Wydawca: Prószyński
i S-ka
Data wydania: 4 lutego 2014
Liczba stron: 344
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 32 zł
Tytuł recenzji: Zajrzyj do Mańkowic...
Kryminał retro i
pasjonująca powieść obyczajowa. Okrutnie pozbawione życia trupy i międzywojenna
polska prowincja, w niej każdy podejrzany. Świetny styl, wielowątkowa fabuła i
nietuzinkowe rozwiązania zagadek. Oto
interesujący debiut Joanny Szwechłowicz, na który koniecznie trzeba zwrócić
uwagę!
Akcja rozpoczyna się 26 listopada 1922 roku, w niedzielę, w
miejscowości Mańkowice. Łucja Kalinowska, nauczycielka przyrody w szkole panny
Wachowskiej, spędza wolny czas, rozmyślając o tym, że ucząc, popadła już w
rutynę i zbliżając się do trzydziestki, wciąż jest samotna na własne życzenie.
Czyta list od swojej siostry Jadwigi, która ponownie – po raz piąty – jest
brzemienna. Łucja nie kryje swej niechęci wobec męża Jadwigi, Wincentego
Jasztołda. W pewnej chwili dostrzega pod oknem jakiegoś obdartusa. Zaraz potem
na strychu szkoły znalezione zostaje ciało dziewczyny, Marianny Szulc. Biedna
sierota trzymana była w szkole z litości. Słynęła z tego, iż nie zachowywała
się tak godnie i cnotliwie, jak na panienkę z dobrego domu przystało. To dopiero pierwszy
trup, a senna atmosfera opowieści o prowincjonalnej nauczycielce zmienia się w
iskrzącą fabułę o wielu wątpliwościach, tropach i stawia pytania, na które nie
znajdzie się łatwo odpowiedzi.
Budując intrygę
kryminalną, autorka zwraca uwagę na to, iż rzeczy często są takimi, jakimi się
wydają i nadmierna interpretacja faktów może gubić tych, którzy pragną dojść do
prawdy. W powieści oskarżenia o zabójstwa kobiet
padają na wszystkich, którzy w jakiś sposób są różni od typowych mieszkańców
prowincjonalnych Mańkowic pod Poznaniem. Wzorowy obywatel miasteczka to taki,
co ma żonę,
chodzi do kościoła i nosi się jak wszyscy. Taki, który ma też
nieposzlakowaną przeszłość. A w biografii zarówno Zubera (dyrektora
miejskiego gimnazjum), który wielbi porządek i dyscyplinę, a także
Kormana
(zarządzającego szpitalem), wdającego się w romanse
z młodymi dziewczynami, tkwią rysy i stąd też obaj przez chwilę posądzani są o
morderstwa. Warto zwrócić uwagę na Mańkowice, w których zabójstwa mają miejsce.
„Co tutaj działo się na poważnie? Tu
nawet powstania nie było, bo Prusacy od razu się poddali i ogłosili, że
właściwie to oni od dawna już czują się Polakami. Wszędzie dookoła jakieś bitwy
i potyczki, a w Mańkowicach tylko zbiórka na rannych, której głównym darczyńcą
okazał się były burmistrz Pfafke”. Mańkowice
to taka przestrzeń, która nie chciała być uwikłana w Historię i której
mieszkańcy stali z dala od ważnych wydarzeń historycznych, z dala od pierwszej
wojny światowej i czasu, gdy państwo polskie odzyskało niepodległość.
Joanna Szwechłowicz świetnie konstruuje biografie głównych bohaterów.
Policjant Hieronim Ratajczak zmaga się wciąż z traumą przeszłości, ze stygmatem
syna szewca i człowieka, który nigdy nie osiągnął tego, co zamierzał. Jego
małżeństwo to związek, w którym od dawna nie ma żaru. Ratajczak czuje się
zbędny zarówno jako funkcjonariusz publiczny, jak też jako mąż, ojciec,
mężczyzna w ogóle. Niska samoocena bohatera idzie w parze ze zmniejszającym się
zaufaniem do mańkowickiej policji. Ratajczak za wszelką cenę chce się wybić,
zmienić szarą rzeczywistość wokół siebie i pokolorować własną biografię.
Okazuje się, że w trakcie mozolnie prowadzonego śledztwa ujawniają się grzechy
z przeszłości, a zło z czasów, gdy Ratajczak czy Korman byli w gimnazjum,
nabiera nowego wymiaru, trudnego do ogarnięcia.
Dwuznaczną i intrygującą postacią jest Łucja Kalinowska. Zdobyła
wykształcenie w Szwajcarii, a pracuje jako nauczycielka w prowincjonalnej
szkole. Kalinowska niechętna jest wszelkiej działalności społecznej, a przecież
kobiety w Mańkowicach aktywnie działają w Towarzystwie Higieny Moralnej i
Cielesnej. Skryta w sobie Łucja dość szybko rozszyfruje, kto stoi za
morderstwami, a jej pamiętnik okaże się nieocenioną pomocą, choć przecież sam
Ratajczak, zagłębiony w jego lekturze, nie rozpozna zła wcielonego, jakie
nawiedza spokojne do tej pory Mańkowice.
„Tajemnica szkoły dla panien" to opowieść o kobietach
w szponach konwenansów i przyzwyczajeń, nieśmiało emancypowanych jak za czasów
pozytywizmu. To historia mężczyzn, którzy kiedyś popełnili błędy i chcą je
ukryć w czterech ścianach swoich domów oraz gdzieś w zakamarkach świadomości. Mańkowice to miejsce, w którym stykają się wpływy byłych zaborców –
pruskich i rosyjskich. Wieloznaczna, tajemnicza i skomplikowana historia
kryminalna powstaje w oparciu o losy ludzi, dla których przeszłość nie została
zamknięta. Zarówno ta własna, prywatna, jak i historyczna, dziejowa.
To intrygująca książka. Wiernie oddaje realia życia w Polsce, której dopiero co
oddano niepodległość i nie za bardzo wie, co z nią zrobić. Wielowątkowa akcja pozwala na to, by powieścią zainteresował się nie
tylko wielbiciel kryminałów, ale także czytelnik zainteresowany obyczajowością
i układami społecznymi w miejscu, w którym jest już niepodległość, ale gdzie
jednocześnie byli zaborcy wciąż każą o sobie pamiętać. Szwechłowicz wie, co
chce przekazać i pisze klarownie. Wikła to, co wydaje się być proste, a sprawy
oczywiste otacza aurą niedopowiedzenia. Czyta się to wszystko szybko i z
niesłabnącym zainteresowaniem. Myślę, że to naprawdę ciekawa odmiana w zalewie
polskich powieści kryminalnych XXI wieku, między którymi „Tajemnicę szkoły
dla panien” wyróżnia niebanalny pomysł i dobre
stopniowanie napięcia.
Ważna jest jeszcze jedna kwestia. U Joanny Szwechłowicz
giną kobiety; dosłownie i symbolicznie. Mężczyźni żyją nadal, ale niektórzy
wydają się umarli już przed laty… Śmierć niejedno ma imię i każda płeć nosi
chyba inne. Która wyda się ciekawsza do czytelniczej obserwacji? Zaufamy
bardziej kobietom czy mężczyznom? A może warto zaufać swemu przeczuciu, bo
tytułowa tajemnica jest dużo mroczniejsza niż na początku możemy przypuszczać.
Warto odwiedzić Mańkowice - prowincjonalne, na uboczu świata i zdarzeń, a
mroczne dużo bardziej niż najśmielsze nawet wizje koszmarów z małych
miejscowości rodem.
PATRONAT MEDIALNY
Już zapowiedzi tej książki wzbudziły moje zainteresowanie. Cieszę się, że okazuje się rzeczywiście wartościową i ciekawą lekturą :)
OdpowiedzUsuńZapisuję na moją listę! Recenzja bardzo sugestywna! DZIĘKUJĘ!
OdpowiedzUsuńZawsze mam wyrzuty sumienia, gdy nie zachwycę się książką tak, jak osoby mi ją polecające. W tym przypadku polecało wielu: znajomi, Pani w Radiowej Jedynce, kilku blogerów i recenzentów, w tym Pan. Nie bez znaczenia był fakt, że Autorka jest doktorantką ("swoich" trzeba wspierać). Po przeczytaniu odczułam spore rozczarowanie. Pierwsze, co mnie drażniło, to język - nigdy wcześniej nie spotkałam się z tym, żeby elementy gwary wielkopolskiej "włożyć" w usta narratora, a nie bohaterów (brzmiało to sztucznie). Do tego tak duże nagromadzenie zwrotu "Bogiem a prawdą", że zaczęłam się go spodziewać w każdym kolejnym akapicie (na szczęście tak się nie stało). Co do samej akcji też mam zastrzeżenia: książka jest bardziej powieścią obyczajową niż kryminałem, tym bardziej, że winnego można wskazać już mniej więcej w połowie całej opowieści. Tej książce brakuje charakterystycznego dla dobrych kryminałów "dreszczyku emocji", co sprawia, że staje się jałowa. Niemniej, podobało mi się umiejscowienie akcji powieści w Wielkopolsce lat 20. XX wieku. Mam nadzieję, że autorka nie poprzestanie na tej jednej książce, bowiem jej pisanie ma potencjał.
OdpowiedzUsuń