Pages

2015-01-21

"Koktajl z maku" Marta Syrwid

Wydawca: Lampa i Iskra Boża

Data wydania: 27 grudnia 2014

Liczba stron: 166

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 26 zł

Tytuł recenzji: Literackie ułomności

Czytanie "Koktajlu z maku" może przyprawić o ból głowy. Co najmniej. Książka zawiera zebrane z lat 2009 - 2013 teksty o polskiej grafomanii publikowane w "Lampie". O ile podczytywanie tych złośliwostek raz na jakiś czas mogło służyć przede wszystkim rozrywce, o tyle cały zbiór przygniata i deprymuje, bo nie ma takiej siły, by przeczytać to wszystko naraz. Pośród wybuchów śmiechu pojawia się jednak smutna refleksja o tym, w jak złym stanie psychicznym jest wielu z tych, co mienią się literatami, serwując czytelnikom niestrawny koktajl z własnych frustracji, lęków, kompleksów i stylu, który doprowadza do furii i osłupienia. Jak bardzo oni wszyscy oderwani są od rzeczywistości...

Marcie Syrwid udała się wielka sztuka, jaką jest niewątpliwie zachowanie zdrowych zmysłów i wrażliwości estetycznej po przeanalizowaniu surowców - tak autorka nazywa teksty podlegające analizie i ośmieszeniu - nieprzebranej wręcz masy literatury kompostowej. To nie jest jednak tak, że autorka "Koktajlu z maku" w minionych latach drwiła sobie ze wszystkiego, co słabe i co jej w ręce wpadło. Syrwid jest tu buńczuczną trochę, szalenie zadziorną i inteligentną poszukiwaczką literackich defektów na skalę unikatową. Przedziera się przez lingwistyczne bagno, by znaleźć nie tyle cechy dystynktywne omawianego śmiecia, co przede wszystkim zadrwić z braku pokory i egocentryzmu większości krytykowanych autorów. Piszę o większości, bo z analizowanych "dzieł" wyłania się czasami obraz bezradnego wobec siebie i swoich zapędów twórczych człowieka, który być może niczego nie zrozumie z tekstu  o własnym upadku już na starcie. Są w tym niechlubnym zestawie postacie, jakich zwyczajnie jest mi szkoda.

Zbiorek wywołuje dość ambiwalentne uczucia. Z jednej strony nasuwa się refleksja o tym, że wszelkie działania Marty Syrwid to nic innego jak kopanie leżących. Autorka nie podejmuje się krytyki grafomanii głównego nurtu wydawniczego, bo tak czy owak sprzeda się ona na pniu i szkoda pióra, by przekonać o ryzyku zakupu tego czy owego, co rozświetlają neony Wielkiej i Ambitnej Dystrybucji. Jej wnikliwej analizie podlegają twory, których właściwie nikt nie czyta. Zastanawiające jest zatem, w jakim celu poświęcać czas i uwagę na rzeczy, których po prostu nie da się przyswajać? Albo jest w tym wyjątkowy heroizm, albo niespotykana kompatybilność z żenującymi frazami, których obnażanie może być źródłem zwyczajnej przyjemności. "Koktajl z maku" to przecież książka w specyficzny sposób rozrywkowa. Fragmenty mnie bawiły. Te, dzięki którym nie nasilał się wspomniany już ból głowy. Czy jednak pisanie o literackich zaburzeniach i zaburzeniach czynionych przez lekturę rzeczy do cna złych naprawdę ma jakiś sens?

Ano ma i to inna garść refleksji, jakie przyszły mi do głowy. Takie książki powinny być wydawane cyklicznie, ale niewielu znajdzie tyle determinacji, aby podobne wyzwanie podjąć. Polski rynek wydawniczy zalewają rokrocznie dziesiątki tysięcy publikacji. Dla znikomego procenta czytających, w którym znajdą się też ci określający się w ankietach jako czytelnicy, a książki kupujący dla ozdoby i szpanu, bo zestaw rżniętych szkieł plus butelek dobrych trunków za szybą domowych witryn jest już nieco passé. Marta Syrwid ostrzega przed specyficznymi zjawiskami domorosłych literatów. Przed egocentryzmem i wspomnianymi już zaburzeniami, ale także przed gruntowaniem w sobie przekonania, iż dzisiaj pisać może każdy i większość z piszących ma talent. Bo każdy - i to dużo bardziej tragiczne - znajdzie dzisiaj grupę swoich czytelników...

"Koktajl z maku" omawia płody ludzi, których odszukiwanie potem w Internecie może być samo w sobie czynnością ekstremalną. Są tu wszystkie motywy charakterystyczne dla tego marginesu literackiego, o jakim często z poczucia przyzwoitości się milczy. Jakie to motywy? Fekalne, wulgarne, waleczno - patriotyczne. Często sadomasochistyczne, funeralne i żałobne oraz mesjanistyczne. Większość z nich to motywy irracjonalne, które bazują na przekonaniu, iż ma się w poezji czy prozie naprawdę coś ważnego do zakomunikowania. Marta Syrwid bada warstwę semantyczną tych komunikatów, ale osadza je także w wielu bolesnych kontekstach, w których omawiana rzecz staje się jeszcze bardziej tragiczna niż jest w istocie.

Niektóre koktajle zawierają po dwie porcje. Nie sposób opisać dziwactw i dramatów w jednym krótkim tekście. Inne bazują na znajomości całej, bogatej bardzo twórczości danego grafomana. Jest kilka chwytów poniżej pasa i jest czasami mało wyszukana złośliwość, ale ta książka w gruncie rzeczy informuje o banalizowanym stanie, jakim jest masowy atak piszących na instytucje i miejsca w sieci, które gwarantują im cud objawiony wydania, czyli możliwość porażenia odbiorców swymi smutnymi w gruncie rzeczy przekazami.

Uważam, że całość to swego rodzaju traktat nie tyle o ludzkim egocentryzmie, co przede wszystkim o ludzkich ograniczeniach, poza które nie jesteśmy w stanie wyjść. "Koktajl z maku" to jedna z bardzo niewygodnych książek, o której - jako całości właśnie - nie można zapominać tak, jak zapomina się większość nazwisk i omawianych tytułów jeszcze w trakcie lektury. To publikacja mająca ostrzegać przed tymi wszystkimi, których - tu myślę o męskiej części - charakteryzować może bolesny do bólu cytat jednego z analizowanych twórców. W swym smutku brzmi następująco: "Chciałbym przelać to, co myślę, na papieru stronie/ By zrozumieć mogło wielu i przekazać żonie". I to wcale nie jest najbardziej bolesny z zestawu cytatów, jakimi raczyć nas będzie Marta Syrwid - pogromczyni absurdów, dyletanctwa i bylejakości przybierających niejedną formę opatrzoną okładką. Gdyby nie przyrządzała swych koktajli z właściwym sobie poczuciem humoru i dystansem do spraw, do jakich nie są zdystansowani omawiani twórcy, byłaby groźna i bardzo, bardzo złośliwa. Tymczasem podejmuje się walki z wiatrakami z pewną przekorą i dynamizmem. Takim specyficznym, bo dotyczy babrania się w pseudoliterackim błocie. Czy "Koktajl z maku" to rzecz warta poznania? Mimo wszystko tak. Niestety.

2 komentarze:

  1. Jest w książce może twórczość Tajnej Polski? Była w Lampie omawiana :)

    OdpowiedzUsuń
  2. szkoda, że nie przytoczył pan paru nazwisk omawianych przez Syrwid - co oczywiście poniekąd rozumiem, z drugiej strony książki raczej nie nabędę, więc trochę jestem ciekaw...

    OdpowiedzUsuń