Wydawca: Czarne
Data wydania: 12 sierpnia 2015
Liczba stron: 288
Oprawa: twarda
Cena det.: 44,90 zł
Tytuł recenzji: Prawo czy przywilej?
Przez tę książkę idzie się
jak burza. Z gniewem, bezsilnością i z przekonaniem, że dotyczy problemu,
którego nigdy nie uda się zażegnać. Rafał Hetman napisał, że temat rynku
mieszkaniowego jest skrajnie niereportażowy. Absolutnie się nie zgadzam z tym
twierdzeniem. Filip Springer bardzo dużo, może za dużo miejsca, poświęca
problemom nędzy mieszkaniowej w okresie dwudziestolecia międzywojennego,
dzisiejszy stan walki o własne lokum jedynie szkicując, proponując nam fragmenty
dramatycznych historii tych, którzy walcząc o mieszkanie, zdają sobie sprawę z
chorego stanu rzeczy polegającego na tym, że własne M to wciąż przywilej, a nie
prawo. Ten temat mógłby być kanwą nawet
kilku ważnych reportaży. Autor świadomie zawęża narracje, by tylko punktowo
nakreślić skalę ogromnego problemu. Widocznego już przed drugą wojną światową,
kiedy to jedynie kilku idealistów myślało o tym, by zapewnić lokale wszystkim,
szczególnie najbardziej potrzebującym. Dzisiaj zasadzającego się przede wszystkim
na tym, iż kolejne rządy nie dbają o efektywną politykę mieszkaniową, gdyż
angażowanie się w nią musi być długofalowe. Perspektywa jednej kadencji to
za mało, by zmienić dramatyczną sytuację rynku mieszkaniowego w Polsce. Nikomu
na tej zmianie chyba nie zależy. A cierpią lokatorzy - wieczne najsłabsze
ogniwo łańcucha biznesowego przy planowaniu i budowie miejsc do zamieszkania.
Zaczyna się od sprawy
samobójstw z 1931 roku. Większość powiązana była z widmem eksmisji. Wtedy
mieszkanie zabijało w sensie dosłownym, dzisiaj przede wszystkim skutecznie
wykańcza w długim okresie. Takie delikatne, ale stanowcze podduszanie.
Wyciskanie z lokatora wszystkich środków, ale przede wszystkim zadowolenia z
życia. Bo czy można być z niego zadowolonym, kiedy bierze się kredyt nazywany
często dożywotnim? Hipoteka - obecnie najskuteczniejszy w Polsce środek
antykoncepcyjny. Nie mam dzieci, mam kredyt. Muszę go karmić dużo dłużej niż
dzieciaka, przez trzydzieści lat. Tak to jest. Zakredytowane są miliony
Polaków. Tysiące wchodzących w dorosłe życie ludzi bez zdolności kredytowej
mogą jedynie marzyć o mieszkaniu lub zawistnie spoglądać na tych, którym
pozostał spadek po babci czy komfort bogatych rodziców finansujących cztery
kąty. Strach i ryzyko. Stałe poczucie niesprawiedliwości, w którym posiadanie
mieszkania to wyjątkowy wyczyn - okupiony wyrzeczeniami i możliwy do
osiągnięcia dla nielicznych. Filip
Springer nakreśla absurdy, trudności i paradoksy rynku mieszkaniowego z lat
dwudziestych i trzydziestych minionego stulecia, by podkreślić, że niczego nie
nauczyliśmy się na błędach sprzed lat. Co więcej - wszelkie przedwojenne
inicjatywy, które udało się zrealizować, okrutnie zaorała wojna. Dzisiaj
agresja czyścicieli kamienic czy oszustwa deweloperów przypominają bardzo wyraźnie
wojenne barbarzyństwo. Skąd brać siły i środki, żeby w dzisiejszej Polsce
normalnie mieszkać?
"13 pięter" to
zapis wielu rozmów, z których układa się koszmarny obraz dzisiejszej polityki
mieszkaniowej. Kłody rzucane pod nogi dla pragnących znaleźć własne miejsce,
gdzie można przybić gwóźdź czy umeblować po swojemu, mnożą się na każdym etapie
starań o lokum. Springer przedstawia historie smutne i upokarzające. Zagląda do
kontenerów, do garażu, odwiedza mroczne sutereny. Rozmawia z ludźmi, których życie
upokarza w ten szczególny sposób tylko dlatego, że chcą mieszkać na swoim.
Absurdem jest myślenie, że posiadanie M to wyznacznik dorosłości. Tak jednak
tłumaczone były perspektywy, jakie oferowały banki. Dzisiaj żądające wkładu
własnego, czyli dodatkowo zawężające grupę docelową, do której można kierować
przekaz o dojrzałości do tego, by... spłacać cztery kąty do emerytury. Co w
zamian? Możliwa stabilizacja dla posiadających stałe źródło dochodu i
spłacających kredyt w rodzimej walucie. Tych, którzy oddali nadzieję i kapitał
deweloperom, może czekać niejeden szok, życiowa rewolucja. Podobnie tych
decydujących się na wynajem - w tej sferze rynku mieszkaniowego dochodzi już do
absurdów, o jakich trudno myśleć, kurczowo trzymając się logiki w rozumowaniu. A
tymczasem Europa Zachodnia wynajmuje na potęgę, w Polsce zakleszczono się
prawami własności. Opowieść Springera -
pełna grozy i poczucia, że tkwi się wewnątrz okrutnego absurdu - jest jak
dotykanie czułej struny, gdyż wielu jego rozmówców wstydzi się i gorzko ocenia
samych siebie. Dlaczego? Bo nie potrafią zawalczyć o mieszkanie albo nie mają
ku temu możliwości. W XXI wieku ta walka wcale nie jest tak różna od tej z
okresu międzywojennego. Wtedy być może mniej ludzi oszukiwano. Dzisiaj bycie
oszukanym to cena za to, by nie mieszkać w tak skandalicznych warunkach, o
jakich wspomina autor, opowiadając o zbędnych warszawiakach lat trzydziestych
minionego stulecia, dla których nie było praktycznie żadnej alternatywy. Dziś jest,
ale trzeba ją okupić łzami, potem i krwią. Tak wygląda bezkompromisowa walka,
której końca nie widać.
Słowa autora "Zaczynu" obejmujące analizę sytuacji mieszkaniowej sprzed lat mogą służyć także jako
komentarz do dzisiejszego stanu rzeczy. "Mieszkania
dla najbiedniejszych zaczną powstawać dopiero wtedy, gdy zacznie się to opłacać
komukolwiek oprócz nich samych". Tysiące komunistycznych blokowisk nie
zapewniły równowagi, nie dały ludziom na kolejne lata komfortu życia u siebie. Dzisiejsi sfrustrowani trzydziestolatkowie
żalą się Springerowi, że państwo nie daje im możliwości, by mieszkać u siebie.
Mieszkać - znaczy wyrzekać się, wciąż na nowo i wciąż bardzo intensywnie.
"13 pięter" to gorzka rozprawa z rzeczywistością, w której poczucie
bezpieczeństwa to status dla nielicznych i która stale każe przypominać sobie o
tym, że nie ma w życiu niczego za darmo, a już na pewno mieszkania. Posiadanie
go związane jest z obowiązkiem wytężonej pracy przez lata. Liczni bohaterowie
reportażu, ci szczęściarze w zasadzie, odetchną z ulgą we własnym lokum dopiero
na emeryturze. Niektórzy mogą tej emerytury nie doczekać. Nowa forma
barbarzyństwa i spekulacji, o której nie ma akurat mowy w książce i która wcale
nie jest na razie popularna, to hipoteka odwrócona dla tych, którym zabraknie
na życie, gdy na starość spłacą mieszkanie. Tacy pozostaną na zawsze w orbicie
wpływów banków, a ich mieszkanie nigdy nie będzie do nich należeć...
Gdy czyta się "13 pięter", nasuwa się
między innymi refleksja o tym, że nigdy chyba tak jak dzisiaj priorytetów
życiowych nie ustawiało się w tak silnym związku z myśleniem o zamieszkaniu na
swoim. Filip Springer zaznacza, że przez lata jakiekolwiek inwestycje związane
z mieszkalnictwem nigdy nie miały społecznego charakteru. Dlatego to książka o
społeczeństwie, z którym nikt nie chce się liczyć, ale któremu chętnie policzy
się zdolność, a potem doliczy horrendalne opłaty za coś, co z podstawowej
potrzeby życiowej zmienia się w życiowy luksus.
Bardzo zaangażowany tekst - widać dotyka czułej struny. Oczywiście zgadzam się z tym - żyjemy w państwie, gdzie posiadanie własnego lokum to luksus, a nie coś normalnego, skoro ceny mieszkań nijak się mają do zarobków. Uważam to za skandal.
OdpowiedzUsuń