Lubię „emigracyjne” książki
Piotra Czerwińskiego. Po lekturze bezkompromisowego, choć chwilami odrobinę
przesadzonego w formie i treści „Międzynarodu” z wielką ochotą zabrałem się za
nową powieść, „Pigułkę wolności”. Na początku jest przerażająco. Potem
śmiesznie i trochę melodramatycznie. Następnie komedia zamienia się w powieść o
manipulacji. Kiedy zrozumiemy, o czym jest naprawdę, wrócimy do tego, co
pojawia się na samym początku. Przerażenie. Przerażenie głupotą, bezmyślnością,
brakiem jakiejkolwiek refleksji i żałosnym używaniem życia przez pokolenie
nazwane przed laty „pokoleniem kciuka”. Kciukowcy Czerwińskiego nie naciskają już
przycisku joysticka. Oni wbijają „lubię to” na fejsie. Bez refleksji i bez
zapamiętania. Tam, gdzie lubi się wszystko i wszystkich, a po jakimś czasie
zapomina się, co się lubiło. Dlatego zmieniam mój początek. Cenię sobie
„emigracyjne” książki Piotra Czerwińskiego. Bo to mocne rzeczy i dają do
myślenia. Poza tym autor jest piekielnie inteligentnym człowiekiem i potrafi
drwić nawet z samego siebie. „Pigułka wolności” jest o tym, jak ludzie potrafią
drwić z siebie wzajemnie oraz o tym, co się dzieje, kiedy zadrwi z nich świat.
Roleksy to życiowy
nieudacznik, hipster, galerianin dający dupy systemowi. Jego życie toczy się
naprawdę, ale przecież głównie przed ekranem laptopa. Aleksander któregoś dnia
dla zabawy inicjuje na Facebooku fanpage, który ma być reakcją na to, że w dalekim
Malawi zakazano publicznego puszczania bąków. Robi to kompulsywnie – tak, jak
większość klikających „lubię to”. Roleksy, jak oni, szybko zapomina o swym
ambitnym projekcie wyrażania sprzeciwu wobec konieczności reglamentowanego
pierdzenia. Kiedy któregoś dnia powraca do miejsca zbrodni bezmyślności, z
niemałym zaskoczeniem zauważa, iż jego strona „Fart for Malawi” ma już wiele
tysięcy zwolenników. Co takiego wydarzyło się po drodze i spowodowało, że
internetowy wygłup wzięto za wartą poznania stronę społeczności, wyjaśni się
dużo później. Tymczasem na początku wraz z bohaterem zadajemy sobie pytanie o
to, co zrobić, by przewodzić coraz większej grupie fanów? Ano nic. Roleksy
staje się idolem i człowiekiem popularnym tylko przez zupełny przypadek. Wcale
też nie musi się starać, by dbać o grono wielbicieli. Wystarczy, że napisze, iż
idzie spać lub do toalety, a już wirtualne kciuki szaleją, bo przecież te
anonimowe awatary na ekranie są w stanie polubić wszystko, co robi, mówi i
myśli ich duchowy guru.
Oczywiście nie sposób nie
zauważyć, że jeśli jest mężczyzną i przypadkiem podał prawdziwą płeć w
ustawieniach konta, wcześniej czy później zaczną kleić się do niego fanki.
Najpierw kopnięta i inwazyjna Candy Pants. Roleksy robi duży błąd, ignorując
jej chęci kontaktu, ale o tym dowiemy się potem, natomiast on sam nie dowie się
niczego. Trudno jednak oprzeć się Ultra Marynie, która lubi wszystko, co lubi
Aleks i dowody swego uwielbienia umieszcza w ilościach hurtowych wszędzie tam,
gdzie może. Kiedy wciąż wzrasta popularność strony kontestującej zakaz
pierdzenia, Ultra Maryna coraz silniej urasta w oczach Roleksego i szybko staje
się jego muzą i osobą, która otwiera mu oczy na świat. Ultra Maryna jest
rzekomo antropologiem kultury, ale oddała się jakiemuś szemranemu chałturzeniu,
za które może godnie żyć. Nasz medialny bohater, czyli Pan Nikt, uświadamia
sobie przy niej, że jest bojownikiem o nową wolność. Definiując ją, Ultra
Maryna mówi, że wolny człowiek nie ma żadnych potrzeb i że można stać obok
wszystkiego, sycąc się czymś, za czym goni tak wielu, ale istoty czego nie
rozumie nikt. Dzika kochanka Roleksego stanie się kimś, dla którego chce on
zmienić swe dotychczasowe życie, a lawinowy wzrost poparcia swojej strony
wykorzystać tak, by być szczęśliwym. Bo nie da się – jak myślał – tylko „być”.
Żeby naprawdę być, trzeba „mieć”. Ultra Maryna ma bardzo dużo. Roleks ma Ultra
Marynę i poczucie, że oto zaczyna zdobywać swoje szczęście. Oboje nie mają
pojęcia, czym jest wolność i gorzko im przyjdzie zapłacić za to, że tego nie
wiedzą…
Czerwiński opowiada dwie
historie, a może i nawet więcej. Czym jest „Pigułka wolności”? Zamienia się w
powieść antykorporacyjną, bo ktoś chce położyć łapę na „Fart for Malawi” i zbić
na tym duże pieniądze. Tymczasem jest opowieścią o czymś, co w świecie, gdzie
wszystko się lubi, jest towarem najbardziej deficytowym. O miłości. „Jest to
opowieść o samotnych ludziach, którzy wierzyli, że są zdolni do prawdziwej
miłości”. Żeby w nią uwierzyć i ją poczuć, trzeba parę osób wyrolować. Kto kogo
zrobi w konia – Roleksy Ultra Marynę czy odwrotnie? A może dołączą jeszcze
inni? Przecież to książka o problemach globalnej wioski i zatrzęsie tą wioską w
jej wirtualnych posadach.
W moim odczuciu powieść
Czerwińskiego ma największą moc, kiedy rozprawia o tym, jak wielkie
spustoszenie w świadomości ludzkiej robi Internet. Potem dochodzą do tego
kwestie manipulacji i wyzysku, a akcja przenosi się do bardzo realnego świata
korporacji, który już nie jest tak atrakcyjny. Czerwiński ostro wytyka to, na
co przymykamy oczy. Atakuje i ośmiesza. Zmusza do myślenia. O co chodzi w
dzisiejszym świecie mediów elektronicznych? "Chodzi
o to, żeby na Twitterze pisać o tym, co się robi na Facebooku, a na Facebooku
pisać o tym, co się robi na blogu, a na blogu pisać o tym, co się robi na
swojej stronie internetowej. Tam z kolei pisze się o tym, co się robi w realu,
a o realu pisze się na Twitterze. O to chodzi". I to nie jest tylko
kwestia tego, że niektórym zacierają się granice między światem wirtualnym a
realnym. Chodzi o pokazanie problemu, że Internet nagle pozwolił dojść do
wolnościowego głosu milionom ludzi, którzy tak naprawdę niczego nie mają do
powiedzenia. Ale przecież jakoś muszą wykorzystać swoją szansę. Łatwiej
anonimowo. „Anonimowy człowiek ma siłę tygrysa wypuszczonego z klatki i
równie potężny brak świadomości. Ale nikt nie przestrzega go o tej sile. Wprost
przeciwnie, otwiera mu się klatkę”. „Pigułka wolności” to zjadliwa ironia na
portale społecznościowe i znajomości w Sieci, które nie są znajomościami. Czerwiński
nie chce zatrzaskiwać klatki, bo to niemożliwe. Chce pokazać, co się stanie,
gdy tygrys zacznie szaleć poza nią. Można zdobyć miliony fanów strony o
pierdzeniu. Można być Bogiem niczego. Można też w tej nijakości i pustce gorzko
zapłakać, kiedy dotrze do nas, w jak iluzoryczny świat daliśmy się zawieść.
Myślę, że Piotr Czerwiński
napisał powieść tak wieloznaczną, iż warta jest wielu różnych omówień. Warta
jest także tego, by zastanowić się nad tym, kiedy szybko i bezrefleksyjnie
zechcemy ją polubić. Roleksy próbuje udowodnić milionom, że mają wolną wolę. Co
jednak z wolną wolą jednostkowego człowieka? I czy wolność nie jest przypadkiem
przekleństwem? Piekłem, od którego można uciec w skutki uboczne pigułki, które
zdeformują i tak już za bardzo zdeformowany świat?
Wydawnictwo Wielka
Litera, 2012
gfvhnhjfdjgthjgthtyhutuurhhuhrufhugkfgvkfuihgkhfukyhgujrhgurhkgbyjgauikguirgh ta da hydfyhdhghfgdfujgujgftruyueftyrftruj ta da
OdpowiedzUsuńCzekam na książkę, kupiłam ją dzisiaj zachęcona Pana opinią.Jak dobrze ze jest internet i są blogi ;)... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń