Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 18 stycznia 2018
Liczba stron: 480
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Męskie przemiany
Powieść Tomasza Mazura jest
pewnym ambitnym projektem, który autorowi nie wyszedł. Po intrygującym „Fiasku”,
które czytałem przed sześcioma laty, otrzymuję trochę powtórkę z opowieści o
tych samych dylematach, ale jednak w gorszej formie. „Dawno zapowiedziana nieobecność” jest książką zdecydowanie za długą, momentami bardzo nużącą,
obrazującą hamletyzującego bohatera opowiadającego swoje bardzo długie życie –
i następują w trakcie lektury takie chwile, że chciałoby się, aby ta kronika
wreszcie się skończyła. Mazur jest
bardzo nierówny – są tu świetne fragmenty między innymi o zatomizowanej
rodzinie, w której brak miłości, ale jest też dużo momentów ocierających się o
kicz i pretensjonalność. Całość mimo wszystko męczy. Nie tylko tym, że powieść
jest bardzo statyczna. Chodzi także o mnożenie wątków i powoływanie do życia
postaci, które coś obiecują, ale niewiele za nimi stoi. Dywagowanie nad
truizmami albo analizowanie wciąż na nowo tego samego życiowego dylematu to
esencja tej książki. Mimo że historia obejmuje ponad siedem dekad życia, w
gruncie rzeczy nie dzieje się tu za wiele. Co więcej, zbyt wiele jest nam
dydaktycznie wyjaśniane. Bohater coś przeżywa i wyjaśnia, dlaczego to przeżywa.
Powieść o ludzkiej półegzystencji, gdy chce się wyrazić lęk przed spełnieniem
oraz życiem pełną piersią, niesie w sobie ryzyko przesytu i monotonii, kiedy
jest za długa. Ta domagałaby się radykalnych skrótów. Mazur chce opowiedzieć
historię pragmatyka i realisty, któremu bardzo trudno było sięgnąć w głąb
własnych pragnień oraz przeżyć. Ślizgamy się jednak po powierzchni – zarówno
różnorodnych przejawów życia mężczyzny, jak i jego stanów emocjonalnych, z
których poza wiecznym poczuciem wyobcowania nie wydobywa się nic, co mogłoby
skutecznie przykuć uwagę. Szwankuje tutaj sposób opisywania czy może ogólna
konstrukcja książki? Chciałoby się jej uwierzyć, ale zbyt często pewne
oczywistości są tu prezentowane jak prawdy objawione, a pojawiający się
bohaterowie – stale w drugim planie względem narratora – albo dołączają do
męczącego korowodu umierania, albo nie mają do powiedzenia o świecie nic poza
tym, co jest w stanie wywnioskować opowiadający.
Tomasza Wróblewskiego
poznajemy w wieku dwudziestu jeden lat. Przydarza mu się wypadek. Pod koła jego
automobilu wpada kobieta. Dzieje się z nią coś dziwnego. Następuje specyficzna
metamorfoza, która będzie Tomaszowi towarzyszyć przez całe jego życie. Motyw przemiany zapowiada się interesująco
i rzeczywiście autor do końca przykuwa uwagę tym, kim staje się odradzająca się
na nowo postać, wciąż zaskakująco blisko związana ze starzejącym się bohaterem.
To pewna świeżość i motyw pozwalający utrzymać uwagę przy powieści, co – jak
wspomniałem – z kilku powodów może być trudne. Niemowlę, dziewczynka,
kobieta – wszystkie relacje naznaczone utratą. Bohater traci w życiu bardzo
wiele, choć nie docenia także tego, co zyskuje. Tajemnicza obecność i
nieobecność każą spojrzeć na jego losy i percepcję rzeczywistości w kategoriach
pewnego fatum, od którego nie ma ucieczki. Tomasz nie uwolni się także od
balastu wspomnień oraz toksycznych relacji rodzinnych. Te sportretowane są
bardzo sugestywnie i ratują powieść przed katastrofą.
Dorastający Tomasz niewiele
pamięta z tego, jak funkcjonowała jego rodzina w przeszłości. Odwiedza w
szpitalu matkę, która postradała zmysły. A może ktoś postarał się o to, by je
postradała. Wizyty u matki pełne są napięcia i przekonania, że obłąkana kobieta
ma do powiedzenia dużo więcej niż można byłoby się po niej spodziewać. Obok
dysfunkcyjnej matki surowy i kostyczny ojciec. Narzucający Tomaszowi swoje
wizje i pragnący, by syn kontynuował pracę, przejmując majątek i jakąś formę
mentalności ojca. Tymczasem nasz bohater się buntuje. Być może to jedyny
przejaw prawdziwego buntu w jego życiu. Ojciec w końcu umiera, ale – co
powtarzane jest kilkakrotnie – ktoś taki nigdy nie odchodzi. Tomasz stanie się
późnym ojcem. Mężem, który udręczony bezradnością wobec życia, będzie także
człowiekiem dręczącym życiową partnerkę. Rozpocznie się okres, w którym
wszystko będzie na niby. Praca, zainteresowania, związek, miłość do dzieci. A
także skomplikowane relacje z siostrą i przyrodnim bratem. Czy podobieństwo
materiału genetycznego ma automatycznie wymuszać w nas bliskość względem
drugiej osoby?
Mazur portretuje lata
przedwojenne, ukazuje potem drugą wojnę światową postrzeganą przez jego
bohatera dość groteskowo. Po wojnie szara polska codzienność. W niej Tomasz
chce zbudować coś, co będzie przydatne i ważne. Jako student architektury
idealizował sobie miasto przyszłości. Teraz może zbudować w nim osiedle tak jak
w czasie wojny budował altankę – ostoję spokoju i stabilności w tych
nieludzkich czasach grozy. Śledzimy
poczynania bohatera, widząc, że coraz częściej powtarza się, wciąż na nowo
formułuje te same wnioski i wątpliwości, staje się raczej antybohaterem, a jego
przemyślenia trącą banałem. Dzieje się coraz gorzej, choć Mazur przełamuje
monotonię interesującymi wątkami pobocznymi. Toną one jednak w mieliźnie
ogólnego przekazu tej narracji. Nawet tak wyraziste postacie jak kochanka
Maria nagle zostają pozbawione właściwości i… obecności w książce. Zaczyna się
robić zwyczajnie ponuro i smętnie. Tomasz Mazur snuje historię o niespełnieniu
i licznych życiowych niezadowoleniach, pośród których najtrudniejszy jest brak
prawdziwego kontaktu z samym sobą. Wszystko w duchu Platona i Sokratesa, ale
bardzo wtórne. Także w momencie, gdy do ludzkiej bezradności dołącza się
oczywista krytyka cywilizacji pędu i przesytu.
„Dawno
zapowiedziana nieobecność” to powieść o tym, jak bezradni jesteśmy wobec
przemijania i jak niewiele może przynieść nam bycie „sumą zmarszczek”, jeśli
nie będzie nam dane choć przez chwilę wyjść naprzeciw prawdziwym pragnieniom. To
książka o konformizmie, ale także o pewnych tęsknotach wydobywających się z
niego. Wszystko zanurza się w coraz większym słownym zamęcie. Mazur decyduje
się poruszyć zbyt wiele kwestii jednocześnie, a w efekcie jednak wciąż opowiada
o tym samym. Jego bohater jest statyczny i nie wzbudza sympatii, ale zapewne
nie o to chodzi. Chodziłoby o jakieś czytelniejsze odsłonięcie go. Jest
sugestywny tylko wówczas, gdy analizuje skomplikowane relacje rodzinne. W
innych kwestiach powtarza się i przestaje być wiarygodny. Konstrukcja powieści
jako wspomnień odnalezionych przez usiłującego je zrozumieć wnuka także jest
dość wtórna i nie zaskakuje, bo ten zabieg niewiele nowego wnosi do przesłania
powieści. Jesteśmy swoim cieniem dopóty, dopóki nie zaczniemy się upominać o
osiągnięcie prywatnego szczęścia. Nie możemy być szczęśliwi, gdy ograniczają
nas konteksty, role społeczne, relacje z innymi i uwarunkowania społeczne.
Takie mniej więcej wnioski można wydobyć z tej powieści. Narracji w pewnym
związku ze stoicką postawą autora, ale nieprzemawiającej tak sugestywnie jak „Fiasko”.
Nowa powieść Tomasza Mazura utyka też w językowych powtórzeniach. Jedyny
nadprzyrodzony motyw reinkarnacji w tej ponurej tonacji opowiadania o prozie
życia też nie wyróżnia się jakoś wyjątkowo. „Dawno zapowiedziana nieobecność”
jest o utratach i wewnętrznej walce o samostanowienie. Odnoszę jednak wrażenie,
że z każdą kolejną częścią tracimy uwagę, walcząc jednocześnie o to, by
oczekiwać od tej książki czegoś innego, co zaprezentowała na pierwszych
kilkudziesięciu stronach.
Każda kolejna premiera książki Tomasza Mazura to dla mnie duża nadzieja na poważną i refleksyjną lekturę. Tym razem doszła do tego tajemnicza okładka i świetny tytuł. Muszę koniecznie przeczytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Paweł z http://melancholiacodziennosci.blogspot.com/
Świetna książka jestem ciekaw właśnie takiej tematyki i bardzo mi się podobają takie refleksyjne lektury.
OdpowiedzUsuń______________________
http://langster-school.pl/
Książka jest dość ciekawa i potrafi wciągnąć na pewien czas ale cały czas odnoszę wrażenie że czegoś jej brakuje. No nie wiem ale za każdym razem jak zamigam widzę brak tego czegoś :)
OdpowiedzUsuń