Pages

2013-07-25

"Berlin. Przewodnik po duszy miasta" Dorota Danielewicz

Wydawca: W.A.B.

Data wydania: 28 maja 2013

Liczba stron: 279

Oprawa: miękka

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Curry wurst, opowieści i wiecznie żywa dżungla


Każda moja wizyta w Berlinie pozostawiała niezachwiane wrażenie, iż jest to miasto wiecznie żywe, wciąż rozrastające się, każdego dnia i nocy oferujące coś innego; miasto, w którym żyją obok siebie ludzie w multikulturowej symbiozie (wyraźniejszej chyba jedynie w Hamburgu), gdzie można bez ograniczeń chłonąć klimat luzu, swobody oraz obserwować przenikanie kultur, charakterów i czasów w każdym możliwym miejscu. Tam, gdzie nikt nigdy się nie zgubi, bo tak doskonale opisanej i skomunikowanej metropolii nie ma chyba nigdzie. To naprawdę niesamowite przeczytać w przewodniku po niemieckiej stolicy zdanie, które w podobnym kształcie pojawiło się w mej głowie, gdy pierwszy raz zwiedzałem miasto. Dorota Danielewicz pisze: „Berlin jest w ciągłym ruchu i nawet lata naznaczone murem nie zdołały zabić tej właściwości miasta po obu stronach granicy”. Udało jej się na kartach swej berlińskiej gawędy poświęconej rodzicom zatrzymać na moment ten pęd, tak charakterystyczny i tak niemożliwy do opisania, a jedynie do odczuwania. Autorka napisała o Berlinie z sercem. To ważna książka w czasie, gdy wciąż modne są tułaczki na wschód i im dziksze rubieże coraz bliżej kazachskich stepów, tym ciekawiej i bardziej klimatycznie. A może tak na Zachód zamiast kolejnej penetracji Bałkanów czy Wschodu, gdzie Europa łączy się z Azją? Bo tam też jest duch miasta, też jest niepowtarzalna atmosfera i też można się zachłysnąć wolnością – w mieście, które nie dało się zniewolić nawet murem dzielącym je od środka.

Dorota Danielewicz zaczyna od „teraz”, od najbliższego otoczenia, od Placu św. Marka i sąsiadów z kamienicy. Barwnie i pasjonująco jest już od pierwszej opowieści, bo autorka publikacji ma niewątpliwie wielki dar czynienia w opowieściach z drobiazgów symboli, jakie pozwalają nam poruszać się swobodnie między odległymi od siebie wydarzeniami. Danielewicz przyjechała do Berlina jako nastolatka w 1981 roku. Pokochała to niechciane miejsce zesłania dopiero po latach, kiedy upadł mur i pęknięty talerz został sklejony przez historię, by na zawsze zmienić oblicze miasta. Nie można było tak od razu odnaleźć się w miejscu, w którym wszystko było obce. Czas zrobił swoje i teraz, kiedy Dorota Danielewicz oprowadza nas po Berlinie, w swych opowieściach kryje serce, jakie oddała miastu nas Sprewą. Pewnie, że przekonanie się doń musiało długo trwać. Dlaczego? „Gdyż z miastem jest tak samo jak z przyjacielem, z którym trzeba zjeść beczkę soli, aby naprawdę go poznać i polubić”. Aby napisać tak ciekawą, sentymentalną i ciepłą książkę o mieście, trzeba się z nim naprawdę zaprzyjaźnić i zbliżyć.

A Berlin z piasku powstały poznawany był najpierw przez wędrówki kolejką podziemną. Obca w Berlinie jeszcze Zachodnim emigrantka mogła sobie pozwolić tylko na luksus podróżowania komunikacją miejską. Wynurzała się zatem z kolejnych stacji na powierzchnię, obserwowała i wracała pod ziemię. Teraz, po latach, robi coś podobnego. Zanurza się w przeszłości jak wówczas w metrze i wyłuskuje z niej zdarzenia ważne dla niej samej, ale także wydarzenia, które zmieniły na zawsze oblicze Berlina. Tej dzikiej dżungli, specyficznego ogrodu zoologicznego; miasta wszystkiego i wszystkich, gdzie tandeta i kicz idzie w parze z nowoczesnością, bogactwem i szykiem, a gdzie mimo wszystko można odnaleźć historię, tradycję, szyk i klasę mówiące o minionych czasach. Niełatwo opisać miasto, które wciąż pulsuje i nigdy nie krzepnie, stale staje się na nowo. Można jedynie spróbować oddać rytm tego wiecznego pulsowania, stąd też opowieści Doroty Danielewicz nie wynikają z siebie i nie są też ułożone wedle jakiegoś klucza.

W 1981 roku oszołomiły ją w Berlinie Zachodnim sklepy z butami. Co oszałamia teraz? Energia, z jaką Berlin pochłania ludzi; ich historie, pamiątki i wspomnienia. Szklane wieżowce największych firm światowych sąsiadują z pchlimi targami, wszechobecnymi budkami z kebabem oraz curry wurstem. Nowoczesny system komunikacji, potężne arterie drogowe i gwar wielkomiejskości stoją obok ogromnych zielonych płuc miasta oraz namiastki własnego morza, czyli Wannsee. Nawet o nekropoliach berlińskich nie można pisać inaczej niż z nutą radości i podniecenia. Chociaż miasto ma za sobą bolesną przeszłość, nie popada w udrękę lat minionych i zdarzeń, które były bolesne. Wciąż żyje, każdego dnia silniej i intensywniej. Co nie znaczy, że zapomina. To pamięć dla Doroty Danielewicz jest najważniejsza i w tym specyficznym przewodniku sięga do przeszłości, by ożywić to, co ważne i uporządkować wspomnienia tak, by nie dręczyły, a dawały siłę. I świadomość. Bo autorka tej publikacji jest w pełni świadoma tego, gdzie żyje, jak wiele różnych modeli życia ma obok siebie i skąd bierze się jej miłość do miasta, w którym los zetknął ją z aktorem Otto Sanderem, pisarzem Imre Kertészem, hinduskim kompozytorem Kamaleshem czy kolekcjonerem Klausem Schlesingerem.

Ten przewodnik ukazuje duszę Berlina przez jego kontekstowość. Odpowiednio dobrane obrazy filmowe, literackie inkrustacje słowami Hanny Krall, Adama Zagajewskiego, Witolda Gombrowicza czy Czesława Miłosza głębiej ilustrują problemy, jakie rodzą się podczas obserwacji. Autorka wychodzi zazwyczaj od konkretnego miejsca, jakie zaznacza na swej mapie pamięci i pokazuje, jak wiele to miejsce przeżyło, czego doświadczyło. I jak wiele skojarzeń może budzić. Wędrujemy z Dorotą Danielewicz pozornie bez wyraźnego celu, ale celem samym w sobie jest pobudzenie do życia po raz kolejny miejsc, zdarzeń i ludzi, dla których nie ma już miejsca w teraźniejszym multikulturowym tyglu.

Co jest w tej publikacji najciekawsze? Myślę, że rozważania o roli Literarisches Colloqium nad Wannsee, z którym autorka związana jest zawodowo, a które było miejscem, gdzie polscy twórcy potrafili odnaleźć swe własne małe ojczyzny dzięki zapachom, widokom i dźwiękom. W zupełnie przecież obcym miejscu! Czego mi zabrakło? Nieco za mało jest o samym 9 listopada 1989 roku, kiedy to sklejono berliński talerz, a mroczny mur stał się historią. Chciałoby się poczytać więcej o tym, w jaki sposób miasto wtedy ożyło, może zmartwychwstało? Danielewicz ukazuje jednak Berlin z tak wielu różnych perspektyw i raczy nas tak soczystymi opowieściami, że wszystko można wybaczyć, bo w mieście wielości, energii i stałych zmian trudno zapisać to, co wymaga zatrzymania. Siebie i uwagi.

Myślę, że historie Doroty Danielewicz, tak połączone ze sobą, to kadry filmu o Berlinie, jakiego Woody Allen nigdy nie nakręcił. To przewodnik, który koniecznie trzeba poznać. Autorka stara się wnikać możliwie najgłębiej w to, co berlińskie i możliwe do wyrażenia, ale spogląda na miasto także z perspektywy podróżnika, zwiedzającego, będącego tam tylko na chwilę. „Berlin. Przewodnik po duszy miasta” udowadnia, że można zaprzyjaźnić się z miastem i można o nim opowiedzieć na wiele różnych sposobów, skoro samo opowiada się wciąż na nowo z dynamizmem doprawdy jedynym w swoim rodzaju.

3 komentarze:

  1. Cudownie :) Dziękuję za tę recenzję. Interesuje mnie wszystko, co związanie z Niemcami. Berlin pragnę zwiedzić od dawna, a gdy wreszcie mi się to uda, na pewno wezmę ze sobą tę książkę.
    Pozdrawiam
    www.ksiazki-moja-kofeina.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudownie by było, by słowa pod recenzją były doń komentarzem, a nie tworzyły słup ogłoszeniowy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo zachęcająca recenzja. Pomyśleć, że do Berlina mam tak blisko, a nigdy tam nie pojechałem. Kocham książki o miejscach, które snują opowieści o nich, a nie tylko opisują. W ten sposób zainteresowałem się Paryżem (Stomma), Japonią (Bator) i Nowym Jorkiem (Sławińska). Czuję, że pani Danielewicz dołączy do wspomnianych wyżej autorów. :)
    PS Mam nick jaki mam, proszę nie traktować tej wypowiedzi jako ogłoszenia reklamowego.

    OdpowiedzUsuń