Wydawca: FORMA
Data wydania: 30 czerwca 2015
Liczba stron: 106
Oprawa: miękka lakierowana
Cena det.: 28 zł
Tytuł recenzji: Rodzinni męczennicy
Myślę, że jeszcze przez
jakiś czas literackie mistrzostwo Polski w portretowaniu toksycznych więzi
rodzinnych należeć będzie do Zośki Papużanki. Jej świeża "Szopka" swego czasu pozamiatała wszystko. Tak wyraźnej książki o rodzinnych dramatach,
manipulacjach i kalekim współistnieniu dawno już nie było, choć doskonale
wiemy, że to temat bardzo nośny literacko i zawsze się sprzeda. Łukasz Suskiewicz bardzo ciekawie wpisuje
się w pewien nurt literatury traktującej więzi rodzinne jak symboliczny klincz,
w którym tkwią męczennicy na własne życzenie. Oni nigdy nie przyjmą do
wiadomości, że ich życie można byłoby zmienić, gdyby przemodelowali siebie i
swoje emocje. Tkwią w niebezpiecznym status
quo. W paranoi, lęku, pośród różnych form przemocy psychicznej.
Najboleśniej o tej przemocy pisała w swych książkach Halszka Opfer. Tam można
było jasno określić, kto jest katem, a kto oprawcą. Czytając Suskiewicza, nie
mamy takiego komfortu. Trzy zbiegające się perspektywy opisu jednocześnie
uzupełniają się i oskarżają nawzajem. Pomiędzy nimi, między tymi inwazyjnymi
monologami, których nieznośność każe czuć jedynie przytłoczenie słowami, skrywa
się słuchacz. Obserwator. Prawdziwa ofiara albo najważniejszy bohater.
"Zależności" to książka, która nie tyle portretuje sieć wzajemnych
obciążeń rodzinnych, ile każe zadać sobie pytanie o to, dlaczego tytułowe
zależności w tylu rodzinach przez lata z powodzeniem funkcjonują. Czy w tym
bezmiarze opresji i wiecznych zarzutów jest miejsce na jakiekolwiek uczucie?
Ciekawe zakończenie książki zmusza do dodatkowej refleksji. Tymczasem jej
zasadnicza część to wrzucenie czytelnika w otchłań domowego piekła. Na nasze
szczęście zbudowanego tylko ze słów.
Ona.
Wie wszystko o życiu i stara się innym to życie układać. Przynajmniej doradzać.
Jej zdanie, jej ocena - to oczywista perspektywa, której nie mogą zrozumieć
inni. Wychowała dwóch synów u boku darmozjada. Trzydzieści lat
męczyła się w związku, w którym czekała na nią wieczna udręka. Jej monologi są
długie i przytłaczające. Wszędzie jest coś nie tak, ze wszystkimi. Ona się nie
wtrąca, ale zawsze chce pomóc. Zawsze w dobrej wierze skomentuje ten element
rzeczywistości, który do niej nie należy. Jest zaborcza. Zmęczona i
nieszczęśliwa. Wiecznie oczekująca informacji zwrotnej o tym, że mówi lub robi
coś właściwie. Jednocześnie gotowa do formowania cudzej tożsamości, urabiania
jej pod siebie. Mistrzyni spektaklu hipokryzji. Kochająca żona i matka. Ona.
Osobna w swym cierpieniu i zniszczona przez lata wiecznych utyskiwań.
On.
Gdzieś z boku. Zawsze tam było jego miejsce. Kolejne problemy, pretensje i
aluzje żony topi w skrywanym tu i ówdzie alkoholu.
Chodzi na ryby, bo tam mu dobrze. Wszędzie, byle nie w domu. Z dala od
wrzeszczącej, irytującej, nadmiernie ekspresywnej i wiecznie czegoś oczekującej
żony. Postanowił przywyknąć, bo nic innego mu nie pozostało. Praca zapełnia
większość czasu, ale i tak zostaje jego fragment, w którym musi być poddany
domowym torturom. Przesłuchaniom. Złośliwościom - bez powodu i jak najbardziej
z różnych słusznych powodów. On. Osobny w swym zaszczuciu i zniszczony przez
lata wiecznych utyskiwań.
Brat.
Mieszka w bajecznej Szwecji, gdzie wszystko jest takie, jak być powinno. Pełne
złości "wy" to jego wyrzut sumienia - odrzucił coś, z czego wyrósł, a
do nowego może się odnieść tylko przez zachwyt.
Tam, gdzie mieszka, życie jest inne. Lepsze. Tam można się poczuć jak człowiek
i realizować misję lekarską bez obciążeń polskiego bagna. Wyniósł się i oddalił
po to, by odciąć od rodzinnych zależności. Nie znajduje się już w orbicie
wpływów histerycznej matki i wycofanego ojca. Wmawia bratu lepszość, którą sam
sobą reprezentuje. Brat. Osobny w swym pięknym pustym domu za kołem
podbiegunowym i uprzedzony do utyskiwań, bo ma ich już dosyć.
Nie oni są chyba
najważniejsi. Suskiewicz przytacza smutne monologi, których adresatem jest
skryty gdzieś pośród uprzedzeń i złości najmłodszy syn. O ile wiemy doskonale,
w jaki sposób radzą sobie z opresją jego matka, ojciec czy brat, o tyle nie
mamy pojęcia, jaki mechanizm obronny on sam zastosował. Przecież widzimy
wyraźnie, że nie odcina się od toksycznych zależności, bo jest biernym
słuchaczem, pozwala przebrzmieć każdemu męczącemu ucho słowu. Przysłuchuje się
opowieściom tych, którzy nie wzięli w życiu odpowiedzialności za samych siebie.
Katom i ofiarom - z rolami wymiennymi i do przekazywania innym. Okrutny jest
brak komentarza do wszystkiego, o czym czytamy, ale dzięki temu
"Zależności" mają ogromną moc. To
książka o egoizmie i o samotności. O budowaniu murów, w które wczepiamy się
kompulsywnie, zasadzając na wroga tuż obok. Misterna konstrukcja ma
jednocześnie przyciągać uwagę i męczyć. Czujemy się manipulowani i tak jest w
istocie. Od nas zależy, czyją stronę weźmiemy, czy tak naprawdę należy się tu
za kimś opowiedzieć. Suskiewicz buduje długie, bezkompromisowe zdania o
nagości ludzkiego wstydu. O złości, której nie sposób dostatecznie wyrazić.
Stara się nazwać rzeczy po imieniu - do tego przecież zawsze dążyła matka.
Nazwać i pozostawić czytelnika w zdziwieniu, bo przyczyn rodzinnego piekła jest
naprawdę wiele.
"Zależności" to książka o tej stronie
każdego z nas, którą z różnych powodów staramy się w sobie stłumić. Członkowie
rodziny z tej powieści nie tłumią niczego. Atakują, są atakowani, szarżują z impetem i
wciąż walczą, bo na walce oparte są wszelkie relacje. Domowe piekło - skąd się
bierze? Jak łatwo przywykamy do czegoś, co nienaturalne, a co potem naznacza
nas na zawsze? Suskiewicz proponuje bezkompromisową prozę, w której bohaterowie
stwarzają rzeczywistość własnymi myślami, zamiast zrozumieć, że ich myśli nie
są rzeczywistością. "Zależności" to gorzka proza, częściowo
prowokacyjna. W dużej mierze wyrastająca z doświadczeń, które na różnych
etapach życia są udziałem każdego z nas. Jest nieznośne nasycenie hipokryzją,
ale jest też sporo prawdziwych wyznań. Słowa mieszają się w tyglu monotonii,
ale tak naprawdę nikt nie jest w stanie do niczego przywyknąć. Piekło stwarzamy
sobie z własnych braków, obaw i przygnębiającego smutku. Bo niejednej rodzinie
nie wyszło tylko dlatego, że jej członkowie nie wiedzieli, co zrobić, żeby było
dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz