Wydawca: Czarne
Data wydania: 18 lutego 2015
Liczba stron: 208
Oprawa: twarda lakierowana
Cena det: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Alternatywy, by pokochać
Zaskakująca może być
świadomość, że jest się jednym z pięćdziesięciorga rodzeństwa, prawda? A bycie
ojcem setki dzieci? Tak, to możliwe. To in
vitro, nowy oręż medycyny dla tych wszystkich, którzy z różnych powodów nie
mogą doczekać się potomka poczętego w sposób tradycyjny, na drodze aktu
seksualnego. Reportaż Karoliny Domagalskiej wraz ze swoimi tezami i sugestiami
nakreśla zarys nowych czasów, w których tradycyjna rodzina nie jest już czymś
oczywistym i gdy późne macierzyństwo to coraz częstsza praktyka - głównie tych
kobiet, które z różnych względów nie decydują się na dziecko wcześniej i nie
mogą go powić później, gdy czują, że to właściwy moment. Nowe czasy to także
coraz częstsze odchodzenie od idei macierzyństwa i przekonanie, iż posiadania
dziecka niekoniecznie jest życiowym celem. Obok
kobiet i mężczyzn, którzy świadomie nie chcą zostać rodzicami, znajduje się
grupa zdesperowanych i cierpiących. Gotowych na wszelkie poświęcenia dla
potomka będącego priorytetem.
"Nie przeproszę, że
urodziłam" prowadzi nas przez skomplikowany świat przeżyć tych wszystkich,
którzy zdecydowali się na zapłodnienie in
vitro. Wychodząc od medycznej historii, autorka ujawnia rozmowy z ludźmi
odpowiedzialnymi za działania w obrębie medycyny reprodukcyjnej oraz śledzi
trudne często losy tych, dla których staranie o dziecko to nieustający bój,
hormonalne wojny, niepewność i zatroskanie oraz dylematy, z jakimi mierzy się
każdy człowiek świadomy tego, iż dziecko powstanie w zupełnie inny sposób. Ten
sposób zostawia ślad już w komórce jajowej, potem w macicy, następnie w całym
życiu. Zwłaszcza wtedy, gdy dziecko chce poznać swą tożsamość, a musi pogodzić
się z faktem, że zostało pozbawione jednej gałęzi drzewa genealogicznego.
Domagalska sporo podróżuje,
zbierając materiały do książki. Zwraca uwagę, że ta metoda leczenia
bezpłodności jest wciąż nowa i mocno kontrowersyjna. Pierwsze dziecko powołane
do życia metodą in vitro urodziło się
w 1978 roku, pierwsze takie polskie - dziewięć lat później. Czas mija, zmienia
się zapatrywanie, coraz częściej widzi się w in vitro przyszłość i spełnienie dla wszystkich cierpiących z
powodu bezdzietności. Karolina
Domagalska odwiedza Danię, Izrael czy Ukrainę, a wszystko w konkretnym celu - by
zarysować złożoną problematykę zjawiska i pokazać, co czują szczęśliwi rodzice,
na zawsze jednak naznaczeni przez niepewność tego, o co ich dziecko zapyta w
przyszłości.
W Danii można sobie wybrać
tatę niczym produkt z katalogu. To tam zatrzymujemy się na dłużej i
zastanawiamy nad kondycją dawcy, który może zdecydować o swojej anonimowości.
Dawcy spermy deklarują, że ich przyszłe dzieci mogą wyruszyć na poszukiwania
ojca, kiedy tylko staną się pełnoletnie. Domagalska dotyka w rozmowach
drażliwego tematu związanego z tym, w jaki sposób i czy w ogóle informować
potomka o sposobie jego poczęcia. Rola ojca nazywanego bezpieczniej dawcą też
nie jest do końca sprecyzowana. Ten, który decyduje się na jawność swoich
danych, może oczekiwać w przyszłości na kontakt bardzo licznej grupy ludzi albo
też takiego kontaktu się nie doczeka. Rozmówcy Domagalskiej wyraźnie
sprzeciwiają się mitowi mówiącemu o tym, iż brak ojca bardzo krzywdzi dziecko.
W jednym z cytowanych maili pojawia się następująca konstatacja: "Ojciec to nie tylko społeczna
konstrukcja, to też genetyka". Opisywane są modele rodzin, w których
bezpłodny ojciec nie czuje się kimś gorszym. Poznamy też historię teścia obdarzającego
synową nasieniem, ponieważ jego syn nie mógł przyczynić się do powstania nowego
życia. Genotyp a ojcostwo - nad tym
także rozmyślają bohaterowie reportażu. Zwracają uwagę na wiele bolesnych
konsekwencji braku informowania dzieci o tym, w jaki sposób powstały.
Sam problem dziecka z in vitro też jawi się w kilku różnych od
siebie sytuacjach. Przeciwnicy tej formy zapładniania utrzymują, że to proces
projektowania dziecka i wybierania sobie dogodnego czasu na macierzyństwo, co w
gruncie rzeczy prowadzi do tego, iż granice ingerencji w ludzkie komórki
rozrodcze wciąż się przesuwają. Karolina Domagalska pokazuje, jakim zbawieniem
mogą być możliwości medycyny reprodukcyjnej dla wszystkich tych kobiet, które
mimo splotu nieszczęśliwych wypadków nadal uważają macierzyństwo za priorytet.
A przecież jest ono sprawą nadrzędną dla ludzkości, więc dlaczego znane i
opracowane możliwości nie mogą w tym pomagać?
Kiedy chęć posiadania
dziecka wydaje się nie do zwalczenia, coraz więcej bezpłodnych kobiet i
mężczyzn rozważa opcje, dla których w Polsce nie ma aż takiego przyzwolenia
społecznego jak choćby na zachodzie Europy. Ważna jest zatem polska publikacja, która w swej dyskrecji niczego tak
naprawdę nie sugeruje, tezy zaznacza bardzo delikatnie, wnioskowanie pozostawia
w dużej mierze czytającym. "Nie przeproszę, że urodziłam" to
solidne kompendium o in vitro.
Wkraczające w codzienność wielu wątpliwości, bo przecież dzieci mogą zadawać w
przyszłości pytania, których nie stawiały sobie ich matki. Domagalska wplata w
reportaż dramatyczne relacje ze zmagań obojga nieszczęśliwych rodziców. To nie
jest tak, że płaci się za odpowiednie zabiegi, i ma się
"zaprojektowane" dziecko. To dziecko powstaje nieco inną drogą, ale
potem, po latach okupionych poświęceniem, może być naprawdę kochane i
szczęśliwe także w związkach rodziców jednopłciowych, którym duże udogodnienia
w macierzyństwie oferuje na przykład Izrael.
Czasy są zmienne, a te dzisiejsze nastrajają do
smutnych refleksji o tym, że mimo wielu udogodnień jest nam w zasadzie coraz
trudniej w ramach dnia codziennego. Karolina Domagalska pokazuje, jak mocno
zawężają się te ramy dla samotnych kobiet, smutnych małżeństw bezdzietnych, dla
czujących gorycz związków gejów i lesbijek oraz dla wszystkich tych, dla
których macierzyństwo jest stanem, o jaki trzeba powalczyć. Czasami miesiącami,
czasami przez lata. Dumne mamy po zapłodnieniu in vitro nie będą się wstydzić za to, że dały życie w
niekonwencjonalny sposób. Ten reportaż ma kreślić coraz szersze dziś granice
pojęcia rodzica i odpowiedzialności za własne dziecko.
Szykanowanie dzieci z in vitro w jakikolwiek sposób jest dla mnie tak samo nieludzkie, jak kiedyś gorszy status dziecka pozamałżeńskiego. Nie rozumiem tego. Sama nie mam parcia na dziecko ale nie mogę potępić ludzi którzy chcą mieć dziecko i sięgają po taki środek, który nie robi krzywdy, nie jest niemoralny.
OdpowiedzUsuńAż przypomina się głośna sprawa z hierarchą kościoła, który twierdził,że dzieci " z in vitro" mają charakterystyczną bruzdę na czole i po tym można je poznać. Wstyd!
OdpowiedzUsuńNa książkę czekam. Świetna recenzja.