Wydawca: Albatros
Data wydania: 20 lutego 2019
Liczba stron: 352
Przekład: Iwona Kiuru
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 36,90 zł
Tytuł recenzji: Życie w cieniu śmierci
Lubię Finów, choć osobiście
znam tylko jednego i jest to mąż tłumaczki tej książki. Nie za bardzo jednak
odnalazłem się w poczuciu humoru Tuomainena i nie wiem, czy jest to humor
typowo fiński. Iwona Kiuru dołożyła wszelkich starań, by była to powieść, którą
naprawdę dobrze się czyta, jednak „Człowiek, który umarł” to historia albo
zmarnowanego potencjału, albo zbyt absurdalnego pomysłu, z którego wydobyła się
książka ekscentryczna i zupełnie do mnie nie trafia. Antti Tuomainen to pisarz
wielu twarzy i różnych jakości literackich. Zachwycił mnie powieścią „Czarne jak moje serce”, kompletnie rozczarował kolejną, czyli „Kopaliśmy sobie grób”.
Z wielką ciekawością sięgnąłem po tę najnowszą, bo miałem nadzieję na
odzyskanie pisarskiej formy, ale otrzymałem coś zupełnie innego niż poprzednie
narracje fińskiego pisarza. Trochę komedię kryminalną, ale bardziej mało
przekonującą fantazję, która koncentruje się wokół motywu życia i umierania,
proponując niezbyt sugestywną mgiełkę absurdu i groteski, z których wydobywa
się pewien komizm, lecz sama historia jest po prostu mało atrakcyjna. Nie wiem, czy taka formuła powieści to
dowód na to, że Tuomainen umie ciekawie eksperymentować, czy też kolejny
wypadek przy pracy. A może zwyczajnie książka do polubienia przez wąskie grono
czytelników.
Mottem tej powieści może być
teza, by żyć tak, jakby właśnie miało się umierać. To nic hipotetycznego dla
głównego bohatera, to bardzo trudna, przerażająca i ukazana z czarnym humorem
sytuacja wyjścia, w której trzydziestosiedmioletni Jaakko Kaunismaa musi podjąć
kilka kluczowych dla niego decyzji. Tuomainen
proponuje nam opowieść o tym, że śmierć nie musi człowieka przerażać – może być
dla niego źródłem inspiracji. Jaakko chce zrozumieć nie tylko to, kto i
dlaczego chce go zabić, ale także staje wobec niezwykłych dylematów. Musi
zacząć żyć intensywniej i uważniej. Nietuzinkowo traktuje wyrok śmierci, który
nad nim wisi. Stara się znaleźć inne punkty odniesienia, gdy spogląda na
swoje prozaiczne życie, jakie wiedzie w równie prozaicznej, sennej miejscowości
na wschodnim wybrzeżu Finlandii. Musi określić, co jest ważne. Pośród licznych
zagrożeń odnaleźć coś, co od nich uwalnia. Może miłość? Tuomainen komplikuje
fabułę, stale puszczając jednak oko do czytelnika. Jego bohater walczący o
godność osobistą staje się symbolicznym przykładem człowieka, którego życiu
sens nadaje lojalność i sztywny kręgosłup moralny. Jest poczciwy i dobroduszny,
ale jednocześnie dość nudny. Nuda wieje z kart „Człowieka, który umarł” nawet
wówczas, gdy Tuomainen przedstawia nam coraz bardziej nietuzinkowe postacie
drugiego planu.
Co można wymyślić, aby
usankcjonować taki tytuł książki? Jak to zrobić, że bohater jest już w zasadzie
martwy, ale jednak żyje? Wszystko wyjaśnia się już na wstępie, ale nie wiemy, w
którym kierunku pójdą pomysły autora. Jaakko szuka bratniej duszy w sytuacji, w
której czuje, że jego dni są policzone i że trzeba znaleźć kogoś, z kim będzie
można się podzielić niepokojem egzystencjalnym. Żona nie będzie już tą właściwą
powierniczką, bo choć bohater ufał jej całe życie, odkrywa bolesną prawdę o
czymś, czego zupełnie się nie spodziewał. Ale nie traci głowy. Wciąż jest żywy,
wciąż może działać. Wciąż decydować o sobie, a także porządkować życie ludziom
ze swego otoczenia. Wykorzysta wpływy. Jest prezesem firmy. Tuż obok niego
pojawia się konkurencja. Zacznie się walka z czasem samego Jaakko, który
koniecznie chce zrozumieć, kto życzy mu śmierci, i bezpardonowa walka dwóch
firm, z których jedna nie ma prawa bytu na rynku. A druga zgarnie wszystko.
