O zmarłych nie wypada mówić
źle. Nie wiem tylko, czy jest cokolwiek dobrego, co można powiedzieć o Andrzeju
Lepperze, który 5 sierpnia 2011 roku wziął los (i sznur) w swoje ręce,
odbierając sobie życie… Ten człowiek za życia śmieszył i przerażał; dla
większości był nieprzewidywalnym gburem, część uznawała go za trybuna
uciemiężonej bezrobotnej, niewykształconej i sfrustrowanej Polski. Obecnie to
już tylko symbol. Symbol pewnego okrutnego i porażającego zjawiska, jakie
przetoczyło się przez polskie życie społeczne i polityczne na przełomie XX i
XXI wieku. Między innymi przez coś takiego wciąż jesteśmy unijnym ogonem,
którego tylko z litości nie chce się wyprosić poza wspólnotę. Przez to nie
rozwijamy się, a grzęźniemy w kłótniach, utarczkach, sądowych procesach, w
szkalowaniu, nepotyzmie, egoizmie i dążeniu tylko do tego, by w taki czy inny
sposób robić szum wokół własnej osoby, za nic mając polskość i fakt, że nasz
kraj rozwija się w tempie dużo wolniejszym niż powinien.
Już widząc zapowiedź tej
publikacji, wiedziałem, że na pewno ją przeczytam. Fenomen i patologia
„Samoobrony” z jej charyzmatycznym na swój sposób liderem zawsze przyprawiały
mnie o gęsią skórkę. Zwyczajnie się bałem tej dzikiej siły, która najpierw
rozsypywała i rozlewała, co się da po ulicach, by potem siać zamęt, nienawiść i
toczyć pianę na oczach milionów widzów w budynku parlamentu, do którego wielu z
tych ludzi dostało się niczym koza z prologu książki – tylnymi drzwiami i przez
zupełny przypadek. Tytułowe pojęcie media ukuły po tym, kiedy walczący na
ulicach rolnicy polewaczki i gaz łzawiący atakowali… gnojowicą. Dziś, po kilku
latach, kiedy „Samoobrona” to tylko koszmarne wspomnienie, a Andrzej Lepper
dawno ostygł w sensie dosłownym i metaforycznym, widzimy wyraźnie, ile gnoju do
polskiego życia publicznego wnieśli na butach i na ustach ludzie, którzy nigdy
nie powinni dojść tam, gdzie dotarli.
Siłą reportażu jest jego
stonowany charakter. Marcin Kącki – dziennikarz „Gazety Wyborczej” - opisuje
człowieka, ugrupowania i systemy, z którymi przez lata walczył z
zaangażowaniem, także emocjonalnym. Tymczasem „Lepperiada” wolna jest od
jakichkolwiek emocji. To niezwykle dokładne, dokumentalne przedstawienie całego
procesu wychodzenia Andrzeja Leppera z rolniczych walonek i wchodzenia na
traktory, a także konsekwencji wprowadzenia się ze swym ugrupowaniem do Sejmu,
w którym miało być już dużo bardziej goręcej niż było zazwyczaj. Kącki krok po
kroku opisuje mechanizmy zdobywania publicznego zaufania, jakie oparte były na
kłamstwie. Pisze o człowieku, którego wykreowały sprawy sądowe i równie jak on
agresywni przeciwnicy polityczni. Wskazuje drogi dojścia do władzy ludzi jemu
podobnych. Opisuje haniebne poczynania Renaty Beger, Stanisława Łyżwińskiego
czy Danuty Hojarskiej, dla których cel uświęcał środki, a w środkach – tych
najbardziej obrzydliwych – nie przebierali tak, jak sam Andrzej Lepper.
Jego postać jest najbardziej
barwna i najsmutniejsza zarazem. Prosty rolnik znikąd stanął na czele jednej i
drugiej barykady, poblokował kilkanaście dróg, wysypał nieco zboża, obrzucił
inwektywami tego i owego oraz tak działał na emocje, by zjednać sobie ludzi
dających sobą manipulować, a przede wszystkim wierzących w kłamstwa. Całą swą
działalność Lepper opierał na tych kłamstwach. Zapętlił się w nich
niemiłosiernie. Zginął, przygnieciony kulą gnoju, jaką sumiennie lepił ze swymi
współpracownikami przez długie lata. Co to za postać?
