Wydawca: Wydawnictwo
Poznańskie
Data wydania: 3 października 2018
Liczba stron: 280
Przekład: Iwona Zimnicka
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Wyspa i rodzina
Przeczytałem dość dużo
powieści skandynawskich – o różnych przesłaniach, formach, sposobach
prowadzenia narracji i klimatach. Stawiam zatem tym powieściom dość wysoko
poprzeczkę i nie zgadzam się z polskim nimbem wokół skandynawskiej prozy, który
z racji jej pochodzenia od razu czyni ją niezwykłą. „Niewidzialni” to takie kompleksowe
rozczarowanie pisaniem z Północy. Jeśli używać określenia „doskonała” w
odniesieniu do tej książki, to na pewno chodzi o doskonały potencjał. Równie
doskonale zmarnowany. To trochę tak jak ze „Zbiornikiem 13” Jona McGregora –
powieścią także nagradzaną, niewątpliwie oszałamiającą impresją w opisach
przyrody, a jednocześnie nad wyraz statyczną, w pewnych fragmentach nawet
nudną. Czy z kart powieści Roya Jacobsena wieje nudą? Tak, nie boję się tego
przyznać. Ja, uwielbiający każdy odcień skandynawskiego portretowania lokalnej
przyrody i społeczności. Tutaj ujęły mnie surowe i jednocześnie sugestywne
opisy kilku dynamicznych zjawisk przyrody, które sportretowane w
północnonorweskich dekoracjach muszą po prostu robić wrażenie. Niewiele ponad
to przykuwa do lektury. Fascynująca koegzystencja rodziny i wyspy, jedność właściwie,
absolutna niezależność, autonomiczność i jednocześnie peryferyjność – wszystko
zostało czytelnie zarysowane, ale w obrębie konturów nie ma solidnej treści.
Nie ma tego, co może obiecywać zarówno topografia, jak i sytuacja życiowa
bohaterów książki.
Barrøy to wyspa i rodzina.
To specyficzna jedność, której istotę i sposób przetrwania narzuca kostyczny
rytm natury. Ludzie zmuszeni do funkcjonowania w ekstremalnych warunkach
przyrody. Przyroda, która bezwzględnie zawłaszcza i dyktuje, w jaki sposób myśleć,
co czuć. Symbioza przynosząca człowiekowi i przyrodzie w zasadzie same straty,
bo jedno eksploatuje drugie, a finał takich konfrontacji jest do przewidzenia. Czuje się to wszechogarniające zimno,
atakujące krople deszczu, potęgę sztormu i minimalizm, który liczy się w
przetrwaniu, ale wokół tego znajdują się dość papierowe postaci z zupełnie
nieuzasadnionych powodów ustawione wszystkie na pierwszym planie. A
chciałoby się literackiej uczty, kiedy na początku czyta się, jak pastor zadaje
trzylatce pytanie o to, w co będzie ona wierzyć, opis całego jej dalszego życia
zaś podporządkowany jest prezentacji zachowań, oczywistych – wynikających z
portretowanej przynależności – atawizmów i zerowego kontaktu z wnętrzem
bohaterki. Bo najważniejsza wydaje się właśnie Ingrid. To ona potrafi spojrzeć
krytycznie na zachowania i nawyki rodziny wypracowane od pokoleń i
podporządkowane trybowi życia na wyspie. Ingrid jest całą nadzieją tej powieści
i ona tę powieść rujnuje. Zwłaszcza gdy autor skupia się już tylko na
metodycznym oddawaniu tego, jak praktycznie myśleć i działać, co stoi w dużym
kontraście do poetyckiej aury opisów tego, jak przyroda traktuje rodzinę
Barrøy.
Jacobsen portretuje relacje
pokornej podległości w podstawowej komórce społecznej, która musiała się
bezwzględnie podporządkować otaczającej przyrodzie. Widać, że to mimo wszystko natura jest właściwym bohaterem
pierwszoplanowym i to z niej wydobywa się jakakolwiek ludzka witalność, ale
sugestywne dekoracje surowej Północy nie czynią z „Niewidzialnych” intrygującej
powieści psychologicznej ani także jakoś szczególnie odkrywczej historii o
Norwegii. Tej sprzed wielu lat, osadzonej w zupełnie innym rytmie, pośród
odmiennych od dzisiejszych priorytetów, w swej dzikości takiej osobnej i
niezwykłej. Okazuje się, że osobni są wszyscy członkowie rodziny Barrøy, jednak
autor czyni z nich wspólnotę niebywale jednolitą – taki ma raczej zamiar, bo
opowieść o tych ludziach może być śmiało odczytywana jako alegoria
funkcjonowania społeczeństwa podporządkowanego rytmowi przyrody. Niewiele się
dzieje. Pewnie tak ma być, ale zależało mi bardziej na tym, by ujrzeć ten inny
pejzaż – emocji i przeżyć ludzi zmuszonych do oswojenia wyjątkowej formy
wyobcowania. Nie poczułem tej izolacji, tej tytułowej niewidzialności i
bezwzględności w powtarzanych działaniach, pośród których ma się kryć marzenie
o jakimś lepszym, innym życiu, choć autor stosuje znaną już taktykę wyznaczania
dystansu wobec życia wewnętrznego bohaterów. Barrøy jest specyficznym więzieniem,
a Jacobsen portretuje to więzienie w bardzo czytelnych, od początku jasno
określonych barwach i tonacjach. W dość specyficznej formie, bo na przykład
zupełnie nie rozumiem zasadności zmieniania czasu gramatycznego narracji z
teraźniejszego na przeszły.
Wokół
cyklicznego funkcjonowania rodziny zjednoczonej z wyspą autor buduje dość
odważną rozprawę o tym, jak bardzo samotny może być człowiek, kiedy decyduje
się na to, by zamiast zalesionego otoczenia obserwować horyzont z
rozpościerającym się wokół morzem. To morze jest wybawieniem i przekleństwem.
Organizuje rytm życia, ale też sposób satysfakcji z nabywania czegokolwiek, bo
rodzina Barrøy posiada głównie to, co na brzeg wyspy wyrzuci wzburzona woda.
Ale także stara się posiadać samą siebie, mieć tę wyjątkową odpowiedzialność za
wszystkich członków rodziny. Bo przecież muszą być jednością, jako jedność mają
znaczenie, jako jedność rozumieją celowość swego istnienia i tylko jako jedność
mogą przetrwać.
To
miała być też książka o charakterystycznej żałobie i o tym, jak funkcjonuje
model utraty czegoś bliskiego w świadomości ludzi gotowych w każdej chwili na
utratę w zasadzie wszystkiego. To również nie wyszło. Roy
Jacobsen idzie w stronę coraz bardziej drobiazgowego opisu i coraz mniejszej
indywidualizacji postaci. Jego przyglądanie się światu przedstawionemu osadza
się w perspektywie bacznego obserwatora interakcji, w jakie Barrøyowie muszą
wejść z zewnętrznym światem. Tą Norwegią, z którą nie są związani, bo nie czują
związku z niczym więcej poza skrawkiem własnej ziemi targanej przez wiatry i
posiekanej strugami ciężkiego deszczu. Wewnątrz panuje jednak cisza. I tworzy
się z tego narracyjna flauta. Nic ponad to, niestety. Zbudowany umiejętnie
klimat powieści po pewnym czasie zostaje odczarowany. I wówczas już po prostu
źle się to czyta do samego końca, który nie przynosi zasadniczych zaskoczeń
albo zdziwień. Dlatego „Niewidzialni” to książka, którą można świetnie
wypromować, bazując na jej lokalnym kolorycie, ale jednocześnie mocno
skrzywdzić pompatycznymi przymiotnikami świadczącymi o jej niezwykłości.
Całkiem niezły warsztat pisarski i umiejętność stopniowania impresjonistycznego
napięcia. Poza tym niezrealizowany potencjał opowieści o głębokiej symbiozie
człowieka i natury: pierwszy jest papierowy i dekoracyjny, a natura ma być
pewną formą zasłony, by tego po prostu nie zauważyć.
Dziękuję za ten głos. Osobiście też uważam, że książka jest nudna i przegadana. Irytował mnie też fakt, iż autor próbował z niej uczynić miejscami traktat filozoficzny, co mu jednak wyszło zupełnie niewiarygodnie i było irytujące dla czytelnika. Same postaci są też słabo zarysowane, trudno się z nimi identyfikować. Ich psychologia, motywy działań etc. są dość powierzchowne.
OdpowiedzUsuńSzanuję twoje zdanie, ale czy czytając, starałeś się zajrzeć pod zewnętrzne warstwy tej powieści? Wszystko się tam kryje, a niektóre rzeczy są aż tak wyraźne, że widać je dokładnie nawet spod ostatniej warstwy. Wśród bohaterów nie ma ani grama perfekcjonizmu. Przecież ich życie wali się w pewnym momencie, i nigdy już nie powraca do tego co było wcześniej. I to jest powieść o rodzinie, i trudach jakie ją spotykają, dopiero w dalszej kolejności o norweskich realiach.
OdpowiedzUsuń