Może szantażem, może groźbą.
Antti
Tuomainen całkowicie porzuca stylistykę noir, która była charakterystyczna dla
jego poprzednich powieści. Tutaj liczy się komizm w wielu odsłonach. Wspomniany
czarny humor. Ironiczne podkreślanie tych absurdów rzeczywistości, z których
nie zdajemy sobie sprawy, nie myśląc o końcu własnego życia. A
tu właśnie perspektywa jest najważniejsza. Jaakko musi wydobyć się z rutyny
powtarzalności, w którą wpadł być może nieświadomie i która powiększyła się
podobnie jak rozmiary jego brzucha. Mam jednak wrażenie, że całość tej
dziwacznej historii to autorska próba wydobycia czegoś oryginalnego ze świata
przedstawionego, który trochę puszcza w szwach. Ma
być realistycznie, ale jednocześnie jest coraz bardziej absurdalnie. Pojawią
się trupy, by intryga się zagęściła, stała bardzo niejednoznaczna. Są momenty
niebywale dowcipne – jak choćby scena przemowy w dwóch językach – ale sporo z
nich sili się na dowcip i wywołuje jedynie konsternację, bo mimo wszystko chciałoby
się doszukać w tym wszystkim logiki, a odnoszę wrażenie, że autor jej
zaniechał, gdyż spodobał mu się pomysł szaleństwa narracyjnego w opowieści o
umieraniu, w której jednocześnie żyje się nad wyraz intensywnie.
„Człowiek,
który umarł” to inteligentna, ale chyba mało atrakcyjna autorska fantazja o
tym, że z motywu walki o życie można stworzyć swoisty teatr absurdu. Ze
starannie dobranymi jego aktorami, ale mniej przemyślanymi scenami.
Tuomainen robi wszystko, by nawet wieść o tym, że ktoś morduje własną matkę,
brzmiała tutaj zabawnie, jednak całość fabuły sprawia wrażenie przypadkowego
łączenia pozornie zabawnych sytuacji, które mają nieść w sobie wystarczającą
grozę, aby nie określić tej powieści mianem komedii. Podoba mi się oryginalność
i to, że Tuomainen nie idzie w konwencję zaproponowaną na przykład przez kolegę
po piórze ze Szwecji, którego „Stulatek,
który wyskoczył przez okno i zniknął” ma być zbiorem wyjątkowo
spektakularnych gagów. Nie ma tu jednak tej charakterystycznej dla autora nuty
nostalgii oraz widocznej we frazie nonszalancji w opowiadaniu o trudnych
sprawach. Jest historia tego, kim stajemy się w obliczu śmierci, i fantazja o
tym, co może nas w tej konfrontacji zdziwić. Poza tym najnowsza powieść Tuomainena rozczarowuje, bo ani to kryminał,
ani jakaś interesująca sensacja, ani też powieść obyczajowa i również nie dobra
komedia. Kwestionując wszystkie gatunki, fiński autor proponuje jednak
rzecz, którą pewnie polubią jego zwolennicy. Samurajski nóż w głowie, zbieranie
grzybów, intrygi zapowiadające się na całkiem niezłe – i wyjątkowo słabe po
nich zakończenie. Ta powieść to chyba trochę autorski żart i eksperyment
jednocześnie. Niezbyt mi było do śmiechu i obawiam się, że z eksperymentowania
formą niewiele za jakiś czas w pamięci zostanie. Czekam zatem na takie pisanie
Tuomainena, którym zachwyciłem się, obcując z „Czarne jak moje serce”.
W ogóle nie kojarzę tego autora.
OdpowiedzUsuń