„Szopka” to kolejna
wkurzająca powieść o polskiej dysfunkcyjnej rodzinie. Nie trzeba rozciągać
pomostu pokoleniowego między Zapolską a Kuczokiem, jak uczyniono to na okładce,
by wskazać, że tematycznie Zośka Papużanka nie odkrywa niczego. Kto chce poznać
historię dziewczynki czującej odpowiedzialność za wszystko wokół i zło w
rodzinie, niech sięgnie po „Rzęsy na opak” Dawida Kornagi. Kto ma ochotę
przeczytać o żonie choleryczce i dramacie uległego męża, niech zajrzy choćby do
„Monidła” Halszki Opfer. Jeżeli chodzi o cierpienia młodszej siostry wiecznie w
cieniu brata – pasożyta na schwał, rozpoznanie problemu mamy w „Przewrotności
dobra” Jolanty Kwiatkowskiej. To tylko takie najbardziej czytelne przykłady
tego, iż „Szopka” nie jest powieścią nowatorską, choć wywoła złość i niesmak na
równi z wymienionymi powyżej. Co zatem powoduje, iż jest to historia, którą
warto poznać? Przede wszystkim język! Niesamowity kogel - mogel uczuć, emocji;
oddający nastroje dużo lepiej niż u wspomnianych już pisarzy, a jednocześnie
pozostawiający nas z pytaniami o to, czy lingwistycznie jest się w stanie oddać
tak liczne dramaty, jakie ukazuje nam w swej książce moja rówieśniczka,
koleżanka po fachu i mieszkanka miasta, z którym związany byłem i nadal jestem,
choć osiadłem gdzieś opodal łudząc się, że jednak z dala od problemów między
innymi opisanych w „Szopce”.
O ile na co dzień można uciec od tego,
co niewygodne, o tyle Papużanka na kartach swej powieści każe się zastanowić nad tym, jak wiele
niesprawiedliwości i ludzkiego zła zamieciono już pod rodzinne dywany. Rodzinna
saga – niesłychanie sprytna i inteligentna kumulacja lat kolejnych pokoleń na
nieco ponad dwustu stronach – jest opowieścią z jednej strony zgrzytającą i
nieprzyjemną, a z drugiej przecież nieobcą prawie każdemu, kto zetknął się
podczas życia z silnymi charakterami we własnej rodzinie. Silne charaktery
Papużanki to te złe charaktery. Dobro, pokora i ukryte piękno znajdują się
gdzieś na marginesie i nie dają przeciwwagi traumie, w jakiej zanurzają się
kolejne pokolenia tych, którzy zrodzili się w toksycznym związku ludzi, jacy
wpadli na siebie przypadkiem. Może Maciuś jest tylko odstępstwem od normy, bo
to dziecko tej egoistycznej flądry, która wszystko i wszystkich ma w swym
wielkim, prostackim tyłku. Ale wyjątek potwierdza tylko regułę, natomiast Papużanka
ze swadą opowiada o losach ludzi, którzy pewnie wiele by w życiu zmienili, ale
nie mieli na to odwagi albo i ku temu możliwości.
Najpierw ona i on. Wiejscy
przybysze do komunistycznego Krakowa. Ona z osieroconym trzylatkiem. On po
zmarnowanych szansach na to, by życie mogło być piękne, gdyby nie cholerna
tęsknota za podziurawioną kulami i martyrologicznie wyjącą ojczyzną, jaka
przywołała go niczym do piekła ze świata, w którym miałby możliwości innego
życia. „Nie można znaleźć powodu dla tego małżeństwa. Żadnego. Racjonalnego ani
irracjonalnego. Żadnego uczucia, na pewno. Żadna sytuacja, zbieg okoliczności,
nawet pieniądze żadne. Ani się nie lubili, ani do siebie nie pasowali”. Nie
dość, że sobie urządzili piekło na ziemi. Udało im się to piekło przenieść na
kolejne pokolenia. Niewiele ich to kosztowało. Wystarczyło, że ona wiecznie
gderała, a on ustępował dla świętego spokoju. Potem wszystko samo się
potoczyło. Papużanka soczystym, zmiennym w zależności od punktów widzenia
stylem, opowiada historię bycia ze sobą na przekór, krzywdzenia się w „dobrej”
wierze, świadomego udręczania ku jakimś nieświadomym korzyściom wewnętrznym.
Nieważne, że ktoś cierpi, ważna stabilizacja. Ironiczna, inteligentna i
przewrotna książka o tym, czego w rodzinie się wystrzegać i czego nie
dostrzegają ci, którzy przywykli do tego, iż czasem jest coś nie tak.
W „Szopce” wszystko jest nie
tak. Matka niesfornego Maciusia staje się szybko maszyną do narzekania, dla
której formą terapii jest lepienie znienawidzonych przez męża pierogów i
cotygodniowe mordowanie koguta na tłusty rosół, który każdemu wychodzi bokiem.
Maciuś nigdy nie zostanie Maciejem, bo choćby zrobił w życiu największe
świństwa, zawsze będzie mamusinym chłopczykiem. Kiedy rodzi mu się
siostrzyczka, początkowo stara się ją ignorować. Potem postraszy sześcioletnią
Wandzię latarką umieszczoną w ustach i odtąd siostra – gówniara zawsze będzie
chodzić, jak jej Maciuś zagra. Syn zgorzkniałej jędzy marnuje wszystkie życiowe
szanse na to, by jakoś swoje życie ustabilizować. Stara się pasożytować na
matce do końca, jednocześnie czując się niezależnym w swym życiu niebieskiego
ptaka. Małżeństwo? Można się rozwieść! Odpowiedzialność? Wystarczy ta matczyna.
Pieniądze? Przecież zawsze zdobędzie się podobizny polskich królów w różnych
odcieniach od tych, co się zlitują albo dadzą w łapę dla świętego spokoju.
Taki jest kochany Maciuś. A
biedna Wandzia? Grzeczna, uczynna i dobra miota się wśród własnych lęków i
chorej odpowiedzialności za każde zło w rodzinie. Wanda wyrasta w przekonaniu,
iż wiele niedobrego mogłoby się wydarzyć, gdyby jej nie było. Kiedy wreszcie
odkrywa, iż jako osoba prezentuje sobą jakąś wartość, jest już dorosłym
dzieckiem piekielnych rodziców, którzy nigdy nie byli sobie bliscy, a w
bliskości wytrwali aż po późną starość. Wanda też stanie się matką. Z czasem
zrozumie, co znaczy być córką dla wiecznie zamkniętego w sobie ojca. Będzie
uciekać od koszmarów dzieciństwa, wciąż karmiąc się tym, iż codzienność to
odbicie tego, co było. Czy jej albo komukolwiek innemu w tej rodzinie uda się
zerwać z tym, co dusi, boli i odbiera pełnię człowieczeństwa?
Papużanka konstruuje
specyficzną językową wieżę Babel, a odbiorca czuje się coraz bardziej bezradny
nie wiedząc, czy śmiać się, czy może gorzko zapłakać nad całą opisaną historią.
Między tymi odczuciami czasami zaciskają się pięści ze złości, ale
najważniejsze jest, w jaki sposób za pomocą słów Zośka Papużanka czaruje świat,
któremu daleko jest do zaczarowanej rzeczywistości. „Szopka” to przykład tego,
jak proza życia przenosi się do świata literackiego. Naprawdę ciekawa książka,
bo udowadnia, iż można być wtórnym tematycznie, ale jednocześnie ofiarować
czytelnikowi nową jakość. Dlatego czytanie tego ciekawego debiutu będzie
bolesne i zmusi, by zajrzeć, czy aby dawno temu nie zamieciono nam pod dywan
czegoś, o czym warto porozmawiać, by stać się lepszym.
Brawa za nieszablonowe
ujęcie dość oczywistej w sumie problematyki. To nie jest literatura
parenetyczna nowych czasów, która buduje definicję rodziny na wyraźnych
antywzorach. To przede wszystkim sprytnie opowiedziana historia o bliskości
mimo wszystko i o przywiązaniu na przekór. Do rozwagi i ku uwadze!
Wydawnictwo Świat
Książki, 2012
Fragmenty książki, są właśnie czytane w radiowej Trójce, jeśli dodam do tego twoją recenzję, to "Szopka" staje się książką wysoce przeze mnie pożądaną ;)
OdpowiedzUsuńŚwietna, przemyślana i ciekawie napisana recenzja.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, istny kogel - mogel, misz-masz, bardzo ciekawa forma.
OdpowiedzUsuń