2017-06-15

„Kopaliśmy sobie grób” Antti Tuomainen

Wydawca: Albatros

Data wydania: 9 czerwca 2017

Liczba stron: 320

Przekład: Edyta Jurkiewicz-Rohrbacher

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 32,90 zł

Tytuł recenzji: Rodzina, praca, nuda

Antti Tuomainen zachwycił mnie swoją powieścią kryminalną „Czarne jak moje serce”. Do tego stopnia, że „Kopaliśmy sobie grób” czytałem zachłannie. Przez kilkadziesiąt stron. Nie spotkałem jeszcze tak nierównego pisania jednego autora. „Czarne jak moje serce” była silnie poruszającą opowieścią o doświadczeniu braku, którego nic nie jest w stanie zrekompensować. Smutną takim smutkiem, który ma wielowarstwowe podłoże – kiedy zrozumie się i przepracuje jedną z tych warstw, ujawnia się kolejna… i kolejna. Tuomainen jawił mi się jako twórca po prostu pięknej prozy – nieważne, że czytałem skandynawski kryminał, zupełnie nietypowy zresztą i z krzywdzącą go etykietą. Tamta książka pozostawiła ślad. Przez tę właśnie recenzowaną przemyka się szybko i z rozczarowaniami. Kopaliśmy sobie grób” to nie tylko świadectwo spadku formy fińskiego pisarza, ale coś wyglądającego na poważny błąd przy pracy. Książka – jak wspomniana poprzednia – osadzona w wątku traumatycznych relacji rodzinnych i poczucia odrzucenia, ale zupełnie niepodobna do poprzedniej. Traktująca ważki temat z lekkością oraz prostotą. Wszystko, co mamy wiedzieć, jest po prostu napisane. Nie ma sugestywnych niedopowiedzeń, choć jest wiele smutku. Tuomainen być może nie ma poczucia humoru. Kiedy w związku z tym opowiada nam taką historię śmiertelnie poważnie, staje się paradoksalnie dość groteskowy… i śmieszny.

Bo powieść ta zawiera tylko dwa zasadnicze wątki. Jeden przedstawia perypetie trzydziestoletniego helsińskiego dziennikarza-pracoholika, któremu rozpada się życie rodzinne, ale nie brakuje determinacji, by zgłębiać zagadkę pewnej podejrzanej kopalni na północy kraju, który to temat zajmuje go całkowicie. Ktoś wykupił kopalnię za bezcen bez przetargu, a w jej okolicy snują się mroczne typy i jednostki noszące w sobie jakąś tajemnicę. Albo usiłujące być na takie portretowane, gdyż w gruncie rzeczy wiadomo z grubsza, co się na lapońskiej prowincji wyprawia. Janne zdaje sobie sprawę z tego, że jego partnerka i córka domagają się uwagi, ale o tę uwagę walczą z ważną sprawą. Tak, wątek przedsiębiorstwa mającego niszczyć naturę jest dla Finów bardzo atrakcyjny. To jeden z nielicznych narodów, które z taką pieczołowitością dbają o idealny stan środowiska naturalnego. Na tym może opierać się nośność „Kopaliśmy sobie grób”. Elektryzujący opinię publiczną temat można jednak podać w niestrawnej formie. Sama bowiem historia jest mało porywająca, przewidywalna i w zasadzie nie byłaby nawet kanwą thrillera, gdyby nie drugi wątek.

Chodzi o Emila, który jest ojcem dziennikarza. I płatnym zabójcą przy okazji. Cały jest przeszłością, kiedy po latach wraca do Helsinek, chcąc uporządkować relacje z porzuconym synem i miłością swojego życia. Swój fach traktuje z równym zaangażowaniem co Janne – obaj żyją pracą, praca porządkuje im życie, nadaje temu życiu sens, jest czymś niezbędnym i najważniejszym. To, co przeżywa Emil, w połączeniu z efektami jego działań (skręca kark szybko i profesjonalnie, w filmowym stylu radzi sobie z każdym ludzkim obiektem do zlikwidowania) przypomina trochę książkę Halgrimura Helgassona „Poradnik domowy kilera”, ale wyzutą z jakiegokolwiek poczucia humoru. Bo Tuomainen jest naprawdę poważny i z tej historii nie tworzy niczego, co przykuwałoby uwagę. Może poza liczbą trupów. Tych jest znacznie więcej na metr kwadratowy niż ofiar w Tusuuli czy Kauhajoki (miejsca szkolnych masakr) – żeby nie ironizować, pisząc o ich nagromadzeniu w prozie człowieka, w którego kraju nie dochodzi do żadnych przestępstw. Dochodzi, ale Finlandia nie spływa krwią jak w tej powieści. Emil chce, by jego fach stał się historią. Aby zbliżyć się do syna, będzie robił za niewidzialnego ochroniarza. Wszystko to bardzo nieprzekonujące i wywołujące uśmiech na twarzy, bo wiele z opisanych scen kojarzy się z gorszym gatunkowo filmem sensacyjnym.

Mamy więc zaangażowanego w sprawę kopalni syna i równie zaangażowanego, ale w poprawę relacji ojca, który gdzieś tam w wolnym czasie dorabia na zabijaniu. I to wszystko. Naprawdę wszystko. Janne jest świadom tego, że nie sprawdza się jako ojciec, i dostrzega, iż być może postępuje tak jak Emil przed laty. Ten, który zniknął z jego życia, gdy był syn mały. Janne w dość zaskakujący sposób jest gotów oddać walkowerem swoją córkę, kiedy palący temat wywołuje w nim coraz większe emocje i chęć działania. Tymczasem to głównie ekscytacja Jannego – czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, jakie przekręty zorganizowano w Laponii, i czeka tylko na dowody. Także na jakieś spektakularnie zakończenie, które nie następuje. Problem odrzucenia, wyobcowania, statusu dziecka bez ojca przyjmującego po latach tego ojca jako prawdziwy dar od losu z całością inwentarza, czyli defektem w postaci smykałki do mordowania – wszystko jest bardzo płytko opisane, a właściwie jedynie sygnalizowane. Najciekawiej wypada prezentacja motywów, dla których Emil całe życie zabijał. Reszta jest nieudolną próbą budowania napięć i elementów zaskoczenia tam, gdzie nic nikogo zaskoczyć nie może.

Antti Tuomainen napisał książkę o tym, że rodzina jest najważniejsza. Nie skoncentrował się tym razem na odcieniach obyczajowych ani trudnym związku głównego bohatera, ani też skomplikowanej sytuacji ojca przybywającego po latach po wybaczenie. Kopaliśmy sobie grób” to powieść, której najmocniejszym elementem jest sam tytuł. Za tym mrocznym sformułowaniem nie stoi nic, co mogłoby tę książkę obronić. Ani traumy z czasu przeszłego, ani dość sprawnie prezentowany opis budowania bliskości po latach nie są przekonujące. Pozostaje pytanie o to, co w tej książce jest najważniejsze i na czym skupić czytelniczą uwagę. Na portretowanych z topograficzną dokładnością Helsinkach, których duszę Tuomainen definiował już na kartach „Czarne jak moje serce”? Autor stawia na dynamiczną – w jego odczuciu – teraźniejszość. Zdecydowanie lepiej i sugestywniej pisze, kiedy sięga w przeszłość. Tutaj tego sięgania jest bardzo niewiele. Zaskakująco zła narracja po rewelacyjnej powieści w tonacji blue zachowującej równowagę między intrygą kryminalną a przejmującymi wątkami obyczajowymi. W „Kopaliśmy sobie grób” ani jedno, ani drugie nie jest zaprezentowane w atrakcyjny sposób, mało wiarygodne, bez fantazji i wrażliwości na niuanse ludzkiej natury, którymi Tuomainen umie się zająć, ale tutaj zwyczajnie mu nie wyszło. Nic nie wyszło.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie czytałam jeszcze "Czarnego serca" - nie wiem jak to się stało, bo przecież po tamtej Twojej recenzji, książkę zakupiłam. Utknęła gdzieś w powodzi innych, kompletnie bez sensu. Muszę sięgnąć wreszcie. Tą sobie odpuszczę.

Jarosław Czechowicz pisze...

Tamtą przeczytaj koniecznie!