącym świat
i innych ludzi użytkownikiem tej odrobiny miejsca, które oferuje mu świat,
gdzie coraz ciaśniej i coraz bardziej nieprzyjemnie.
Nie można tylko szukać
współczesnego czytelnika. Trzeba go do czytania zachęcać. To trudne i żmudne,
ale możliwe. Wierzę w to, że książka jednak nie umrze. Gołębiewski w gruncie
rzeczy też nie snuje czarnych wizji; próbuje znaleźć pozytywy w sytuacji, jaka
dla książki i czytelnictwa rzeczywiście nie jest zbyt radosna.
Biblioteka Analiz, 2012
Niestety współcześnie książki mają się kiepsko. Ale z drugiej strony, patrząc na zainteresowanie jakim cieszą się np Targi Książki, myślę, że literatura szybko się nie podda. Tym bardziej, że ja sama otoczona jestem znajomymi, którzy uwielbiają czytać. Wierzę więc naiwnie, że prawdziwe czytelnictwo nie umrze. Przynajmniej nie bez walki.
OdpowiedzUsuńGołębiewski - z tego co zrozumiałem - chyba zauważył, że współczesne zaitneresowanie książką nie jest równoznaczne z zainteresowaniem jej treścią. Książka może pozostać popularna, ale nie będzie spełniała roli rozwojowej, jaką pełniła wcześniej bo - albo - służy zdobieniu ściany albo lekturze "bezrefleksyjnej", tak łatwej, że całkowicie pozbawionej oporu, podlegającej natychmiastowemu zapomnieniu.
OdpowiedzUsuńAntagonistko, onibe ma rację i chyba tak w przyszłości będzie. Spory procent odwiedzających Targi Książki kupuje tam produkty... i odkłada na półkę. W tym znaczeniu wydawnictwa zwarte mają szanse, ale coraz mniej osób zagląda do środka książki, naprawdę do środka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam