Wydawca: Lampa
i Iskra Boża
Data wydania: 27 grudnia 2014
Liczba stron: 166
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 26 zł
Tytuł recenzji: Literackie ułomności
Czytanie "Koktajlu z
maku" może przyprawić o ból głowy. Co najmniej. Książka zawiera zebrane z
lat 2009 - 2013 teksty o polskiej grafomanii publikowane w "Lampie".
O ile podczytywanie tych złośliwostek raz na jakiś czas mogło służyć przede
wszystkim rozrywce, o tyle cały zbiór przygniata i deprymuje, bo nie ma takiej
siły, by przeczytać to wszystko naraz. Pośród wybuchów śmiechu pojawia się
jednak smutna refleksja o tym, w jak złym stanie psychicznym jest wielu z tych,
co mienią się literatami, serwując czytelnikom niestrawny koktajl z własnych
frustracji, lęków, kompleksów i stylu, który doprowadza do furii i osłupienia.
Jak bardzo oni wszyscy oderwani są od rzeczywistości...
Marcie
Syrwid udała się wielka sztuka, jaką jest niewątpliwie zachowanie zdrowych
zmysłów i wrażliwości estetycznej po przeanalizowaniu surowców - tak autorka
nazywa teksty podlegające analizie i ośmieszeniu - nieprzebranej wręcz masy
literatury kompostowej. To nie jest jednak tak, że autorka
"Koktajlu z maku" w minionych latach drwiła sobie ze wszystkiego, co
słabe i co jej w ręce wpadło. Syrwid jest tu buńczuczną trochę, szalenie
zadziorną i inteligentną poszukiwaczką literackich defektów na skalę unikatową.
Przedziera się przez lingwistyczne bagno, by znaleźć nie tyle cechy
dystynktywne omawianego śmiecia, co przede wszystkim zadrwić z braku pokory i
egocentryzmu większości krytykowanych autorów. Piszę o większości, bo z
analizowanych "dzieł" wyłania się czasami obraz bezradnego wobec
siebie i swoich zapędów twórczych człowieka, który być może niczego nie
zrozumie z tekstu o własnym upadku już
na starcie. Są w tym niechlubnym zestawie postacie, jakich zwyczajnie jest mi
szkoda.
Zbiorek
wywołuje dość ambiwalentne uczucia. Z jednej strony nasuwa się refleksja o tym,
że wszelkie działania Marty Syrwid to nic innego jak kopanie leżących.
Autorka nie podejmuje się krytyki grafomanii głównego nurtu wydawniczego, bo
tak czy owak sprzeda się ona na pniu i szkoda pióra, by przekonać o ryzyku
zakupu tego czy owego, co rozświetlają neony Wielkiej i Ambitnej Dystrybucji.
Jej wnikliwej analizie podlegają twory, których właściwie nikt nie czyta.
Zastanawiające jest zatem, w jakim celu poświęcać czas i uwagę na rzeczy,
których po prostu nie da się przyswajać? Albo jest w tym wyjątkowy heroizm,
albo niespotykana kompatybilność z żenującymi frazami, których obnażanie może
być źródłem zwyczajnej przyjemności. "Koktajl z maku" to przecież
książka w specyficzny sposób rozrywkowa. Fragmenty mnie bawiły. Te, dzięki
którym nie nasilał się wspomniany już ból głowy. Czy jednak pisanie o literackich
zaburzeniach i zaburzeniach czynionych przez lekturę rzeczy do cna złych
naprawdę ma jakiś sens?
Ano ma i to inna garść
refleksji, jakie przyszły mi do głowy. Takie
książki powinny być wydawane cyklicznie, ale niewielu znajdzie tyle
determinacji, aby podobne wyzwanie podjąć. Polski rynek wydawniczy zalewają
rokrocznie dziesiątki tysięcy publikacji. Dla znikomego procenta czytających, w
którym znajdą się też ci określający się w ankietach jako czytelnicy, a książki
kupujący dla ozdoby i szpanu, bo zestaw rżniętych szkieł plus butelek dobrych
trunków za szybą domowych witryn jest już nieco passé. Marta Syrwid ostrzega przed specyficznymi zjawiskami domorosłych
literatów. Przed egocentryzmem i wspomnianymi już zaburzeniami, ale także przed
gruntowaniem w sobie przekonania, iż dzisiaj pisać może każdy i większość z
piszących ma talent. Bo każdy - i to dużo bardziej tragiczne - znajdzie
dzisiaj grupę swoich czytelników...
"Koktajl z maku"
omawia płody ludzi, których odszukiwanie potem w Internecie może być samo w
sobie czynnością ekstremalną. Są tu wszystkie motywy charakterystyczne dla tego
marginesu literackiego, o jakim często z poczucia przyzwoitości się milczy.
Jakie to motywy? Fekalne, wulgarne, waleczno - patriotyczne. Często
sadomasochistyczne, funeralne i żałobne oraz mesjanistyczne. Większość z nich
to motywy irracjonalne, które bazują na przekonaniu, iż ma się w poezji czy
prozie naprawdę coś ważnego do zakomunikowania. Marta Syrwid bada warstwę
semantyczną tych komunikatów, ale osadza je także w wielu bolesnych kontekstach,
w których omawiana rzecz staje się jeszcze bardziej tragiczna niż jest w
istocie.
Niektóre
koktajle zawierają po dwie porcje. Nie sposób opisać dziwactw i dramatów w
jednym krótkim tekście. Inne bazują na znajomości całej, bogatej bardzo
twórczości danego grafomana. Jest kilka chwytów poniżej
pasa i jest czasami mało wyszukana złośliwość, ale ta książka w gruncie rzeczy
informuje o banalizowanym stanie, jakim jest masowy atak piszących na
instytucje i miejsca w sieci, które gwarantują im cud objawiony wydania, czyli
możliwość porażenia odbiorców swymi smutnymi w gruncie rzeczy przekazami.
Uważam, że całość to swego rodzaju traktat nie
tyle o ludzkim egocentryzmie, co przede wszystkim o ludzkich ograniczeniach,
poza które nie jesteśmy w stanie wyjść. "Koktajl z maku" to jedna z bardzo
niewygodnych książek, o której - jako całości właśnie - nie można zapominać
tak, jak zapomina się większość nazwisk i omawianych tytułów jeszcze w trakcie
lektury. To publikacja mająca ostrzegać przed tymi wszystkimi, których - tu
myślę o męskiej części - charakteryzować może bolesny do bólu cytat jednego z
analizowanych twórców. W swym smutku brzmi następująco: "Chciałbym przelać to, co myślę, na papieru stronie/ By zrozumieć
mogło wielu i przekazać żonie". I to wcale nie jest najbardziej
bolesny z zestawu cytatów, jakimi raczyć nas będzie Marta Syrwid - pogromczyni
absurdów, dyletanctwa i bylejakości przybierających niejedną formę opatrzoną
okładką. Gdyby nie przyrządzała swych koktajli z właściwym sobie poczuciem
humoru i dystansem do spraw, do jakich nie są zdystansowani omawiani twórcy,
byłaby groźna i bardzo, bardzo złośliwa. Tymczasem podejmuje się walki z
wiatrakami z pewną przekorą i dynamizmem. Takim specyficznym, bo dotyczy
babrania się w pseudoliterackim błocie. Czy "Koktajl z maku" to rzecz
warta poznania? Mimo wszystko tak. Niestety.
Jest w książce może twórczość Tajnej Polski? Była w Lampie omawiana :)
OdpowiedzUsuńszkoda, że nie przytoczył pan paru nazwisk omawianych przez Syrwid - co oczywiście poniekąd rozumiem, z drugiej strony książki raczej nie nabędę, więc trochę jestem ciekaw...
OdpowiedzUsuń