Pages

2014-07-05

"Psychoanioł w Dublinie" Łukasz Stec

Wydawca: Akurat

Data wydania: 18 czerwca 2014

Liczba stron: 304

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 34,99 zł

Tytuł recenzji: Anioł, absurd i przeznaczenie

Siedem lat mija od momentu wydania zbioru opowiadań Łukasza Steca o prowokacyjnym tytule "Bimber". Długo zatem wydawało się, że to autor jednej książki. Zaskakuje nas ponownie. W swoich opowiadaniach igrał z literackimi konwencjami i kreślił obraz młodych zagubionych w swoim świecie, który nie do końca mogli uznać za oswojony. Tym razem Stec napisał powieść w rozpoznawalnym sprzed siedmiu lat stylu. Tu także zawarł parę socjologicznych diagnoz i sprawnie uwypuklił kilka charakterystycznych dla emigracji zarobkowej scen.

Tak, "Psychoanioł w Dublinie" jest w dużej mierze książką o emigracji. Tylko jeśli potraktujemy ją dosłownie. A przecież to typowa proza, którą trzeba przyjmować z przymrużeniem oka. Autor wprowadza nas w absurdalną sytuację, mnoży groteskowe rozwiązania fabularnie; buduje coś na kształt powieści kryminalnej, ale przede wszystkim w dowcipnym stylu opowiada, że nie możemy uciec od przeznaczenia. To też historia o tym, iż anioły są wśród nas i opiekują się nawet ateistami. O lekkości bytu i lekkomyślności życia. O sprawach poważnych takich jak śmierć, ale w satyrycznej, surrealistycznej konwencji. Dobra lektura nie tyle na lato, co dla tych, którzy lubią być zaskakiwani. Stec zaskakuje, manipuluje, bawi i przeraża. Mnoży dygresje, tropy, gubi nas i intryguje. "Psychoanioł w Dublinie" jest książką rozrywkową, ale też z uwagą w obserwującą, w jaki sposób można sobie budować życie na mrzonkach i fantazjach, mając czasem więcej szczęścia niż rozumu.

Wawrzyniec zwany Wową budzi się z dyskomfortem. Nie pamięta ostatniego tygodnia swojego życia. Amnezja nie jest dla niego niczym wyjątkowym, ale siedem dni wytartych z życiorysu zaczyna mu doskwierać. Ku zaskoczeniu spostrzega, że przybył do niego ekscentryczny jegomość. Indianin w kitlu, który zaczyna mu wmawiać, iż jest aniołem. Wowa nie tylko konfrontuje się z kimś, kto doskonale zna jego życie i myśli. Zostaje też postawiony w sytuacji skrajnego wyboru. Oto bowiem dowiaduje się, że zyskał ostatni tydzień życia, by wyśledzić kto i dlaczego zabije go w dniu trzydziestych urodzin. Wowa ma następującą alternatywę: "Możesz być czujny i ostrożny albo możesz się starać wykorzystać każdą chwilę, jaka ci jeszcze pozostała". Co wybralibyście, wiedząc, iż darowano wam tydzień i szanse na to, że zmienicie przeznaczenie są co najmniej nikłe? Wowa postanawia powalczyć z losem i o prawdę; chce dowiedzieć się, komu w życiu tak bardzo przeszkadza, że chce go usunąć. W kręgu podejrzanych od samego początku stają wszyscy, z którymi spotyka się na co dzień. Kto jest gotów dokonać morderstwa i wysłać Wowę do raju, w który nasz bohater nie wierzy?

Wraz z Wawrzyńcem obserwujemy uważnie postacie równie ekscentryczne co jego osobisty psychoanioł. Nikt nie jest jednoznaczny. Komu przyjdzie do głowy myśl, aby zabić Wowę? Egocentrycznej byłej żonie, która pojawia się nagle pod dwóch latach i wierzy we wskrzeszenie dawnego związku? Dobrotliwemu pracodawcy, jaki potrafi pokazać gniew? Może czeskim współlokatorom albo polsko-meksykańskiej parze gejów, którzy wspólnie z Wową wynajmują dom? Są też podejrzane kobiety, które pojawiają się po raz pierwszy w życiu bohatera. Jest Turczynka z mężem-zazdrośnikiem i jest domorosła poetka chcąca ulżyć w niedoli... kotu Wowy, a tenże futrzak zmaga się z depresją i jest już po kilku próbach samobójczych.

To oczywiście tylko garstka szalonych postaci, jakie znajdą się w pobliżu młodego Polaka, który mimo irlandzkiej niepogody i panujących tam absurdów nie ma zamiaru powrócić do kraju. Nie udaje się namówić go do tego nawet dziadkowi, który przybędzie do Dublina ze specjalną misją. Wowa wie, co chce robić. Wie, jak żyć. Wie, dokąd nie wracać. I jednocześnie jest pewien, że jego plany na życie mogą obejmować więcej niż siedem dni. Podczas niezwykłego tygodnia absurd gonić będzie absurd, ale w tym wszystkim będziemy widzieć jednocześnie barwny kalejdoskop zdarzeń mogących rozgrywać się tylko w Irlandii. Pięknej, zielonej, z czasem rozciągającym się... w czasie, z dobrym guinnessem oraz ludźmi, którzy tworzą w tym kraju oryginalną wspólnotę i tygiel kulturowy.

Stec opowiada zwariowaną historię, ale jest w niej sporo goryczy, bo życie jego bohaterów naznaczone jest trudem. Najbliższą istotą dla Wowy jest wspomniany i wyeksponowany na okładce kot. Dlaczego kot? Bo ludzie na różnych etapach życia rozczarowali. Z Borysem można sobie porozmawiać, dać mu Fromma do poczytania, zaufać i wiedzieć, że jako jedyny z otoczenia nie przyczyni się do przedwczesnej śmierci swego pana. Tymczasem atmosfera wokół bohatera gęstnieje. Coraz bardziej prawdopodobne wydaje się odkrycie sprawcy zabójstwa, ale sporo tropów w tej powieści myli i niekoniecznie zgodnie z naszymi oczekiwaniami Stec swą historię zamknie. Historię przede wszystkim młodego i przyjmującego życie bez pretensji młodego człowieka, którego mimo wszystko naznaczyło już doświadczenie i który w całej swojej bylejakości zna własną wartość, realizując się twórczo jako autor awangardowych konstelacji budowniczych. Wowa to też świadomie samotny emigrant. Outsider na własne życzenie. Lekko traktujący każdy trud życia i bezwzględnie oddany tym drobnym rozkoszom, które szare przecież życie na chwilę zamieniają w coś niezwykłego. Bo tylko w ten sposób można nie zwariować, skoro świat wokół wydaje się tak bardzo zwariowany.

Tyle samo śmiechu, co smutnej refleksji pojawi się przy lekturze "Psychoanioła w Dublinie". Są momenty, w których autor nieco się zapętla i trudno jednoznacznie określić, jaką konwencję dalszego opowiadania wybiera. To jednak książka świeża, napisana lekką frazą, dygresyjnie buńczuczna i zatroskana, wyrazista w swej groteskowości i zostawiająca w pamięci ślad. Każdy chciałby poznać swego anioła, być kochanym przez pupila, wieść nieograniczone niczym życie i ufać, że policzony czas jakoś się rozciągnie. Tak jak w przypadku kolei DART, które odjeżdżają o godzinie wyświetlonej, a nie faktycznej.

Łukasz Stec jest wesołym ironistą i uważnym obserwatorem rzeczywistości, co pokazał już w opowiadaniach ze zbioru "Bimber". Niedosyt pewien pozostawia fakt, że w nowej powieści nie zaskakuje niczym nowym, jeśli chodzi o formę. Ważne jednak, iż wie, jaką drogą podążać, ma wyrazisty styl i kreuje bohaterów, którzy zapadają w pamięć. Polecam z pełną świadomością tego, że jest to powieść mogąca w równym stopniu bawić, co irytować absurdem pozornie bez granic. Warto zajrzeć!


PATRONAT MEDIALNY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz