Wydawca: Wydawnictwo
"Krytyki Politycznej"
Data wydania: 5 lutego 2016
Liczba stron: 184
Oprawa: miękka
Cena det.: 29 zł
Tytuł recenzji: Rozczarowania
Ci, którzy czytają mnie w
miarę regularnie, dobrze wiedzą, że zawsze z dużą ciekawością otwieram drugą
książkę autora słabego debiutu. Nic to bowiem, gdy świetny debiutant popełnia
następną książkę i odsłania swoje braki. Zupełnie inaczej jest wtedy, gdy można
stwierdzić, iż pierwsza proza nie wyszła, ale talent i determinacja pokazały,
że druga to już coś. A Dominika Dymińska
kilka lat po fatalnym "Mięsie" stworzyła poemat. Z nieprawdopodobnie
męczącą manierą, która dowodzi, że czas między "Mięsem" a
"Danke" był okresem zasklepienia się wokół tych samych motywów.
Truizmem byłoby określenie
nowej rzeczy autorki książką męczącą. Z niewiarygodną wręcz konsekwencją znowu
dolepiane są do jej frazy porównania z Hertą Müller czy Agłaią Veteranyi.
Dymińska nie chce pisać prozą, a jednocześnie nie tworzy poezji. Traktat o
umartwianiu się we wszystkich możliwych wymiarach i o rozpaczliwym poszukiwaniu
punktów życiowego oparcia wybrzmiewa nie tyle niewiarygodnie, ile bez
jakiejkolwiek mocy. Dowiemy się między innymi, jaką trudną rzeczą jest mieć
chłopaka i go obok siebie zaakceptować. Jak trudno pozbyć się bulimii i
narkotyków. Przeczytamy wykłady na temat seksu, książek czy wymiotowania. Dostaniemy do przeanalizowania opowieść, w
której nowatorsko przeszłość wyrażana ma być czasem teraźniejszym. Dymińska nie
tworzy jednak własnego praesens
historicum. Ona wciąż na nowo opowiada historię z "Mięsa". Ma się
za to ochotę naprawdę serdecznie podziękować. Niekoniecznie po niemiecku.
Konstrukcja
"Danke" opiera się przede wszystkim na poszukiwaniu celowości. Jest
obecne wewnętrzne rozdarcie między tym, co ma się ze sobą w życiu robić, a tym,
co się robić powinno. Wokół tej wielce oryginalnej sprzeczności koncentrują się
myśli wrzucane kompulsywnie i w taki sposób, by rozsadzać frazę. Poetyka
okrucieństwa w przypadku Dymińskiej to zaznaczanie śladów po sobie i swym
przepełnionym lękami "niechciejstwie" egzystencji. "Danke"
to dość klasyczny zapis tego życiowego czasu, w którym trzeba pożegnać się z
marzeniami. Właściwie tylko po to, by wejść w świat nowych iluzji przy
całkowitej niezgodzie na to, jak skonstruowana jest rzeczywistość. W niej zaś
dużo chłopców i mężczyzn - wykoślawionych, wykolejonych, w dużym stopniu
niepełnych, zazwyczaj dość opresyjnych. Bohaterka książki z mężczyzną mogłaby
mieć co najwyżej aborcję. A jednak krąży niczym ćma w orbicie ich wpływów.
Podatna na sugestie i odpychająca je - w sposób wulgarny, mało wyrafinowany,
chłopcom nie należy poświęcać aż takiej uwagi. Czemu zatem poświęcona jest narracja "Danke"? Rozczarowaniom
i dziewczęcej nienawiści, która wynikła z wyobcowania.
Może gdyby bohaterka
odpuściła sobie nieco użytkowanie Facebooka i gdyby przestała wrót świadomości
upatrywać w internecie, byłoby jej ze sobą choć odrobinę lepiej. Kompatybilność
z wirtualnym światem to pewna cecha dystynktywna pomagająca uwierzyć w siły
witalne. Dlaczego? "Starość zaczyna
się wtedy, kiedy internet zaczyna się nudzić". Narratorka niewiele wie
o starości. Zdaje się, że tak naprawdę niewiele wie również o swoim świecie
wewnętrznym, choć usiłuje nas przekonać swymi karkołomnymi metaforami o tym,
jak bardzo jest on rozbuchany i głęboki. Najbardziej deprymującym
doświadczeniem okazało się uświadomienie, że życia nie można sobie wymienić. Że
jest się w nim zakleszczonym i miarą nieszczęścia jest stopień doświadczania
kolejnych rozczarowań. Te z "Danke" niosą w sobie coś romantycznego,
ale to taki przybrudzony trochę romantyzm, albowiem bohaterka nie złoży samej
siebie na ołtarzu niespełnienia i buntu. Odrobinę pełza w tym życiu, trochę się
buntuje. Jej rozwój jest adekwatny do rozwoju frazy, która go opisuje. To
wszystko zmierza donikąd. Chyba że niemiecka forma pożegnania może nas
prowadzić ku tej dramatycznej decyzji, wobec której każdy z nas potem
pozostanie niemy i zdziwiony...
Bohaterka
Dymińskiej usłyszała kiedyś, że wszystko wydarzy się w swoim czasie. Trudno jej
dokonać selekcji zdarzeń adekwatnych do czasu i trudno przede wszystkim
odnaleźć się w jego upływie. Bo to przecież aż dwadzieścia lat. Gdzie
osiągnięcia? Gdzie sukcesy? Gdzie jakiekolwiek czytelne satysfakcje?
Świat jest do zjedzenia, zwymiotowania, do przeżucia, pobawienia się i
wyplucia. Wszyscy chłopcy także. I wszyscy ludzie w zasadzie, bo przecież w tej
skoncentrowanej na zaimku osobowym odmienianym we wszystkich możliwych
przypadkach narracji nie ma ani odrobiny miejsca na to, co inne, ludzkie z
zewnątrz, odmienne i być może wartościowe. Dochodzi do tego jeszcze problem
określenia i uznania, co jest w życiu rzeczą ważną, a co niewartą uwagi. Takie
nasilenie wątpliwości i dylematów egzystencjalnych sytuuje bohaterkę na progu
izby przyjęć szpitala poprawiającego perspektywę i optyka dobierającego różowe
okulary. Kwestia zasadnicza - co my, czytelnicy, mamy mieć z obcowania z tą
prozą? Bo przecież opisywana tragedia życia to zwyczajna jego niemoc. W tym
pozbawionym głębszego przekazu monologu nie kryje się nic poza rozpaczliwą
próbą wyduszenia z siebie wszystkich tych emocji, których nie można
skanalizować i trzeba je wepchnąć do prozy.
"Danke" jest książką nieco drapieżną,
ale w dużej mierze irytującą. To kolejny przykład tego, że można latami pisać o
czymś, co dotyka samego autora oraz jego krewnych i znajomych. W pewnym
momencie wyłącza się czytelnicza czujność, bo pochłania nas klimat utyskiwania
i melancholijnego żalu. Jest też sporo pozerstwa. Duża doza ironii,
sporo złośliwości. To naprawdę do niczego nie prowadzi. Sporo jest książek
stanowiących dowód na to, że sam autor i tylko on ze swą narracją czuje się do
końca zrozumiany. "Danke" każe nam rozumieć, ale i zadawać pytania.
Jednym z podstawowych jest pytanie o to, co autorka miała na myśli i czy
rzeczywiście poradziła sobie z wyrażeniem tego w należnym porządku oraz we
właściwym sensie.
Po lekturze recenzji, nie rozumiem, co jest dla Pana irytującego w tej książce - dziewczęcość? I do czego narracja powinna prowadzić? Wg Pana wypowiedź Dymińskiej do niczego nie prowadzi :) A powinna?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Gwoli wyjaśnienia wcześniejszego wpisu - To, za co Pan krytykuje tę książkę, ona sama krytykuje a rebours. Dymińska domaga się wartości w świecie, w którym nikt niczego nie traktuje poważnie. To jest "beka z beki", potępienie wszechobecnej pozy, ironii, sarkazmu, który stał się obowiązującym modelem istnienia w świecie.
OdpowiedzUsuńTo bardzo mocny manifest. Ona nie ma, wbrew temu, co Pan tam zobaczył, żadnych problemów z samookreśleniem. Ona wie, kim i jaka chce być. Myślę, że stoicie po tej samej stronie "barykady", wbrew pozorom :)
Tak, to również mierzenie się z dorosłością. Ale krytykując ad hoc ten temat jako niewart opisania, podważa Pan sens całej tradycji Bildunsgroman :)
Pozdrawiam,
Monika
miszong.pl