Pages

2018-02-03

„Kłamczucha” E. Lockhart

Wydawca: Czwarta Strona

Data wydania: 31 stycznia 2018

Liczba stron: 320

Przekład: Agnieszka Brodzik

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 36,90 zł

Tytuł recenzji: Przesyt intryg

Powieść przedstawiana od końca. Nawet gdyby została zaprezentowana od początku, można by było utonąć w mieliznach fabularnych, nielogicznościach i nie tyle zaskakujących, ile absurdalnych zwrotach akcji. Kłamczucha” – produkt bliżej nieokreślony gatunkowo. Książka za poważna na nurt young adult, bo jednak morderstwa to trochę przesada w tym zakresie. Zbyt niepoważna na klasyczny thriller, gdyż opowiada jakąś odrealnioną historię o dzianych dzieciakach, które samoloty traktują jak taksówki, karty kredytowe niczym zabawki, a drogie hotele jak poczekalnie. Wszystko tu szwankuje – pomysł na historię, jego realizacja, charakterystyka bohaterów i bardzo przewidywalna, wprowadzająca trochę w zażenowanie fabularna wolta w zakończeniu. E. Lockhart na pewno czyta się bardzo szybko. Myślę, że nawet zapominając wcześniejsze rozdziały już w trakcie lektury – nieważne, czy ułożono by je chronologicznie, czy odczytywano w ten oryginalny w założeniu autorki sposób. Zakładam sobie, że tego typu książki mają spełniać przede wszystkim funkcję rozrywkową. „Kłamczucha” nie tyle opowiada o niedorzecznościach, ile przede wszystkim rozsadza się wewnętrznie nadmiarem zdarzeń. Namnożone jedynie stępiają percepcję. Myślę, że pewnie o to chodzi, bo to przecież książka przede wszystkim o tym, jak postrzegamy innych i jak łatwo w tym postrzeganiu możemy ulec złudzeniom.

Główna bohaterka – nie wspomnę imienia, bo to kwestia zawikłanej tożsamości – zrodziła się z jakiejś koszmarnej historii w stylu horrorów z lat osiemdziesiątych minionej dekady. Doświadczyła czegoś, co na zawsze w dużym stopniu rujnuje psychikę, nie pozwalając na normalny dalszy ciąg życia. Z jakiegoś powodu stała się niczym bohaterka filmu sensacyjnego mająca nadprzyrodzone zdolności, jak umiejętność bycia niewidzialną, wieloaspektowe oszustwa i stwarzanie odpowiednich pozorów zawsze wtedy, gdy chce coś osiągnąć. A zazwyczaj jest doskonale pewna tego, czego chce. Bohaterka ma za sobą traumatyczną przeszłość i jakiś enigmatyczny kurs stawania się twardą. Odporną na ciosy w sensie dosłownym i metaforycznym. Gotową rozprawić się z każdym i w każdych okolicznościach. Dzielnie udającą coraz to nowe osoby, by jeszcze bardziej gubić się w sobie, tracić kontakt ze swoimi emocjami, przestać odróżniać rzeczywistą osobowość od stworzonych przez siebie fikcyjnych tożsamości. Ach, jeszcze ma serce z kamienia, bo coś w tym wszystkim powinno być wyjątkowo wyraźne. A jak bohater nie potrafi kochać, to już jest dużo ciekawszy, bo atrofia uczuć to przecież przejaw wyjątkowego skrzywdzenia przez los. Kogo zatem mamy? Osiemnastolatkę z bagażem doświadczeń dorosłego. Zachowującą się w sytuacjach krytycznych albo z wyjątkową dbałością o swą wiarygodność, albo też niczym dziecko, któremu ktoś odebrał ulubioną zabawkę. Jest nie tylko labilna emocjonalnie, ale dość poważnie zaburzona. Otoczenie tego nie dostrzega. Każdy, kto znajdzie się w orbicie jej wpływów, będzie narażony na toksyczne relacje, z których nie wynika nic dobrego.

Tak jak z całego przesłania „Kłamczuchy”. Autorka uwiarygodnia przekaz, cytując Ervinga Goffmana, który twierdził, że ludzki charakter jest jedną wielką adaptacją i gramy różne role w zależności od kontekstu spotkania towarzyskiego oraz osób biorących w nim udział. Będziemy zatem obserwować szereg usankcjonowanych naukowym cytatem zachowań, za którymi stać będą zazdrość, zawiść, poczucie wyobcowania i bezwzględna kontrola nad życiem drugiej osoby. Lockhart opowiada historię szarej myszki, która pracuje nad mięśniami oraz złudnym poczuciem pewności siebie, i jej bardzo bogatej koleżanki z traumatycznym dzieciństwem zrekompensowanym przez wszystkie dobra doczesne przybranych rodziców usiłujących przy okazji zagłaskać swą córkę na śmierć. Relacje między dziewczynami będą bardzo dynamiczne. Z nieuporządkowanych retrospekcji będzie wyłaniał się obraz tej toksycznej przyjaźni oraz groźne jej konsekwencje. Poniosą je obie czy tylko jedna z nich? Ta, która przestała być czujna i pozwoliła sobie na wtargnięcie w sferę prawdziwych emocji? Odnosi się chwilami wrażenie, że jedna z dziewcząt warta jest drugiej. Antypatyczni bohaterowie tej książki nie są w stanie wykrzesać z czytelnika większego współczucia. A jednak czyta się to z zapartym tchem, nie tyle śledząc szereg niedorzeczności, ile przede wszystkim usiłując pojąć, jakie są zasadnicze motywy zachowania tej, która krzywdzi.

Jedna z dziewczyn przejmuje tożsamość drugiej. Niebywałe jest to, z jaką łatwością jej to przychodzi. Nie mam na myśli drobnych oszustw wynikających z faktu, że upodobnia się wyglądem i może robić w konia kilka osób w kilku sytuacjach. Nie, tu przedstawione są oszustwa finansowe na dużą skalę, które przebiegają nadzwyczaj łatwo. Naprawdę łatwo też zagubić się w logice zdarzeń, kiedy czytelnik podda się ich dynamicznemu rytmowi. „Kłamczucha” ma budować napięcie i radzi sobie z tym całkiem nieźle. Gorzej, gdy chcemy się zatrzymać i spokojnie przeanalizować, co tu się właściwie dzieje. Także to, co się wydarzyło, albowiem przeszłość bohaterek nakreślana jest wyjątkowo pospiesznie i tonie w półcieniach. Pewnie tak miało być, ale nie czyni to dramatów dziewczyn bardziej wiarygodnymi.

E. Lockhart zaznacza jeszcze czytelny feministyczny sznyt tej narracji. Główna bohaterka buduje w sobie poczucie pewności i szkoli się w walce. Wie, że w tym świecie wszystko przychodzi łatwo mężczyznom, a kobiety utkwiły w statycznych wzorcach zachowania, których przełamać nie sposób. Aby osiągnąć własne cele, trzeba mieć twardy kark i mocne pięści. A zatem udaje się zniszczyć wzorce i pokazać, że kobieta jest górą. Nawet ta, która dopiero dorasta do kobiecości, mając w sobie przede wszystkim skrzywdzone i oszukane dziecko. Płaska dosyć i zupełnie niepogłębiona dychotomia, która tonie w stereotypach, a niezależność bohaterki wizualizuje się nam tym samym groteskowo. Najtrudniejsze do pojęcia są motywy postępowania. Niby dość czytelne jest to, dlaczego jedna z przyjaciółek okaże się zdrajczynią, ale wszechobecna atmosfera podejrzliwości czyni z tej książki spektakl marionetek, bo każda postać to teza, nie zaś charakter. Czyta się „Kłamczuchę” z rosnącym przeświadczeniem o pewnym wyprowadzeniu w pole, ale także z poczuciem, że ani nie jest to wartościowa literacko rzecz, ani też w żaden wyjątkowo spektakularny sposób nie podnosi ciśnienia, będąc powieścią właśnie takiej konwencji. Stracony czas. Choć szybko mi mijał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz