Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 28 lutego 2018
Liczba stron: 234
Oprawa: twarda
Cena det.: 36,90 zł
Tytuł recenzji: Odyseja tajemnic
Jarosław Maślanek to pisarz
niemedialny. Konsekwentny w swych tonacjach noir bardzo dobrze radzi sobie z
opowieściami miejskimi – pod jego piórem „urban fiction” nabiera wyjątkowego
charakteru. Bardzo lubię czytać Maślanka, bo zawsze mam pewność, że mogę po
niego sięgnąć, gdy potrzeba mi literackich smutku i melancholii. Pochylenia nad
życiem jako ciągiem krzywd i rozczarowań, ale bez opowiadania o tym w rejestrze
patosu albo niepotrzebnej czułostkowości. „Góra miłości” przynosi mi ten rodzaj
czytelniczej satysfakcji, jaką dawały wcześniejsze książki autora. Nie tylko
dlatego, że tak jak w „Fermie ciał” czy „Haszyszopenkach” Maślanek ponownie
portretuje miejską przestrzeń jako dość enigmatyczny labirynt. Cenię sobie powroty do znajomej frazy,
specyficznej wrażliwości, do pokładów egzystencjalnego przygnębienia i
poczucia, że to właśnie taka literatura jak tworzona przez tego autora dosadnie
i taktownie pokazuje nasze bliskie związki z… niebyciem, odchodzeniem,
pożegnaniem i pustką.
Nowa powieść – z kilku
powodów niewygodna, stąd może pozbawiona szerszego oddźwięku interpretacyjnego –
staje się wyjątkowo niepokojącą historią pewnego związku, ale także obrazem
miejskich dramatów skrywanych w punktowanych ledwie, subtelnie zarysowanych
biografiach bohaterów drugiego planu. Ktoś w „Górze miłości” ginie, ktoś się
wścieka, ktoś tęskni i ktoś pożąda. Wszyscy osaczeni i przytłoczeni jednym
dniem opowieści, pierwszym dniem listopada, szczególną datą tworzącą pomost
między życiem a śmiercią. Ten dzień rozpoczynamy z mężczyzną, który odnajduje
fotografię zaginionej żony i postanawia skończyć z tygodniowym bezruchem –
rusza w miasto, by znaleźć jakieś jej ślady, zrozumieć motywy odejścia,
odpowiedzieć sobie na pytanie o charakter łączących ich relacji.
Wszystko
zaczyna się komplikować w momencie, w którym zdajemy sobie sprawę, że nie
jesteśmy pewni, kto nas prowadzi po wyludnionej Warszawie. Kto rozpoczyna tę
opowieść i czy domaga się ona właśnie takiego rozpoczęcia.
Nieszczęśliwy mężczyzna trafia pod centrum handlowe. Tam pracowała jego żona.
Tam wiodła życie być może inne od tego, które stworzyli wspólnie w domu na
przedmieściu. Symbolika miejsca jest bardzo czytelna. Moloch pochłaniający
wszelkie formy anonimowego istnienia straszy pustką, jest niedostępny, nie ma
ani funkcji, ani roli do odegrania – jest jakby cmentarzyskiem oddanych tam
ostatnio oddechów, wypowiedzianych słów, wykonanych gestów, nawiązanych
relacji. Kiedy straumatyzowany mąż dociera do tego miejsca, może poczuć jedynie
pustkę i obcość. Ale pojawia się coraz więcej groźnych elementów. Wchodzimy w
sieć zaskakujących zależności – to, co usłyszy mężczyzna od ludzi znających
jego żonę, będzie nie tyle zagadkowe, ile przede wszystkim coraz bardziej
mroczne.
I tu zaczyna się prawdziwa
historia – tonie w niedomówieniach i mglistych sygnałach, że w przeszłości
związku dwojga ludzi pojawiały się coraz liczniejsze wyrwy, coraz więcej było
niepokoju i osamotnienia, coraz mocniej dryfowali gdzieś obok siebie i teraz są
już osobno. Ona odeszła. Czy na pewno? On jej poszukuje? Jej czy czegoś, co
jest z nią związane? Jarosław Maślanek
znakomicie buduje atmosferę wewnętrznego niepokoju i dość dobrze rozgrywa tę
literacką grę z czytelnikiem. Rozczarowało mnie kilka fragmentów, w które
wkradają się elementy wykładu i dość upraszczające interpretowanie tego, czego
jesteśmy świadkami, niemniej całość jest naprawdę spójna i domaga się wytężonej
uwagi. Także czujności w przyglądaniu się wszystkim nieszczęśliwym ludziom,
do których opisywania autor ma spory talent i ujawnił to już dużo wcześniej.
„Góra miłości” absorbuje nie
tylko tym, co zagadkowe. Zmusza do niekomfortowej konfrontacji z tematami, od
których na co dzień trzymamy się z daleka. Bezpieczny dystans wobec takich
zjawisk jak zniknięcie czy śmierć to pewien mechanizm obronny – w tej powieści
musimy bronić się przed zainfekowaniem wyjątkową formą przygnębienia, jaką
niosą w sobie bohaterowie. Mąż szukający
żony to mroczny wędrowiec, na którego drodze stają kolejne pokrzywdzone przez
los postacie. Ta odyseja przez wymarłe miasto potęguje pustkę, ale tkwi w tym
wszystkim bardzo silny ładunek emocjonalny. Śledzimy poczynania ojca,
któremu ktoś skrzywdził dziecko. Kobiety zmuszonej do tego, by wydobywać
żywność z odpadów centrum handlowego. Mężczyzny, który od lat przestawia wózki
z miejsca na miejsce i utknął na życiowej mieliźnie ze swą powtarzalnością
działań i myśli. Wszystko sportretowane w taki sposób, że nie mamy bliższego
kontaktu z czyimkolwiek wnętrzem. Możemy jednak obserwować, w jak zaskakujący
sposób łączą się losy tych, którzy w Święto Zmarłych zmuszeni zostali do tego,
by wykazać jakąś życiową aktywność.
To jednak nie jest książka o
życiu, lecz o śmierci, a raczej o jej specyficznej filozofii. Jej jednoczesnym
kwestionowaniu i odpieraniu lęku przed jej bezwzględnością. Odejście otwiera tę
powieść w znaczeniu, które potem się zmieni. Jesteśmy wewnątrz świata, który zatrzymał
się i zastygł. Jednocześnie blisko ludzi z ich silnymi emocjami, żywymi
potrzebami, nieukojonym żalem i pokładami bolesnych frustracji. Maślanek nikogo nie oszczędza, ale w żadnej
swojej książce tego nie robił, w związku z tym „Góra miłości” nie zaskakuje. Do
pewnego momentu. Ważne jest nie tyle to, jaką historię mamy poznać, ile przede
wszystkim mnogość perspektyw, z których możemy ją ujrzeć. W tej narracji
pojawia się wiele mocnych, trudnych do zniesienia i przejmujących słów.
Właściwie wszystkie pod adresem męża rozpaczliwie poszukującego żony. Ale chyba
te padające tuż przed zakończeniem są właściwym mottem tej powieści. „Każdy
żyje we własnym piekle” – Jarosław Maślanek nie chce tej tezy udowadniać, chce
jedynie nakreślić, jak ogromny ładunek cierpienia i smutku niesie ze sobą każdy
mieszkaniec anonimowego miasta. Miasta, które skryło się na jeden dzień ze swą
wielką siłą i codziennym pulsem różnorodności życia. W „Górze miłości” chodzi
przede wszystkim o tym, co w życiu jest wstydliwe, ukrywane, trudne do
zniesienia i uniesienia. Dlatego ta ponura powieść nie jest łatwa do
udźwignięcia. Jednocześnie fascynuje i wyjątkowo skutecznie zajmuje uwagę.
Jarosław Maślanek pokazuje, jak sam rozumie zagadkę i co zagadkowego mogą
przynieść kompulsywne próby odnalezienia kogoś, kto z różnych powodów nie może
być odnaleziony. Cieszę się, że autor wciąż na nowo podkreśla mgliste
fundamenty konstrukcji człowieka. To, jak potrafimy być słabi i bezbronni i jak
za wszelką cenę staramy się to ukryć. Przed innymi i przed sobą.
Na pewno sięgnę po prozę tego Autora, ale pierwsze o nim słyszę. Jak widzę, mój imiennik, pozdrawiam !
OdpowiedzUsuń