Pages

2018-10-17

„Niewidzialni” Roy Jacobsen


Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

Data wydania: 3 października 2018

Liczba stron: 280

Przekład: Iwona Zimnicka

Oprawa: twarda

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Wyspa i rodzina

Przeczytałem dość dużo powieści skandynawskich – o różnych przesłaniach, formach, sposobach prowadzenia narracji i klimatach. Stawiam zatem tym powieściom dość wysoko poprzeczkę i nie zgadzam się z polskim nimbem wokół skandynawskiej prozy, który z racji jej pochodzenia od razu czyni ją niezwykłą. Niewidzialni” to takie kompleksowe rozczarowanie pisaniem z Północy. Jeśli używać określenia „doskonała” w odniesieniu do tej książki, to na pewno chodzi o doskonały potencjał. Równie doskonale zmarnowany. To trochę tak jak ze „Zbiornikiem 13” Jona McGregora – powieścią także nagradzaną, niewątpliwie oszałamiającą impresją w opisach przyrody, a jednocześnie nad wyraz statyczną, w pewnych fragmentach nawet nudną. Czy z kart powieści Roya Jacobsena wieje nudą? Tak, nie boję się tego przyznać. Ja, uwielbiający każdy odcień skandynawskiego portretowania lokalnej przyrody i społeczności. Tutaj ujęły mnie surowe i jednocześnie sugestywne opisy kilku dynamicznych zjawisk przyrody, które sportretowane w północnonorweskich dekoracjach muszą po prostu robić wrażenie. Niewiele ponad to przykuwa do lektury. Fascynująca koegzystencja rodziny i wyspy, jedność właściwie, absolutna niezależność, autonomiczność i jednocześnie peryferyjność – wszystko zostało czytelnie zarysowane, ale w obrębie konturów nie ma solidnej treści. Nie ma tego, co może obiecywać zarówno topografia, jak i sytuacja życiowa bohaterów książki.

Barrøy to wyspa i rodzina. To specyficzna jedność, której istotę i sposób przetrwania narzuca kostyczny rytm natury. Ludzie zmuszeni do funkcjonowania w ekstremalnych warunkach przyrody. Przyroda, która bezwzględnie zawłaszcza i dyktuje, w jaki sposób myśleć, co czuć. Symbioza przynosząca człowiekowi i przyrodzie w zasadzie same straty, bo jedno eksploatuje drugie, a finał takich konfrontacji jest do przewidzenia. Czuje się to wszechogarniające zimno, atakujące krople deszczu, potęgę sztormu i minimalizm, który liczy się w przetrwaniu, ale wokół tego znajdują się dość papierowe postaci z zupełnie nieuzasadnionych powodów ustawione wszystkie na pierwszym planie. A chciałoby się literackiej uczty, kiedy na początku czyta się, jak pastor zadaje trzylatce pytanie o to, w co będzie ona wierzyć, opis całego jej dalszego życia zaś podporządkowany jest prezentacji zachowań, oczywistych – wynikających z portretowanej przynależności – atawizmów i zerowego kontaktu z wnętrzem bohaterki. Bo najważniejsza wydaje się właśnie Ingrid. To ona potrafi spojrzeć krytycznie na zachowania i nawyki rodziny wypracowane od pokoleń i podporządkowane trybowi życia na wyspie. Ingrid jest całą nadzieją tej powieści i ona tę powieść rujnuje. Zwłaszcza gdy autor skupia się już tylko na metodycznym oddawaniu tego, jak praktycznie myśleć i działać, co stoi w dużym kontraście do poetyckiej aury opisów tego, jak przyroda traktuje rodzinę Barrøy.

Jacobsen portretuje relacje pokornej podległości w podstawowej komórce społecznej, która musiała się bezwzględnie podporządkować otaczającej przyrodzie. Widać, że to mimo wszystko natura jest właściwym bohaterem pierwszoplanowym i to z niej wydobywa się jakakolwiek ludzka witalność, ale sugestywne dekoracje surowej Północy nie czynią z „Niewidzialnych” intrygującej powieści psychologicznej ani także jakoś szczególnie odkrywczej historii o Norwegii. Tej sprzed wielu lat, osadzonej w zupełnie innym rytmie, pośród odmiennych od dzisiejszych priorytetów, w swej dzikości takiej osobnej i niezwykłej. Okazuje się, że osobni są wszyscy członkowie rodziny Barrøy, jednak autor czyni z nich wspólnotę niebywale jednolitą – taki ma raczej zamiar, bo opowieść o tych ludziach może być śmiało odczytywana jako alegoria funkcjonowania społeczeństwa podporządkowanego rytmowi przyrody. Niewiele się dzieje. Pewnie tak ma być, ale zależało mi bardziej na tym, by ujrzeć ten inny pejzaż – emocji i przeżyć ludzi zmuszonych do oswojenia wyjątkowej formy wyobcowania. Nie poczułem tej izolacji, tej tytułowej niewidzialności i bezwzględności w powtarzanych działaniach, pośród których ma się kryć marzenie o jakimś lepszym, innym życiu, choć autor stosuje znaną już taktykę wyznaczania dystansu wobec życia wewnętrznego bohaterów. Barrøy jest specyficznym więzieniem, a Jacobsen portretuje to więzienie w bardzo czytelnych, od początku jasno określonych barwach i tonacjach. W dość specyficznej formie, bo na przykład zupełnie nie rozumiem zasadności zmieniania czasu gramatycznego narracji z teraźniejszego na przeszły.

Wokół cyklicznego funkcjonowania rodziny zjednoczonej z wyspą autor buduje dość odważną rozprawę o tym, jak bardzo samotny może być człowiek, kiedy decyduje się na to, by zamiast zalesionego otoczenia obserwować horyzont z rozpościerającym się wokół morzem. To morze jest wybawieniem i przekleństwem. Organizuje rytm życia, ale też sposób satysfakcji z nabywania czegokolwiek, bo rodzina Barrøy posiada głównie to, co na brzeg wyspy wyrzuci wzburzona woda. Ale także stara się posiadać samą siebie, mieć tę wyjątkową odpowiedzialność za wszystkich członków rodziny. Bo przecież muszą być jednością, jako jedność mają znaczenie, jako jedność rozumieją celowość swego istnienia i tylko jako jedność mogą przetrwać.

To miała być też książka o charakterystycznej żałobie i o tym, jak funkcjonuje model utraty czegoś bliskiego w świadomości ludzi gotowych w każdej chwili na utratę w zasadzie wszystkiego. To również nie wyszło. Roy Jacobsen idzie w stronę coraz bardziej drobiazgowego opisu i coraz mniejszej indywidualizacji postaci. Jego przyglądanie się światu przedstawionemu osadza się w perspektywie bacznego obserwatora interakcji, w jakie Barrøyowie muszą wejść z zewnętrznym światem. Tą Norwegią, z którą nie są związani, bo nie czują związku z niczym więcej poza skrawkiem własnej ziemi targanej przez wiatry i posiekanej strugami ciężkiego deszczu. Wewnątrz panuje jednak cisza. I tworzy się z tego narracyjna flauta. Nic ponad to, niestety. Zbudowany umiejętnie klimat powieści po pewnym czasie zostaje odczarowany. I wówczas już po prostu źle się to czyta do samego końca, który nie przynosi zasadniczych zaskoczeń albo zdziwień. Dlatego „Niewidzialni” to książka, którą można świetnie wypromować, bazując na jej lokalnym kolorycie, ale jednocześnie mocno skrzywdzić pompatycznymi przymiotnikami świadczącymi o jej niezwykłości. Całkiem niezły warsztat pisarski i umiejętność stopniowania impresjonistycznego napięcia. Poza tym niezrealizowany potencjał opowieści o głębokiej symbiozie człowieka i natury: pierwszy jest papierowy i dekoracyjny, a natura ma być pewną formą zasłony, by tego po prostu nie zauważyć.

2 komentarze:

  1. Dziękuję za ten głos. Osobiście też uważam, że książka jest nudna i przegadana. Irytował mnie też fakt, iż autor próbował z niej uczynić miejscami traktat filozoficzny, co mu jednak wyszło zupełnie niewiarygodnie i było irytujące dla czytelnika. Same postaci są też słabo zarysowane, trudno się z nimi identyfikować. Ich psychologia, motywy działań etc. są dość powierzchowne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szanuję twoje zdanie, ale czy czytając, starałeś się zajrzeć pod zewnętrzne warstwy tej powieści? Wszystko się tam kryje, a niektóre rzeczy są aż tak wyraźne, że widać je dokładnie nawet spod ostatniej warstwy. Wśród bohaterów nie ma ani grama perfekcjonizmu. Przecież ich życie wali się w pewnym momencie, i nigdy już nie powraca do tego co było wcześniej. I to jest powieść o rodzinie, i trudach jakie ją spotykają, dopiero w dalszej kolejności o norweskich realiach.

    OdpowiedzUsuń