Od początku niewiele był
wart bez gromady. Potem gromadę trzymał krótko, a personalne roszady na
wszelkich stanowiskach „Samoobrony” były niczym zwariowana karuzela, na której
co rusz komuś robiło się niedobrze od swego pozbawionego godności i poczucia
dobrego smaku życia. Leppera medialnie wykreował Piotr Tymochowicz. Kiedy ów
krewki chłopina porzucił tych, z którymi blokował drogi i stanął w świetle
jupiterów, trzeba go było mocno opalić, bo lepszy Mulat niż burak, a przecież w
chwilach złości Lepper czerwienił się w mało estetyczny sposób. Człowiek, który
zaczynał zdanie wciąż od „ja”, zaczął z czasem mówić w imieniu pewnej
zbiorowości, ale pod tym „my” kryła się wciąż egoistyczna pazerność na
pieniądze i sławę, którym nie towarzyszyły żadne moralne refleksje. Gdyby nie
zło, jakie zostało wyrządzone, działania tego watażki urodzonego w Stowięcinie,
można byłoby uznać jako coś na kształt „eksperymentu”. Działania, przemówienia
i zachowania lidera „Samoobrony” czasami można było odbierać rozrywkowo jako
podglądanie jakiegoś uczestnika reality show. Tyle tylko, że Lepper nie odgrywał
swych tragikomediowych rólek w zamknięciu pomieszczeń z kamerami. On i jemu podobni
szkodzili Polsce, ale przede wszystkim pokazali, iż moc złości, nienawiści i
demagogii połączone z głupotą i cwaniactwem wciąż w naszym kraju mogą wiele
zmienić. Może należałoby napisać – zniszczyć. Bo historia Leppera to historia
przede wszystkim szeroko pojętej destrukcji. Wstrząsająca historia, która na
kartach „Lepperiady” zrelacjonowana jest detalicznie, na chłodno i z dystansem.
Dlatego też wiarygodność tego reportażu wzrasta, a ukazany problem uświadamia,
iż w naszym kraju nadal postać pokroju Leppera znajdzie tych, którzy będą jej
słuchać i ją popierać.
Kącki ukazuje smutny obraz
„karier” opartych na kłamstwach, matactwach, nepotyzmie, wykorzystywaniu
seksualnym oraz korzystaniu z immunitetów wszędzie tam, gdzie można uciec od
odpowiedzialności karnej. To opowieść o walce oszołomów z systemem, bankami,
prokuratorami, drogami, wszechobecną niesprawiedliwością i głupotą innych. To
historia ludzi, jacy nie wahali się przed żadnym przekrętem, byle tylko znaleźć
się tam, gdzie koryto może nie było chłopskie, ale zaopatrzone dużo zasobniej
niż to wiejskie. Reportaż Marcina Kąckiego nie otworzy jakoś szerzej oczu tym,
którzy mieli je otwarte, obserwując poczynania „Samoobrony”. Jest jedynie próbą
pokazania, iż broń w postaci gnojowicy nie tylko śmierdzi. Czasami pozostawia
ślady nie do usunięcia. A trudno zapomnieć o tragikomedii, jaką zafundował nam
Lepper wraz ze swoją nieokrzesaną świtą. Czy takie rzeczy, takie zjawiska, takie
dziwactwa mają tłumić dążenia do tego, by w tym kraju naprawdę kiedyś było
lepiej? Drżyjmy, bo może nowy ładunek gnoju gdzieś w ukryciu szykuje już
kolejny prosty, sfrustrowany i żądny sławy szkodliwy Polak w służbie samemu
sobie…
Wydawnictwo Czarne, 2013
Pierwsza recenzja na tym blogu, która mi się nie podoba. Nie dowiedziałam się niczego o książce, a za to dużo o tym, dlaczego autor recenzji nie lubi Leppera.
OdpowiedzUsuńA mnie już nie dziwi nic. A że polityka śmierdząca jest to wiadomo, autor Ameryki nie odkrył. Samoobrony nigdy nie popierałam, zawsze mnie śmieszyła i przerażała. Ale myślę sobie dzisiaj: przynajmniej była szczera w swoich kłamstwach: gnój śmierdział, jak śmierdzieć potrafi. Obecnie mamy przy władzy gnój jeszcze większy i nikt o tym nie pisze. Myślę, że o wiele bardziej niebezpiecznym i dziwnym zjawiskiem jest zneutralizowany gnój, gnój, który nikomu nie śmierdzi. Sorry - musiałam.
OdpowiedzUsuńKsiążka zupełnie nie dla mnie, polityka mnie nudzi.
"Lepszy Mulat niż burak" - piękne!
OdpowiedzUsuńOleńka - jak można być "szczerym w swych kłamstwach"?
taka słów gra, zupełnie celowa. Chodzi o to, że zło, fałsz, kłamstwa tej partii były oczywiste. Uważam, że czymś o wiele bardziej groźnym jest kłamstwo ubrane w retorykę prawdy, poprawności politycznej, dobra, piękna i w ogóle. Lepiej wytłumaczyć nie potrafię.
OdpowiedzUsuńZapiekanko, zdziwiłbym się, gdyby wszystko tutaj się komuś podobało :) Dość wyraźnie zaznaczyłem, jaki charakter ma reportaż i jak autor przedstawia problem. A że sam się do niego odnoszę? Chyba nieuniknione.
OdpowiedzUsuńOleńko, mnie też polityka nudzi, ale przyglądam się "Samoobronie" nie jak politykom; politycy z nich byli żadni. To, co robią ci "rasowi", to już inna broszka. Ja komentuję zjawisko... lepperiady.
Latouche, piękne i chyba też straszne jednocześnie...
Oleńko, ale oni też uważali się za mistrzów retoryki, tyle że byli o wiele mniej finezyjni niż inni politycy. Ale sami swojego braku finezji nie czuli, tak samo jak ich niemały, acz prosty duchem elektorat, dla którego nie były to "szczere kłamstwa", tylko prawda objawiona.
OdpowiedzUsuńMnie polityka też nudzi i często obrzydza, ale staram się interesować, bo lubię jak mi cokolwiek mówią nazwiska na listach wyborczych :)
Ot, i właśnie przez ów brak finezji, tą dosłowność wykształcony człowiek nie dawał się porwać tej retoryce. Dziś niestety serwuje się nam pustosłowie, wydmuszki, zawoalowane zło, kłamstwo noszące znamiona prawdy, z wypowiedzi polityków często nic nie wynika - a inteligentni uważają, że to jest OK.
OdpowiedzUsuńA politykę śledzę - wszak na podstawie moich uważnych obserwacji wysnułam powyższe wnioski. Ale żebym aż tak marnowała swój ograniczony, cenny czas na nudzące mnie książki - to nie.
OdpowiedzUsuńOkazuje się, że gogolowskie "Z czego się śmiejecie? - z samych siebie się śmiejecie" jest nieśmiertelne. Jeśli podchodzi się z dyzenwolturą do "krewkiego chłopiny" to warto pamiętać, że współdecydował on o losach państwa i współobywateli, w tym także autora Lepperiady, tego bloga i komentarza a nie na odwrót i tym samym wystawia się świadectwo obywatelom, którzy pozwolili by rządził nimi "watażka urodzony w Stowęcinie". Zrobił gigantyczną karierę, jaką niewiele osób zrobiło opierając się dokładnie na tym samym na czym opierają się także inni politycy czyli na kłamstwie (jak wiadomo obietnice wyborcze nie są przyrzeczeniem publicznym), manipulacji i instrumentalnym traktowaniu ludzi. Jeśli wiarygodność "Lepperiady" jest taka sama co komentarza do niej, to widzę, że nie mam czego żałować, że książki nie kupiłem.
OdpowiedzUsuńNo jeśli książka "wolna jest od jakichkolwiek emocji" to na pewno mnie zachęciłeś. Co do autora związanego z GW - czytaj Gówno Wielkie (przepraszam wszystkich czytelników GW) - to tu nie jestem pewien cz wziąć to w łapska.
OdpowiedzUsuń"Między innymi przez coś takiego wciąż jesteśmy unijnym ogonem, którego tylko z litości nie chce się wyprosić poza wspólnotę."
OdpowiedzUsuńBez przesady. Zapewniam, że ostatnio jesteśmy przedstawiani za granicą jako jeden z najlepiej sobie radzących krajów Europy, o litości i wypraszaniu nie ma mowy.