Wydawca: Czarne
Data wydania: 22 stycznia 2020
Liczba stron: 232
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Festiwal pretensji
Poprzedni reportaż Jacka
Hołuba, „Żeby umarło przede mną”, bardzo mną wstrząsnął. W przypadku tego
nowego również jest mowa o wstrząsie, ale innego rodzaju. O ile opowieści o
bezradnych i walczących matkach osób niepełnosprawnych były dla mnie słuszne oraz
zasadne ze społecznego punktu widzenia, bo o takich sprawach powinno wiedzieć
jak najwięcej osób, o tyle pomysł na książkę o dzieciach z deficytami
rozwojowymi mocno tu zaszwankował. Dlaczego? Odnoszę wrażenie, że ten
reportaż nie ma jakiegoś czytelnika docelowego. Doskonale wiadomo, z jakiego
powodu powstał, ale trudno określić, kto ma go czytać. Jest spisaną kroniką
wzajemnych oskarżeń, wyrażania frustracji, mówienia o bezradności. To książka,
która ma pokazać, jak zachowują się społeczeństwo, szkoły i różne instytucje
wobec problemu inności dziecka. Wynika z niej, że tak naprawdę wszystko jest w
kryzysie. I nie ma sugestii żadnej rady, by zmienić ten stan rzeczy. Hołub
jest uważnym słuchaczem, ale „Niegrzeczne” w swojej konstrukcji to spis lamentów,
gdzie każdy rozmówca okopany jest w sferze własnych problemów, z którymi nikt
tak naprawdę mu nie pomoże się uporać. Efekt jest taki, że matki dzieci
wskazanych w tytule narzekają na instytucje, instytucje narzekają na matki,
rodzice opisywanych dzieci atakują także siebie wzajemnie, a inni rozmówcy
starają się albo dystansować, dając dobre rady, które nikomu nie będą
przydatne, albo pokazywać, że z opisywanymi problemami radzą sobie doskonale.
Wychodzi z tego bardzo męczący
zbiór rozmów opowiadających o tym, jak samotni i rozżaleni są ludzie wokół
dzieci z autyzmem, aspergerem, ADHD. Głos
oddany jest tylko jednemu z tych dzieci, które – a jakże – skarży się na
opresję szkolnego otoczenia, złych nauczycieli, nierozumiejących go ludzi. Myślę,
że to książka, która miała za zadanie zwrócić uwagę na to, byśmy pochopnie nie
oceniali i nie osądzali dzieci sprawiających problemy, ale wyszedł z tego
gorzki reportaż o tym, że w obliczu opisanych problemów nie potrafimy być
razem. Widać tę konfrontacyjność, nawet jeśli nie była ona przez autora
zamierzona. Dwie matki tak zwanych trudnych dzieci są przekonane, że szkoła i
wychowawczyni powinny absolutnie radzić sobie z zachowaniami ich pociech, kiedy
są one na terenie szkoły. Rozmowa z dyrektorką jednej ze szkół wygląda jak
zapis przesłuchania sądowego: wyimek z opinii poradni
psychologiczno-pedagogicznej i odniesienie się do tego rozmówczyni. Psycholożka
z jednej z poradni sugeruje, że w dużych miastach opinie o dzieciach
sprawiających specyficzne problemy wydawane są taśmowo i szybko. Z nimi mierzą
się nauczyciele pozbawieni wsparcia, którzy są restrykcyjnie rozliczani z
każdego słowa opinii. Jedna z rozmówczyń wspomina nawet o szantażu takim
dokumentem, by szkoła wreszcie wzięła się do roboty.
Nie umniejszam goryczy,
smutku, codziennych trudności i narastających frustracji rodziców dzieci, które
zawsze były i prawdopodobnie będą specyficzne. Nie usprawiedliwiam tych, którzy
sugerowani są jako ludzie uznający trudne dzieci za kłopot, a nie wyzwanie, by
inaczej z nimi pracować. Nie chcę oceniać postaw, choć niepokoi mnie opowieść
jednej z matek o reżimowym wychowaniu jej córki, którą mimo wszystko chce
dopasować do własnych wyobrażeń, czy monologu nauczyciela wspomagającego
uznającego się za chłopca do bicia i opowiadającego, że specjalista nie jest maszyną,
choć on najwidoczniej jest nią w swej perfekcji. Chodzi mi głównie o to, że
wydźwięk „Niegrzecznych” jest chyba inny, niż być powinien. Same dzieci schodzą
jakby na drugi plan, a najmocniej wybrzmiewa tutaj wielogłosowa opowieść o tym,
że system pomocy dla nich kuleje wszędzie i na każdym szczeblu. Ostatecznie
pozostają matki (z często wycofanymi ojcami), które muszą unieść ciężar ponad
ich siły – wychowywać dziecko, którego nie da się wychować uznanymi za
usankcjonowane społecznie metodami i sposobami.
To z drugiej strony mądra
książka o dorastających ludziach, którzy mają inną wrażliwość, systemy
wartości, inaczej reagują na bodźce i w specyficzny sposób je definiują, a
czasem brak im zwyczajnie instynktu samozachowawczego. I cierpią gdzieś do wewnątrz,
bo każdy widzi tylko ich społeczne nieprzystosowanie, a nie ma wypracowanego
modelu działania i dochodzenia do tego, żeby te dzieci naprawdę poznać i
przynajmniej częściowo zrozumieć. Jacek Hołub poświęca najwięcej uwagi relacjom
z codziennego życia rodziców, którzy niejednokrotnie latami czekają na właściwą
diagnozę, by zrozumieć, jak mogą działać dla dobra dziecka. Te relacje są
poruszające i generalnie pięknie rozbijają stereotypowe myślenie. Że dziecko z
ADHD jest tylko głośne, dokuczliwe, absorbujące. Że autyzm to tylko wycofanie.
Że dziecko z zespołem Aspergera ma się zachowywać tylko tak, jak wpisano w
definicję syndromu. Te kobiece narracje z jednej strony przygnębiają, gdy
widzimy, jak potwornie psychicznie obciążone jest życie rozmówczyń i jak
skrajnie mogą być wyczerpane. Z drugiej jednak – odnosi się wrażenie, że matki
trudnych dzieci okopują się w swoim cierpieniu i każda z nich uznaje się za
wyjątkową w swoim bólu. Wszystko wygląda tak, jakby „niegrzeczne” dzieci
rozsadzały cały uporządkowany świat. W ich inności zamyka się inny rodzaj
niedostosowania. Wszystkich zdrowych oraz normalnie funkcjonujących ludzi,
którzy nie są w stanie sobie wzajemnie pomagać i wspierać. Rodzice mają żal
do szkoły, szkoła do rodziców. Opieka społeczna niewiele ma do zaoferowania.
Poradnie kopiują i wklejają zalecenia, często nie odnosząc się do
indywidualnego charakteru badanego dziecka. Opieka medyczna, której opieszałość
jest wyśmiewana, i system zmuszający do płacenia wielkich kwot za diagnozy,
terapie. Okazuje się, że portretowane dzieci są chyba najmniej zaburzone z tego
wszystkiego, co opisuje ten reportaż. Nieudolna i dysfunkcyjna jest polska
rzeczywistość, w której wciąż ktoś na nowo ma do kogoś o coś pretensje.
„Niegrzeczne” to też
opowieść o bardzo trudnym życiu, w którym cała rodzina musi walczyć z
nieprzewidywalnością, agresją, ciągłym napięciem i narastającymi frustracjami.
Książka niezwykle dramatyczna, przesycona bardzo wieloma negatywnymi emocjami.
W zasadzie nie proponuje żadnej pozytywnej w zamian. Opowiada o tym, jak
zdeterminowane matki rozpaczliwie próbują dać swym dzieciom to, co uważa się za
normalne. Hołub pisze o dylematach, które się zazębiają. Pokazuje
rzeczywistość, w której przerażająco samotne są opisywane dzieci, a cały świat
wokół nich staje się dużo trudniejszy do zrozumienia niż ich stany emocjonalne
warunkujące takie, a nie inne zachowania. Dlatego – choć temat jest ważny,
bardzo bolesny i potrzebny w szerszej dyskusji – ten reportaż ma po prostu złą
konstrukcję. Przejrzą się w nim sfrustrowani rodzice, pracownicy szkół i
instytucji opieki socjalnej, psychiatrzy i terapeuci. I będzie to bardzo gorzka
dla nich wszystkich lektura, a po niej pojawi się pytanie zasadnicze: o to, jak
pomóc sportretowanym dzieciom i co zrobić, by społeczeństwo zaczęło pomagać, a
nie wzajemnie się oskarżać o nieczułość
Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuńJestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.
OdpowiedzUsuń