Wydawca: Albatros
Data wydania: 9 czerwca 2017
Liczba stron: 320
Przekład: Edyta
Jurkiewicz-Rohrbacher
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 32,90 zł
Tytuł recenzji: Rodzina, praca, nuda
Antti Tuomainen zachwycił
mnie swoją powieścią kryminalną „Czarne jak moje serce”. Do tego stopnia, że „Kopaliśmy
sobie grób” czytałem zachłannie. Przez kilkadziesiąt stron. Nie spotkałem
jeszcze tak nierównego pisania jednego autora. „Czarne jak moje serce” była
silnie poruszającą opowieścią o doświadczeniu braku, którego nic nie jest w
stanie zrekompensować. Smutną takim smutkiem, który ma wielowarstwowe podłoże –
kiedy zrozumie się i przepracuje jedną z tych warstw, ujawnia się kolejna… i
kolejna. Tuomainen jawił mi się jako twórca po prostu pięknej prozy – nieważne,
że czytałem skandynawski kryminał, zupełnie nietypowy zresztą i z krzywdzącą go
etykietą. Tamta książka pozostawiła ślad. Przez tę właśnie recenzowaną przemyka
się szybko i z rozczarowaniami. „Kopaliśmy
sobie grób” to nie tylko świadectwo spadku formy fińskiego pisarza, ale coś
wyglądającego na poważny błąd przy pracy. Książka – jak wspomniana poprzednia –
osadzona w wątku traumatycznych relacji rodzinnych i poczucia odrzucenia, ale
zupełnie niepodobna do poprzedniej. Traktująca ważki temat z lekkością oraz
prostotą. Wszystko, co mamy wiedzieć, jest po prostu napisane. Nie ma
sugestywnych niedopowiedzeń, choć jest wiele smutku. Tuomainen być może nie ma
poczucia humoru. Kiedy w związku z tym opowiada nam taką historię śmiertelnie
poważnie, staje się paradoksalnie dość groteskowy… i śmieszny.
Bo powieść ta zawiera tylko
dwa zasadnicze wątki. Jeden przedstawia perypetie trzydziestoletniego
helsińskiego dziennikarza-pracoholika, któremu rozpada się życie rodzinne, ale
nie brakuje determinacji, by zgłębiać zagadkę pewnej podejrzanej kopalni na
północy kraju, który to temat zajmuje go całkowicie. Ktoś wykupił kopalnię za
bezcen bez przetargu, a w jej okolicy snują się mroczne typy i jednostki
noszące w sobie jakąś tajemnicę. Albo usiłujące być na takie portretowane, gdyż
w gruncie rzeczy wiadomo z grubsza, co się na lapońskiej prowincji wyprawia.
Janne zdaje sobie sprawę z tego, że jego partnerka i córka domagają się uwagi,
ale o tę uwagę walczą z ważną sprawą. Tak,
wątek przedsiębiorstwa mającego niszczyć naturę jest dla Finów bardzo
atrakcyjny. To jeden z nielicznych narodów, które z taką pieczołowitością dbają
o idealny stan środowiska naturalnego. Na tym może opierać się nośność „Kopaliśmy
sobie grób”. Elektryzujący opinię publiczną temat można jednak podać w
niestrawnej formie. Sama bowiem historia jest mało porywająca,
przewidywalna i w zasadzie nie byłaby nawet kanwą thrillera, gdyby nie drugi
wątek.
Chodzi o Emila, który jest
ojcem dziennikarza. I płatnym zabójcą przy okazji. Cały jest przeszłością,
kiedy po latach wraca do Helsinek, chcąc uporządkować relacje z porzuconym
synem i miłością swojego życia. Swój fach traktuje z równym zaangażowaniem co
Janne – obaj żyją pracą, praca porządkuje im życie, nadaje temu życiu sens,
jest czymś niezbędnym i najważniejszym. To, co przeżywa Emil, w połączeniu z
efektami jego działań (skręca kark szybko i profesjonalnie, w filmowym stylu
radzi sobie z każdym ludzkim obiektem do zlikwidowania) przypomina trochę
książkę Halgrimura Helgassona „Poradnik domowy kilera”, ale wyzutą z
jakiegokolwiek poczucia humoru. Bo Tuomainen jest naprawdę poważny i z tej
historii nie tworzy niczego, co przykuwałoby uwagę. Może poza liczbą trupów.
Tych jest znacznie więcej na metr kwadratowy niż ofiar w Tusuuli czy Kauhajoki
(miejsca szkolnych masakr) – żeby nie ironizować, pisząc o ich nagromadzeniu w
prozie człowieka, w którego kraju nie dochodzi do żadnych przestępstw.
Dochodzi, ale Finlandia nie spływa krwią jak w tej powieści. Emil chce, by jego
fach stał się historią. Aby zbliżyć się do syna, będzie robił za niewidzialnego
ochroniarza. Wszystko to bardzo nieprzekonujące i wywołujące uśmiech na twarzy,
bo wiele z opisanych scen kojarzy się z gorszym gatunkowo filmem sensacyjnym.
Mamy
więc zaangażowanego w sprawę kopalni syna i równie zaangażowanego, ale w
poprawę relacji ojca, który gdzieś tam w wolnym czasie dorabia na zabijaniu. I
to wszystko. Naprawdę wszystko. Janne jest świadom tego, że
nie sprawdza się jako ojciec, i dostrzega, iż być może postępuje tak jak Emil
przed laty. Ten, który zniknął z jego życia, gdy był syn mały. Janne w dość
zaskakujący sposób jest gotów oddać walkowerem swoją córkę, kiedy palący temat
wywołuje w nim coraz większe emocje i chęć działania. Tymczasem to głównie
ekscytacja Jannego – czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, jakie przekręty
zorganizowano w Laponii, i czeka tylko na dowody. Także na jakieś
spektakularnie zakończenie, które nie następuje. Problem odrzucenia,
wyobcowania, statusu dziecka bez ojca przyjmującego po latach tego ojca jako
prawdziwy dar od losu z całością inwentarza, czyli defektem w postaci smykałki
do mordowania – wszystko jest bardzo płytko opisane, a właściwie jedynie
sygnalizowane. Najciekawiej wypada prezentacja motywów, dla których Emil całe
życie zabijał. Reszta jest nieudolną próbą budowania napięć i elementów
zaskoczenia tam, gdzie nic nikogo zaskoczyć nie może.
Antti Tuomainen napisał
książkę o tym, że rodzina jest najważniejsza. Nie skoncentrował się tym razem
na odcieniach obyczajowych ani trudnym związku głównego bohatera, ani też
skomplikowanej sytuacji ojca przybywającego po latach po wybaczenie. „Kopaliśmy sobie grób” to powieść, której
najmocniejszym elementem jest sam tytuł. Za tym mrocznym sformułowaniem nie
stoi nic, co mogłoby tę książkę obronić. Ani traumy z czasu przeszłego, ani
dość sprawnie prezentowany opis budowania bliskości po latach nie są
przekonujące. Pozostaje pytanie o to, co w tej książce jest najważniejsze i na
czym skupić czytelniczą uwagę. Na portretowanych z topograficzną
dokładnością Helsinkach, których duszę Tuomainen definiował już na kartach „Czarne
jak moje serce”? Autor stawia na dynamiczną – w jego odczuciu – teraźniejszość.
Zdecydowanie lepiej i sugestywniej pisze, kiedy sięga w przeszłość. Tutaj tego
sięgania jest bardzo niewiele. Zaskakująco zła narracja po rewelacyjnej
powieści w tonacji blue zachowującej równowagę między intrygą kryminalną a
przejmującymi wątkami obyczajowymi. W „Kopaliśmy sobie grób” ani jedno, ani
drugie nie jest zaprezentowane w atrakcyjny sposób, mało wiarygodne, bez
fantazji i wrażliwości na niuanse ludzkiej natury, którymi Tuomainen umie się
zająć, ale tutaj zwyczajnie mu nie wyszło. Nic nie wyszło.
Nie czytałam jeszcze "Czarnego serca" - nie wiem jak to się stało, bo przecież po tamtej Twojej recenzji, książkę zakupiłam. Utknęła gdzieś w powodzi innych, kompletnie bez sensu. Muszę sięgnąć wreszcie. Tą sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńTamtą przeczytaj koniecznie!
OdpowiedzUsuń