Wydawca: Nisza
Data wydania: 21 maja 2018
Liczba stron: 240
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 37 zł
Tytuł recenzji: Ślady tyrana
Myślę, że wymaga dziś dużo
odwagi i umiejętności przykucia uwagi czytelnika napisanie o toksycznej
rodzinie, temacie dyżurnym współczesnej prozy polskiej od lat,
egzemplifikowanym przez tak dobre – i różne od siebie – powieści jak „Szopka”
Zośki Papużanki czy „Zależności” Łukasza Suskiewicza. Katarzyna Wiśniewska
zaskakuje przede wszystkim formą swojej debiutanckiej powieści. Cała historia
staje się jakby drugim planem, bo najważniejsze wydaje się, co autorka rozgrywa
frazą i koncepcją całej książki, jak chce opowiedzieć o fragmentaryczności,
niespójności, ale przede wszystkim różnie zaznaczanej – w kontekście stosunku
do Kościoła katolickiego – ambiwalentności tej opowieści. Na początku pojawia
się proste zdziwienie w związku z brakiem chronologii opowieści. Czy jest on
uzasadniony? Dlaczego każdy z krótkich rozdziałów pozostawia tak duże napięcie,
taką niepewność? Ku czemu to zmierza i w jaki sposób opowiada się historia
podległości, wściekłości, rozczarowania i hipokryzji? „Tłuczki” zachwycają formą. Nieoczywistą,
zdumiewającą, wkradającą się do świadomości czytającego. Tu kryje się wielkość
tej powieści. Opowiadanie jako zagadka, enigmatyczność dodatkowo frustrująca
oraz wywołująca na przemian zniecierpliwienie i bezradność czytelniczą. Bardzo
to wszystko dobre, przemyślane, zaskakujące i konsekwentne w swej wymowie.
Myślę, że jest to jeden z bardziej znaczących debiutów tego roku. Książka o
prezentowanych już zależnościach, patologiach i destrukcyjnych relacjach, ale
przede wszystkim powieść rozsadzająca je wszystkie dodatkowo tym, w jaki sposób
oddziałuje na czytelnika.
Wincenty trzyma dom twardą
ręką. Nie cierpi komunistów oraz słabych ludzi. Słabych zwierząt również. Tak
jak kreśli projekty doskonałych mostów, tak równie precyzyjnie projektuje życie
rodzinne – przede wszystkim kobiet z jego otoczenia. Wincenty ordynuje, ustala
porządki, celebruje powtarzalne zdarzenia i wyznacza im konkretne godziny.
Wszystko ma mieć swój porządek, odpowiedni rytm przemierzania szlaku, jabłko
idealnie w kosteczkę, godzina posiłku, decyzje wynikające z jego zarządzeń. To nie tylko obraz domowego tyrana.
Wiśniewska idzie dużo dalej – ledwie punktując sferę przeżyć i emocji bohatera,
pokazuje potężną siłę oddziaływania Wincentego na to, jak widzieć będą świat i
swoją przyszłość zmanipulowane przez niego kobiety. To postać, która nie
tylko jest demiurgiem patologii i wyzwala w żonie oraz córkach, a potem we
wnuczce tak skomplikowaną sieć mrocznych emocji, że potem siatka ta oddziałuje
na odbiór tej historii rodzinnej. Nic nie jest w niej oczywiste. Nie ma prostej
zależności między krzywdą a skrzywionym podejmowaniem decyzji w przyszłości.
Wincenty to siła i surowość, które nie znikają po jego śmierci. Ale jego
zniknięcie, nieistnienie i nieordynowanie już więcej jest tu najważniejsze, bo
Wincenty przecież wcale nie odchodzi.
Jego córka Maria pucuje grób
ojca do połysku. Ma być czysto, ma być porządek. Trochę to mroczne memento
związane z tym, co ustanawiał w życiu ojciec, bo przejęte po nim bezwzględność
i bezkompromisowość przechodzą w kompulsywną potrzebę porządkowania otoczenia.
Maria zatem będzie walczyć z kurzem i brudem, ale nie odważy się powalczyć z
demonami pozostawionymi przez ojca. Czy na pewno? Katarzyna Wiśniewska ukazuje
kobiecą bezradność przekutą w niezwykłą siłę. Taką, która zmusza dodatkowo
ranione wcześniej kobiety, by wbijać szpile w kolejne, sobie najbliższe,
pozornie ukochane, prawdopodobnie nieznoszone tą niechęcią Wincentego, która
zatruwa rodzinę jak najbardziej toksyczny jad.
W postaci Łucji, córki
Marii, autorka umieszcza najwięcej tropów, po których możemy kroczyć, próbując
zrozumieć tajemnice rodzinne. Ściśle powiązane z zaskakującymi punktami
widzenia na Kościół katolicki, którego obecność w świadomości bohaterów jest
równie toksyczna jak świadomość świata opresji stworzonego przez ojca. „Tłuczki”
skoncentrują się na kobietach przede wszystkim wtedy, gdy Wiśniewska będzie
chciała zobrazować ogrom opresji wziętych z czasu przeszłego i kanalizowanych w
różnych przynoszących dodatkowe cierpienie działaniach. Maria swoją
niezależność może pokazać, gdy przebije sobie pępek. Gdy przegna z domu
mężczyznę, do którego w zaskakujący sposób zaczęła przywiązywać się Łucja.
Córka weźmie po dziadku przekonanie o tym, że ma pełnić konkretną rolę, ta rola
ma granice, a poza nimi jest już niemoc, niemożność wzięcia odpowiedzialności
za siebie. Dlatego kiedy stający na jej drodze kochanek zechce zamienić
intensywność seksualną w partnerski związek, Łucja podejmie taką decyzję, jaka
zrodziła się z jej trudnych doświadczeń z dziadkiem. Kobieca tożsamość, mocno
nadwątlona i wydobywająca się z przestrzeni różnego rodzaju zakazów, będzie
najbardziej intrygującym bohaterem tej powieści. Katarzyna Wiśniewska wyjdzie może od prostych dychotomii, ale w losach
swoich bohaterek opowie o skomplikowanym systemie destrukcji patriarchatu,
Kościoła i nakładających się w kolejnym pokoleniu komplikacji
uniemożliwiających samodzielne i zdrowe funkcjonowanie. Także o tym, w jaki
sposób porządkujemy sobie życie przy użyciu niezrozumiałych dla nas kategorii
poznawczych. Jak zasady życiowe przekształcają się w egzystencjalny chaos,
który boli.
„Tłuczki” to też opowieść o
uległości i rodzącym się latami buncie. Zastanawiam się nad tym, czy autorka
bardziej odważnie operuje kategorią groteski, czy satyry. Jest niezwykle
wyraźna, a jednocześnie niejednoznaczna. Cały czas każe być czujnym wobec
prezentowanych wizji świata, cały czas ten świat deformuje przez pryzmat
skrzywdzonych bohaterek, ich wypaczonego światopoglądu, wzajemnych relacji
naznaczonych i okrucieństwem, i niewymuszoną nonszalancją pokazującą, że
bliskość w rodzinie można zakwestionować w dość ciekawy sposób. Tworzy nam zatem Wiśniewska zagadkę
lingwistyczną, za którą stoi sieć skomplikowanych zależności życia rodzinnego i
społecznego naznaczonych przez wpływy Kościoła katolickiego i jego opresyjną
obecność, wieczną obecność w życiu (nie)wierzących. Świetna proza skłaniająca
do dyskusji i rozważań – między innymi nad tym, kto jest moralnym i fizycznym
zwycięzcą, komu należy się szacunek, kto ulega, a kto kontestuje warunki i
zasady od dawna udręczające niejedną rodzinę, całe otumanione religią,
zawikłane w niej społeczeństwo. Naprawdę mocna rzecz.
Ta wizja kompulsywnego porządkowania otoczenia jako spadek po ojcu jest mi osobiście szczególnie znana. Niesamowita jest ludzka psychika, kiedy po wielu latach wciąż wyłażą z niej demony przeszłości. Dziękuję za recenzję, jak zawsze wyczerpującą.
OdpowiedzUsuńMało jest książek, zwłaszcza proponowanych na lato, w których wątek toksycznych rodzin się pojawia. Dobrze, że zrecenzowałeś tę książkę Jarosławie :)
OdpowiedzUsuń